Mądrzy po szkodzie
Po katastrofie w Katowicach w całej Polsce zaczęła się wielka akcja odśnieżania dachów hal, supermarketów, szkół, basenów, a nawet benzynowych stacji.
08.02.2006 | aktual.: 08.02.2006 08:17
Na dachach, po których dotąd zazwyczaj hulał tylko wiatr, nagle zaroiło się od ludzi. Do pracy na wysokości wysłano sprzątaczki, woźnych, ochroniarzy. Często bez odpowiedniego sprzętu, przygotowania i zabezpieczeń. Na ofiary nie trzeba było długo czekać – 51-letni mężczyzna w Wielkopolsce poślizgnął się i spadł z 5 metrów na betonowy podjazd. Na dachy podąży teraz inspekcja pracy, żeby sprawdzić czy wszyscy odśnieżający mają uprawnienia do pracy na wysokościach.
Sprawą zalegającego śniegu zajęła się w końcu zrugana przez ministra Dorna inspekcja nadzoru budowlanego. Po sprawdzeniu 3,6 tys. budynków okazało się, że ponad 400 mogło stanowić potencjalne zagrożenie. Pytanie jedynie, dlaczego wyszło to dopiero teraz? Przecież śnieg nie pojawił się nagle. Leżał tam od tygodni. Gdzie był wtedy nadzór budowlany?
Od początku stycznia mieliśmy w Polsce kilka mniejszych katastrof budowlanych. W Sejmie od miesiąca leży interpelacja skierowana do ministra spraw wewnętrznych, Ludwika Dorna w sprawie beztroskiego traktowania przez administrację tego rodzaju zagrożeń. I nic się nie działo. Dlaczego dopiero kiedy zginęło co najmniej 65 osób rząd zapowiada zmiany w prawie budowlanym i błyskawiczne uchwalenie ustaw o ratownictwie, na które od lat nie było pieniędzy? Podobną legislacyjną gorączkę przeżywamy za każdym razem, gdy w Polsce wydarzy się tragedia. Trzeba było zawalenia się bloku w Gdańsku (1995 r.), żeby zmienić przepisy w sprawie montowania instalacji gazowych. Trzeba było powodzi stulecia w 1997 r., żeby powstał system ostrzegający przed wielką wodą. Trzeba było kilkunastu ofiar w autokarach wycieczkowych, aby odpowiednie służby uświadomiły sobie, że kierowca nie może przecież prowadzić całą dobę. Szkoda, że jesteśmy mądrzy dopiero po katastrofie.
Piotr Stasiak