Łukasz Warzecha: postaw krzyżyk przeciw "Hance"
Jeśli ktoś nie lubi, kiedy politycy robią go w balona, a mieszka w Warszawie, powinien ruszyć się z domu w niedzielę i mimo utrudnień oddać głos przeciwko Hannie Gronkiewicz-Waltz - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha.
10.10.2013 | aktual.: 10.10.2013 12:13
*Czytaj także wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy * Udało się rozwiązać problem mafii taksówkowej pod Dworcem Centralnym – poinformowała niedawno radośnie „Gazeta Wyborcza”. Parking, na którym stawali dzicy taksówkarze, został zamknięty szlabanem, a wjazdu pilnują ochroniarze. Niby dobra wiadomość, więc o co chodzi?
Problem z mafią taksówkową na głównym dworcu w Polsce trwał od lat. I nigdy nic nie dało się z nim zrobić. Urzędnicy rozkładali ręce i mówili: „Co ja mogę?”. Trwał też spór o to, czyj to właściwie jest teren: miasta czy PKP. I oto nagle, niczym deus ex machina w starożytnej greckiej tragedii, rozwiązanie się jednak pojawiło. Cudownym trafem akurat kilkanaście dni przed referendum o odwołaniu prezydent Warszawy.
Udało się w ciągu ostatnich tygodni załatwić kilka podobnych spraw: Karta Warszawiaka, szybkie otwarcie drugiej linii metra, mniejsze podwyżki cen komunikacji miejskiej. Obrońcy HGW stwierdzają zatem, że przecież się kobieta stara i ma wyniki, zatem dlaczego ją odwoływać? To całkowicie fałszywe rozumowanie. Jest dokładnie odwrotnie. Póki nad HGW nie zawisła realna groźba odwołania w wyniku referendum, wielu rzeczy zrobić się nie dało. Nie, bo nie i już. Udało się ich dokonać dopiero, gdy trzeba się było podlizać wyborcom w rozpaczliwym ostatnim wysiłku.
Naciągana propaganda
Czy to oznacza, że pani prezydent jest dobrym gospodarzem miasta? Przeciwnie – to oznacza, że jest gospodarzem bardzo złym. O ile nie wisi nad jej głową miecz Damoklesa, pozostaje arogancka, lekceważy mieszkańców i ich potrzeby, a jej urzędnicy na wszystkie monity odpowiadają: „Nie da się”. To się zmienia dopiero, gdy grozi jej polityczna klęska. Tak zachowuje się oderwany od rzeczywistości satrapa, a nie prezydent z prawdziwego zdarzenia. To po prostu robienie sobie z wyborców kpin zgodnie z zasadą, że „ciemny lud to kupi”. Kupi?
Czy nowe ulice (przy okazji budowy których mieszkańcy stoją w gigantycznych korkach) albo budowa drugiej linii metra (zresztą skandalicznie opóźniona) to wielkie osiągnięcia Hanny Gronkiewicz-Waltz? Bynajmniej. To coś, co powinno być całkiem normalne. Robienie z tego wiekopomnych dokonań jest mocno naciąganą propagandą.
Z drugiej zaś strony kilka kwestii decyduje o tym, że warto postawić krzyżyk przy słowie „tak” na referendalnej karcie. Po pierwsze – chaos, w jakim znajduje się Warszawa. Tylko ktoś, kto nigdy nie był w innej europejskiej – w tym środkowoeuropejskiej – stolicy może z zachwytem opowiadać, jakim cudownym miastem jest Warszawa. W rzeczywistości przypomina raczej stolice ubogich krajów Ameryki Południowej. Rozrasta się bez ładu i składu, bez żadnej koncepcji architektonicznej, bez planowania przestrzennego i bez wystarczającej infrastruktury, w dodatku wprost tonąc w obrzydliwym szambie reklamowym.
Chaos estetyczny
Była już naczelna architekt Warszawy Ewa Nekanda-Trepka broniła własną piersią Krakowskiego Przedmieścia przed postawieniem tam pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej, ale już nie miała problemu z biurowcem, który trwale zepsuł oś widokową Belwederu od strony Łazienek oraz z wieloma innymi architektonicznymi koszmarkami. Dziś pani Nekanda-Trepka w uznaniu zasług sprawuje funkcję dyrektora Muzeum Historycznego Miasta Warszawy.
Warszawa za rządów HGW stała się ostatecznie miastem skrajnego chaosu estetycznego. Tak nie wyglądają Budapeszt, Praga, Berlin, Londyn czy Madryt. To jest estetyka rodem z republik bananowych. Co gorsza, są to szkody, których naprawa zajmie dziesiątki lat. Możliwości są dwie. Albo pani prezydent w ogóle nie czuje, że coś z miastem jest nie tak, albo nic jej to nie obchodzi. Oba przypadki dyskwalifikują ją jako włodarza.
Po drugie – arogancja wobec mieszkańców. Właściwie w każdej ze spraw, która wymagała konsultacji, od zmian w komunikacji miejskiej począwszy, na wyznaczaniu miejsc parkingowych skończywszy. Zawsze, gdy mieszkańcy sygnalizowali problemy albo stwierdzali, że decyzje urzędników nie są mądre, ratusz odwracał się plecami lub bronił swoich pomysłów za wszelką cenę. Czy naprawdę HGW sądzi, że to wrażenie zatrze serwowanie przez nią kawy na stacji metra?
Po trzecie – skrajna nieporadność i nieumiejętność radzenia sobie z problemami. Kilka ważnych ulic w centrum jest od lat zamkniętych z powodu budowy drugiej linii metra. Prawdopodobnie z tego powodu zbankrutowało wielu przedsiębiorców, odciętych od klientów. Tunel Wisłostrady po zalaniu zamknięty był wiele miesięcy i do dziś nie jest całkiem przejezdny. Trasa Toruńska tonęła w wodzie po w miarę intensywnym, ale nawet nie skrajnie ulewny deszczu.
To nie pech, to reguła
Owszem, pech może dopaść każdego. Ale raz, że w przypadku Warszawy to już nie pech, lecz reguła, a dwa, że we wszystkich tych przypadkach reakcja i odpowiedź HGW była jedna: „Tak bywa, tak się zdarza, przecież nic się nie stało, to polityczne zarzuty”. Ależ oczywiście, że polityczne! Mówimy przecież o POLITYCE lokalnej, a sama HGW jest wiceprzewodniczącą PO. Stosunek prezydenta do mieszkańców to także część polityki.
Pani prezydent w każdym z tych przypadków sprawiała wrażenie tępawego urzędasa, który powtarza wyuczone formułki, nie rozumiejąc, że za każdym zdarzeniem stoją problemy realnych ludzi. Ktoś będzie musiał zamknąć sklep czy restaurację, ktoś nie dojedzie na czas do pracy, ktoś na zalanej drodze straci samochód. Ale dla HGW to nie miało znaczenia.
Sama HGW porównała niedawno referendum do liberum veto. Trzeba być skrajnym historycznym ignorantem, żeby stworzyć taką paralelę. Co wspólnego ma liberum veto – sprzeciw pojedynczego posła, który powodował zerwanie sejmu – z demokratycznie wyrażoną wolą wystarczającej liczby obywateli, którzy pragną odwołania złej władzy? Toż to wręcz przeciwległe bieguny!
Pani prezydent argumentuje, że zawarła z mieszkańcami kontrakt na cztery lata. Powinna wiedzieć, że także w prawie cywilnym istnieje możliwość zerwania umowy, jeżeli jedna ze stron nie wywiązuje się z niej. To właśnie następuje. Mieszkańcy w liczbie kilkuset tysięcy uznali, że prezydent miasta źle spełnia swoją rolę. Na tyle źle, że trzeba ją odwołać – i to właśnie chcą uczynić, w zgodzie nie tylko z literą, ale też duchem prawa. Żaden kontrakt nie daje bowiem prawa do robienia kontrahenta nieustająco w bambuko.
Łukasz Warzecha specjalnie dla Wirtualnej Polski