PublicystykaMaja Staśko: Odrzucona kochanka Marcina Świetlickiego przerywa milczenie [Tylko u nas!]

Maja Staśko: Odrzucona kochanka Marcina Świetlickiego przerywa milczenie [Tylko u nas!]

Cóż, jasne, że zadurzeni w sobie panowie z radością traktowaliby wszystkie kobiety jak napalone na nich kochanki, ale do seksu potrzeba zgody także drugiej osoby. Bez niej to nie seks, lecz molestowanie lub gwałt. A takie wypowiedzi dają bardzo proste na nie przyzwolenie.

Maja Staśko: Odrzucona kochanka Marcina Świetlickiego przerywa milczenie [Tylko u nas!]
Źródło zdjęć: © East News

W dniu, w którym kobiety w całym kraju wyrażały swój sprzeciw wobec dyskryminacji i pogardy, jakich doświadczyły po równo ze strony "liberalnych" polityków PO i Nowoczesnej, jak i konserwatywnych PiS, Kukiz’15 i PSL, na łamach WP Opinie ukazał się wywiad z Marcinem Świetlickim.

Poeta skarży się w nim, że to właściwie on jest ofiarą kobiet i nazywa mnie odrzuconą kochanką, "ukrzywdzoną", histeryczną, która jest "żarcikiem" i "sztucznym tworem". Oczywiście, nigdy się nie spotkaliśmy. Widać, nie trzeba ani być byłą partnerką typa, ani ujawnić jego molestowań czy gwałtów, by oberwać figurą mszczącej się kochanki. Wystarczy napisać, że jego teksty i wypowiedzi są seksistowskie.

Ale to nie będzie tekst o Marcinie Świetlickim. To będzie tekst o modelowym seksiście, który bardzo pragnie miłości, więc szuka oparcia w neoliberalnych i faszystowskich wzorcach.

Odrzucona kochanka

To najpierw bajka. Bajka o samcu alfa, namiętnym kochanku samego siebie, który nie pozwoli się śmiertelnie skrzywdzić nieprzychylną sobie opinią, więc rozgłasza, że to o nim opowiada odrzucona kochanka. Takim jest macho, że krzywdzi nawet te kobiety, których nigdy nie poznał, taki jest męski i sexy, taki jest genialny, że one wszystkie to jego kochanki. Rozgląda się po barze, idzie z psem ulicą, czyta artykuł, a tam same byłe, obecne lub przyszłe kochanki. Barmanka – kochanka, bibliotekarka – kochanka, urzędniczka – kochanka, polityczka – kochanka, krytyczka – kochanka.

Inne nie istnieją, inne to żarciki albo sztuczne twory. Taki jego świat, to dobry świat, to najlepszy świat, pisze o nim w tekstach, żeby wszyscy wiedzieli. I kiedyś zdarza mu się taka przygoda, że dostaje za to nagrodę. Potem wszyscy go klepią po plecach, że taki zdolny. Więc wesoło powiela wciąż te same schematy, co rusz otwiera pakiecik prawdziwego mężczyzny "jak myśleć i pisać". Nagrody się sypią, alkohol leje się litrami, fanki szaleją. I ty możesz zostać człowiekiem sukcesu!

Cóż, jasne, że zadurzeni w sobie panowie z radością traktowaliby wszystkie kobiety jak napalone na nich kochanki, ale do seksu potrzeba zgody także drugiej osoby. Bez niej to nie seks, lecz molestowanie lub gwałt. I takie wypowiedzi dają bardzo proste na nie przyzwolenie – bo zakładają, że to męska perspektywa jest rozstrzygająca, bez względu na to, co czuje i czego chce kobieta. A to mechanizm każdej przemocy seksualnej. Pisanie o kobietach jako o kochankach – czy to aktualnych bądź przyszłych ("ruchałbym", "niezła dupa"), czy przeszłych (odrzucona, mści się), czy nigdy w życiu ("kto to w ogóle rucha"), sprowadza je do obiektów seksualnych. Służy ich upokarzaniu i dyskredytacji. Zarówno ze strony Janusza Rudnickiego, Romana Sklepowicza, Bronisława Wildsteina, jak i Marcina Świetlickiego.

Narracja o "ukrzywdzonej" kochance to bezpardonowe wyciąganie z gaci interesu. Mężczyźnie bardziej opłaca się udawać, że to on krzywdził lub robić z krzywdy łobuzerską grę, niż przyznać się, że na krytyce ucierpiało jego rozbuchane ego. Bo też krzywdzenie kobiet ma w sobie coś chuligańskiego: taki to super gość, dziewczyny przez niego cierpią. Taki męski, że są "ukrzywdzone". Ma powodzenie. Prawdziwy człowiek sukcesu. Gdy mówisz: "skrzywdziła mnie", widzisz współczucie. Gdy sugerujesz, że to ty skrzywdziłeś, widzisz szacunek. Masz kontrolę, trzymasz władzę. Możesz sobie na ten temat ironizować i rzucać żarcikami. Nikt nie ma prawa cię zranić. To ty ranisz. Wygrywasz.

Po tym, jak kilka kobiet opisało napastowanie seksualne przez Jakuba Dymka, Witold Jurasz z uznaniem przyznawał: "Jakub Dymek to playboy – ale to żaden grzech". Molestował kobiety, taki z niego podrywacz, wow! Bierze sprawy we własne ręce i walczy o swoje!

No więc żyjemy w świecie, w którym zadawanie cierpienia to powód do dumy. A może warto wreszcie zacząć rozmawiać o tym, co naprawdę krzywdzi kobiety? I może okazałoby się jednak, że to nie wspaniałość faceta, tylko na przykład jego seksizm? Upokarzanie? Molestowanie?

Macho sukcesu

Nigdy nie kochałam Marcina Świetlickiego, nigdy też nie uznawałam, że jego wiersze jakoś bardzo osobiście mnie ranią. Może to kwestia pokolenia, może innych lektur – po prostu nie kręcą mnie teksty zapatrzonych w siebie buców, którzy w swojej wielkiej buńczuczności są święcie przekonani, że cały świat należy do nich. Bawią, żenują – ale nie kręcą. Nigdy go też nie poznałam, nie zdążył zatem osobiście poczęstować mnie seksistowskim komentarzem – zrobił to dopiero w wywiadzie. Oczywiście, nie jestem odrzuconą kochanką – to obleśna fantazja smalca alfa. Znamy ją dobrze: gdy idziemy ulicą, parkiem, w pracy, na uczelni, jesteśmy kochankami dla śliniących się panów. Wiemy o tym, bo czasem rzucą komentarz, zażartują, klepną. Albo napiszą o tym nagradzany wiersz.

Gdyby gość wyszedł na chwilę ze skorupy samozadowolenia i męskiej szatni, zobaczyłby, że takich jak on jest mnóstwo. Mówi, że "małe żarciki to nie masakrowanie". Tyle że my te żarciki słyszymy codziennie. My takich Świetlickich spotykamy codziennie. Rzucają "małymi żarcikami" i czekają na oklaski, okrzyki euforii, perlisty chichot, tacy błyskotliwi, no zupełnie nie jak wszyscy inni. Zupełnie inni. To miliony wciąż tych samych outsiderów-rozrabiaków produkowane na cześć i chwałę panującego nam patriarchatu. Część z nich rzeczywiście była naszymi kochankami, część kolegami, inni obcymi typami. Krzywdzili nas, by czuć się ze sobą lepiej. Krzywdzili, bo spotkała ich krytyka albo porażka i nie potrafili sobie z nią poradzić. Krzywdzili i czuli, że są przez to silniejsi. Że mają kontrolę.

Poeta nie jest twórcą, lecz odtwórcą patriarchatu. Drwi sobie, że rządzi w poezji i polityce, skoro jego seksizm jest taki ważny. Oczywiście, że nie rządzi – jest tylko puzzlem wielkiej mizoginistycznej układanki. Ale właśnie dlatego jego – więc i każdy inny – seksizm jest ważny i należy go zwalczać: to nie genialny wymysł jakiegoś pana, tylko powszechny, codzienny problem większości kobiet.

Cała kultura mówi dziewczynkom, żeby były posłuszne i grzeczne. Że największy dla nich komplement to gdy są ładne – mają się cieszyć, że jakiś palant, lampiąc się na nie, odczuwa estetyczno-seksualną przyjemność. Chcesz być piękna? Musisz cierpieć. Cierpienie u kobiet jest normalizowane, a gdy próbują go uniknąć, słyszą, że są roszczeniowe albo histeryczne. Naprawdę chcemy porozmawiać o "ukrzywdzonej" kochance? Zły seks dla kobiet oznacza dyskomfort i ból, dla mężczyzn – brak orgazmu albo nudę. Poeta w wywiadzie stwierdza, że idealny człowiek, który spełniłby wszystkie wymogi feministek, musiałby być strasznym nudziarzem. Oczywiście, brak molestowań i gwałtów to straszna nuda. Tyle że może niekoniecznie dla molestowanych i gwałconych kobiet.

Ale chłopcy tacy już są, wybaczmy im. Po ukazaniu się wywiadu słyszałam to nieustannie: to Marcin Świetlicki, on tak już ma. Łobuz taki. Ale gdy kilka miesięcy wcześniej napisałam tekst, w którym krytykowałam seksistowskie odzywki poety, panowie rzucili się, by łaskawie mi wytłumaczyć, dlaczego jestem "głupią pizdą" albo "parytetową dzierlatką". Krzyczeli, że dokonałam linczu na bogu ducha winnym geniuszu. Tyle histerycznych reakcji, zero dystansu!

To samo dzieje się przy #metoo: nikogo nie dziwi przemoc seksualna (chłopcy tacy już są), ale gdy kobiety zaczną o niej mówić – o Jezusie Nazareński! Bo dziewczyny takie nie są. Bunt, który polega na paleniu papierosów, spożywaniu alkoholu i dyskryminowaniu kobiet przy powszechnym entuzjazmie kolesi wokół, to bardzo fajny bunt. Na pewno miło się tak pobuntować w wywiadach w mainstreamowych mediach. Ale prawdziwy bunt to my walczące na ulicach. Tak, jesteśmy ukrzywdzone. Bywamy ukrzywdzonymi kochankami. I wreszcie to zmienimy.

Prosty cham

Ale nie same. Poeta narzeka, że "ataki feministek nie są wymierzone przeciwko prostym chamom, którzy naprawdę krzywdzą kobiety, tylko mierzą w ludzi, którzy wiedzą, co mówią". Ach ten straszny prosty cham! Nie kończył uniwersytetów, nie czytał Gombrowicza, nie wie, co to funkcja poetycka, nie wie, jaką liczbę barionową mają mezony, ale wie lepiej.

Więc mówię, chamie: - Funkcja poetycka to projekcja zasady ekwiwalencji z osi wyboru na oś kombinacji. Poza poetycką język ma funkcje informatywną, ekspresywną, impresywną, fatyczną i metajęzykową.

Ale cham nie wie, co to jest funkcja poetycka, cham molestuje kobiety. Kobiety, atakujcie go, waszym wrogiem nie jest poeta opisujący was w wywiadach w mainstreamowych mediach jako odrzucone kochanki, tylko wymyślony przez niego "prosty cham". Przez niego i całą masę identycznie zapatrzonych w siebie pań i panów, którzy bardzo pragną, żeby nic się nie zmieniało.

I tak Janusz Korwin-Mikke bełkotał: "geje to banda chamów importowanych z zagranicy". Włodzimierz Cimoszewicz o politykach PiS-u mówił: "Wszedł cham w zabłoconych gumofilcach do salonu, wypróżnił się i rechocząc, mówi «nic mi nie zrobicie»". Kinga Gajewska podsumowała przemocowe zachowanie posła Dominika Tarczyńskiego tak: "To cham i prostak – trzeba to powiedzieć wprost". Tyle że to nie "cham" czy "prostak" wykręcał posłance ręce, tylko mężczyzna z cholernie uprzywilejowanej klasy politycznej, absolwent prawa. To także nie "cham" ogłosił Narodowy Dzień Pamięci "Żołnierzy Wyklętych", tylko akurat Bronisław Komorowski.

Obecne zatroskanie elit faszyzmem jest zwyczajną hipokryzją. Zrzucanie mizoginistycznej czy nacjonalistycznej przemocy na "chamy" to prosta metoda przeciwstawiania interesów klasowych interesom kobiet. Wyżywanie się na "chamie" i "odrzuconej kochance" to od 29 lat jeden prosty trick, jak zreperować sobie nadszarpniętą pewność siebie i pokazać wszystkim ich miejsce w szeregu.

Pogarda do kobiet i ludu – do tych, którzy po transformacji nie osiągnęli supersukcesu dzięki wsparciu genderu, rodziców i kolegów – napędza ten system. I nazywana jest wolnością mężczyzn-rozrabiaków. Powoływała się na nią Kazimiera Szczuka, gdy broniła prawa znanego pisarza do poetyckiego okrzyku "kurwy już są!". Powoływała się Agnieszka Graff, gdy z niedostępnej dla zwykłych kobiet perspektywy oceniała ich solidarny sprzeciw wobec przemocy seksualnej jako purytański. Jakub Dymek bez skrupułów skorzystał z figury mszczącej się, skrzywdzonej kochanki, by publicznie zdiagnozować zdrowie psychiczne byłej partnerki, która była jedną z kobiet opisujących jego napastowania i gwałt. Michał Wybieralski po zwolnieniu z pracy rozpływał się nad swoją dziennikarską karierą. „"Ludzie kultury" podpisali list w obronie dobrego imienia sprawców przemocy seksualnej, w którym szafowali hasłami demokracji i domniemania niewinności. Agata Bielik-Robson przeciwstawiała prawa kobiet "kulturze prawa". Elity wymachują szabelką, żeby ofiary przemocy broń boże nie poczuły, że cokolwiek mogą.

Kiedy opowiadamy o przemocy seksualnej, której doświadczamy – nie wiemy, co mówimy. Kiedy chcemy etatu zamiast śmieciówki – nie wiemy, co mówimy. Kiedy domagamy się równego traktowania – nie wiemy, co mówimy. Panie i panowie objaśniają nam świat. Oni wiedzą, co mówią. Umieją posługiwać się słowami, czasem bywają nawet poetami. Albo dziennikarzami, profesorami, politykami. Mają kariery i rozpoznawalnych znajomych. Gdy rzucają seksistowskimi tekstami, to przecież wielce wyrafinowana i niezrozumiała dla zwykłych zjadaczy chleba gra. Gdy molestują, to tak błyskotliwie, że aż feministki-celebrytki chichoczą w imię wolności i demokracji. To nie jakieś proste chamy – taksówkarze, robotnicy, listonosze. Seksizm prostych chamów jest obleśny, seksizm "naszych" to uczta dla umysłu.

Obrzydzenie kulturalnych elit nie dotyczy wcale seksizmu – w końcu stają po stronie sprawców przemocy – lecz wynika z poczucia wyższości. Seksizm i klasowa pogarda pięknie sobie u nich współgrają. Bo też wspólną winą "prostego chama" i "odrzuconej kochanki" jest fakt, że chcą zmiany – a tego ustawieni ludzie boją się najbardziej.

Pod pozornie progresywnymi hasłami bulgocze wielkie szowinistyczne bagno. Gdy w wywiadzie pada pytanie o poglądy polityczne, poeta mówi, że nie pasuje nigdzie, bo "to są ludzkie wyobrażenia". Wielki poeta to nie człowiek, tylko unoszący się nad ludźmi duch. Stworzyciel. Potem dodaje, że on też jest przecież mniejszością – mniejszością umysłową. Panowie, zrozumcie to wreszcie: nie pływacie w testosteronowych odmętach wspaniałości i inteligencji, tylko stoicie na ziemi i gadacie od rzeczy. Wasze słowa nie służą wyłącznie nabijaniu wam boskich punkcików prestiżu i zadowolenia, tylko funkcjonują w rzeczywistości społecznej i oddziałują na konkretne grupy i osoby. Gdy to ignorujecie, bezmyślnie powielacie to, co dla was najdostępniejsze: pogardę i samouwielbienie. To jest wasze ponadpolityczne porozumienie.

Walczmy, wiedźmy!

Nie musicie już dłużej poszukiwać źródeł czarnego protestu i #metoo w swoich rozbudowanych artykułach. Oto one: wzniosłe deklaracje równości dla kobiet bez uwzględniania praw pracowników i lokatorów to jakiś żart – umożliwiają kariery ustawionym paniom, a większości kobiet tylko pogarszają sytuację. Podobnie deklaracje równości ekonomicznej bez dbania o prawa kobiet – wykluczają ponad połowę pracowników i lokatorów, którzy mieli to nieszczęście, że urodzili się z waginami. Większość kobiet to także niezamożna większość społeczeństwa. Wybór między opozycją parlamentarną a PiS-em, między neoliberalizmem a faszyzmem, to fałszywy wybór: bo prawa pracownicze i lokatorskie to prawa kobiet. Bo prawa kobiet to prawa człowieka.

Neoliberalizm, faszyzm i patriarchat wzajemnie się wspierają. W samym ich centrum pręży się ten gość, co jest święcie przekonany, że jego perspektywa jest jedyna i rozstrzygająca, że wszelkie inne są godne pogardy, że ma prawo do kontroli nad ciałem i życiem innych. Wyznawca świętej własności: to on posiada wiedzę, to po jego stronie jest prawda, to jemu należy się uznanie i dozgonny podziw, to on posiada władzę i kontrolę. To on krzywdzi i upokarza, więc nie jest krzywdzony ani upokarzany.

Neoliberalizm i faszyzm tworzą relacje wsparte na sile, nadużywaniu władzy i opresji. Jeden się ukrywa i mówi: "z poglądów jestem niemal feministą", gdy w istocie dyskryminuje; drugi robi to jawnie. Przejście między nimi to jak przejście od jednego przemocowego kochanka do drugiego. Najpierw jesteśmy z "papierowym feministą", który dyskryminuje, upokarza i pogardza. Potem jesteśmy z "prawdziwym Polakiem", który – o dziwo – dyskryminuje, upokarza i pogardza. W międzyczasie rywalizują o nasze względy. Po rycersku wyzywają się na pojedynki i tryskają testosteronem, żeby nas zdobyć. Któregokolwiek nie wybierzemy, zawsze kończy się identycznie: wyzyskiem i dyskryminacją. W tym są zgodni jak mało kto. I gdzieś mam taki wybór, nie chcę żadnego z nich.

Nienawiść do "prostych chamów" nie zapewni nam godniejszej pracy i traktowania. Za to może nam je zapewnić wspólna walka. I to największe zagrożenie dla usadowionych typów i typiar: masowy ruch kobiet, które nie są uznanymi autorytetkami, tylko pracownicami, lokatorkami i imigrantkami. Jesteśmy wiedźmami – wiemy, co mówimy i robimy. I się nie poddamy.

Przemocowe typy powinny nam polerować podłogę pod stopami, gdy idziemy na podbój świata.

Maja Staśko dla WP Opinie

Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.

Źródło artykułu:WP Opinie
feminizmwywiadpolemika
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)