M. Środa: kolejne strzały u braci Kaczyńskich
Cieszę się, że Pan prezydent Lech Kaczyński odbył swoją podróż życia. Podróże kształcą i czynią ludzi bardziej otwartymi na różnorodność, a rozliczne przygody wzmacniają hart ducha i poszerzają wyobraźnię. Cieszę się również, że nieobecność w Polsce pana prezydenta nie wytworzyła politycznej pustki medialnej. W rolę Lecha wszedł bowiem natychmiast brat Jarosław i godziwie go zastąpił. Bracia doskonale dzielą się obowiązkami! O ile zadaniem pana prezydenta jest sławienie w świecie Polski jako kraju nieprzewidywalnego, ale za to pełnego fantazji, o tyle zadaniem jego brata jest „strzelanie do rzutków”, czyli utrącanie autorytetów, by móc się potem zasadnie żalić na ich brak.
08.12.2008 | aktual.: 03.02.2009 10:58
Termin „strzelanie do rzutków” wprowadził do obiegu Gunter Grass (pisał o tym w „Polityce”, 3.12.08 Adam Krzemiński) mając na myśli przypadki wielkich ludzi o trudnych życiorysach, których mity obalane są teraz przez tych, którzy żyjąc w wolnym świecie dobrobytu, nie mieli nigdy okazji ani do bycia bohaterem ani nawet do bycia łajdakiem. Ci, którzy w czasach marnych i trudnych siedzieli w salonach u mamusi, „cierpieli katusze” w Paryżu lub jeszcze się nie narodzili (to najbardziej agresywna grupa), czują się obecnie szczególnie uprawnieni do osądzania tych, którzy narażali się, którzy stawali przed tragicznymi wyborami i coś rzeczywiście robili, w tym błędy.
Co ważniejsze, obecni „sprawiedliwi”, których polityczną i kulturową aktywność rozpala Jarosław Kaczyński, nie interesują się w ogóle prześladowcami, lecz wyłącznie ich ofiarami, bo nie interesuje ich sprawiedliwość, lecz zemsta. Bardzo to zresztą popaprany rodzaj zemsty, bo do jego motywów dotrzeć może raczej psychoanalityk niż zwykły obserwator życia publicznego; strzelanie do rzutków ma bowiem na celu tylko jeden zysk: zabić w sobie wstyd, że się wtedy niewiele robiło, odebrać wartość temu co cenne, by zrównać wszystkich i wszystko z własną małością. Ale skutki kulturowe owego strzelania są znacznie większe niż jednostkowe, nie tylko niszczą człowieka, ale i jego legendę, uderzają w subtelną i cienką warstwę narodowych mitów bohaterstwa. Mitów, ogromnie ważnych dla każdej wspólnoty, nawet jeśli ich bohaterowie owi są przybrązawiani (a przybrązawiani byli wszyscy od Mickiewicza przez Wyszyńskiego aż po Wałęsę).
W ostatnim tygodniu Jarosław Kaczyński, by ochronić biografię brata przed ostatecznym ośmieszeniem, nad którym ten, wraz z ekipą doradców, bardzo pracuje, strzelił do Niesiołowskiego. Nie jest to być może jakiś szczególny autorytet, ale ktoś, kto w podłych czasach, jakim był przełom lat 60. i 70., czynnie przeciwstawiał się komunistom zasługuje na, co najmniej, szacunek. Forma owego „strzału” oddanego przez Kaczyńskiego, była taka jak poprzednie i jak jej wykonawca: marna, mała, podła. Nie wiem, ile na tym ucierpi Niesiołowski, ale wiem, że nic na tym nie zyska Kaczyński, nic na tym nie zyska sprawiedliwość, nic na tym nie zyska Polska. Kaczyński strzelał tak, jak strzelano do jego brata w Gruzji: „jaka wizyta, taki zamach”, „jaki polityk taka jego historyczna prawda”.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski