M jak marzenie
Najpierw odgrażał się, że chętnie porozmawia z aktorkami, a gdy podeszły Małgorzata Kożuchowska i Anna Mucha, na chwilę stracił głos. Cierpiący na mukowiscydozę Mateusz spędził dzień na planie serialu "M jak miłoś". I zamierza tam pojechać jeszcze raz.
11.06.2005 | aktual.: 11.06.2005 10:47
Na wizytę w mieszkaniu studentów i w Zalesiu trzeba było czekać dwa miesiące. - Okazało się, że takie samo marzenie ma Dominik z Gdańska. Musieliśmy zgrać terminy przyjazdu obu chłopców - tłumaczy Lech Chojnacki, wolontariusz Fundacji "Mam marzenie".
Uczestnicząc w próbach chłopcy przekonali się, ile wysiłku trzeba włożyć w nakręcenie trwającej kilkadziesiąt sekund sceny. - Mateusz najwięcej czasu spędził z aktorkami. Szepnął mi tylko, że są znacznie drobniejsze niż się spodziewał - mówi wolontariusz.
Żeby zrobił intere
Mateusz, mieszkaniec podturkowskiej wsi, liczył po cichu, że może u- da mu się zaistnieć gdzieś z tyłu w którejś ze scen. Niestety, w ujęciach kręconych w barze - z przyczyn oczywistych - nie mo- gły pojawić się dzieci. – Wrażeń i tak nie brakowało. Wrócił obdarowany pięknymi fotosami aktorów, opatrzonymi autografami. Od Anny Muchy zdobył nawet autograf dla taty, który rozwozi lody. Napisała: dla Andrzeja, żeby na kręceniu lodów zrobił dobry interes - cytuje L. Chojnacki.
Najnowsze wieści, rozsyłane pocztą internetową przez wolontariuszy, mówią o 129 i 130 marzeniu. Natalia i Sara spotkały się ze swoim idolem, Michałem Wiśniewskim. Marzeń ciężko chorych dzieci nie sposób przewidzieć. Artur bardzo chce rower, Bartek od dawna planuje wizytę w Krakowie, a Mateusz będzie żołnierzem - prawdziwym - w uszytym na miarę mundurze.
Niektórzy marzyciele, uwięzieni całymi tygodniami w domach, proszą o komputer lub laptop. Internet umożliwia im kontakt z równieśnikami, gry pomagają zapomnieć o chorobie. Są też marzenia, w które aż trudno uwierzyć. Nagłą ciszę na jednym ze spotkań wolontariuszy Fundacji "Mam marzenie" wywołała relacja z wizyty u 11-letniej Paulinki. Okazało się, że dzieląca ciasny pokoik z rodzeństwem dziewczynka od zawsze spała z siostrą. Najbardziej na świecie chciałaby dostać własne łóżko.
Po pierwsze - nie obiecuj
Nie każdy może odwiedzić zgłoszone dziecko. Aby zostać pełnoprawnym wolontariuszem, trzeba przejść przeszkolenie, dowiedzieć się, że fundacja nie podejmuje się organizacji wyjazdów poza Europę, że nie zajmuje się zakupem sprzętu medycznego, czy materiałów ortopedycznych, że jedno wyrażone marzenie to za mało. Trzeba tak długo rozmawiać z dzieckiem, bawić się z nim, odpytywać, aż wyrazi dwa dodatkowe. A najlepiej, jeśli każde z nich zechce narysować. Bo przecież nie zawsze można spełnić marzenie numer jeden. - Miałam taką sytuację tylko raz. Z Kasią. Dziewczynka bardzo chciała spotkać się z papieżem. Jej prośba była jednak zupełnie niewykonalna. Jan Paweł II był bardzo słaby, a i stan Kasi wykluczał jakikolwiek wyjazd - mówi Ewa Stolarska, wiceprezes fundacji. Ponieważ takie sytuacje się zdarzają, nowi wolontariusze słuchają do znudzenia, że dzieciom niczego nie wolno obiecywać. Bywają też chwile trudniejsze - gdy wolontariusze nie zdążą. - Niektóre dzieci odchodzą. Nikt tego nie ukrywa. Dobrze, że tak mało
naszych dzieci odeszło. Wiem, że dajemy marzycielom trochę siły i odwagi. No i nadziei - mówi E. Stolarska.
Przyjaźń całkiem prywatna
Nie wszystkie zasady łatwo zaakceptować. Choćby tę, że z chwilą spełnienia marzenia misja fundacji się kończy. Nie ma żadnych zakazów, bo - jak mówią sami wolontariusze - każdy jest człowiekiem- przyjaźnie się po prostu nawiązują. Jednak gdy już po spełnieniu marzenia Ania odwiedza Zosię, to zupełnie prywatnie, nie jako wolontariuszka fundacji. Do przyjaźni z rocznym już niemal stażem przyznaje się Tomek Moczerniuk, wiceprezes fundacji. Ciężko wówczas chorego Rafała i jego rodzinę poznał na lotnisku, na godzinę przed odlotem do Watykanu. - Bałem się, że się zaprzyjaźnimy. Właściwie strach pozostał do dziś. Gdy usłyszałam w sobotę, że bierze jakieś leki na tarczycę, krew mi się w żyłach zmroziła - opowiada Tomek. Dzwonią do siebie przynajmniej raz w tygodniu, kilka razy się spotkali, ostatnio Tomek zaprosił Rafała do Poznania. Nareszcie mogli zagrać razem w piłkę. - Gdy patrzę na niego, to widzę siebie sprzed kilkunastu lat. Chociaż Rafał ma na pewno większą charyzmę, a doświadczenia z chorobą nauczyły go
pokory. Umie też cieszyć się z małych rzeczy - opowiada.
Tomek zaprzyjaźnił się też z cierpiącą na nowotwór Moniką, której marzeniem był laptop. Ponieważ odwiedziny na oddziale hematologii powinny być jak najrzadsze, umówili się, że będzie przychodził tylko wtedy, gdy zepsuje się komputer. - Czasem rozładowywała baterię i dzwoniła, że coś nie działa. Wiedziałem o tym, a ona wiedziała, że ja wiem. Graliśmy w taką grę. Chyba byłem jedyną osobą, która umiała ja rozśmieszyć. Nie mogłem być na pogrzebie. Chciałbym odwiedzić jej rodziców.
Ewa Stolarska wiceprezes Fundacji "Mam marzenie"
- Praca z niesamowitymi ludźmi, którzy gotowi są poświęcić czas dla obcej rodziny i którym naprawdę się chce, to niebywały komfort. Czasem wyrzucam sobie, że jestem w fundacji z egoizmu - bo wspaniale się tu czuję. A gdy w telewizji ktoś mówi o złej młodzieży, to wydaje mi się, że żyję w zupełnie innym świecie. Bo przecież znam inną młodzież.
Zapomnieć o tragedii
Powstanie Fundacji "Mam marzenie" zainspirowane zostało spełnieniem ostatniego życzenia Chrisa Greciusa, który chciał zostać policjantem. Jego śmierć stała się początkiem światowego ruchu spełniania marzeń chorych dzieci. Fundacja powstała, by spełniać marzenia polskich dzieci cierpiących na choroby zagrażające ich życiu. Wolontariusze fundacji zabiegają o to, aby żadne marzenie polskiego dziecka nie pozostało niespełnione, bez względu na status społeczny rodziny i jej miejsce zamieszkania. Więcej informacji na stronie: www.mammarzenie.org
Jolanta Sielska