Łukasz Warzecha: kara śmierci ma sens!
Mariusz Trynkiewicz jest siedzącym (jeszcze), a wkrótce (prawdopodobnie) chodzącym na wolności żywym argumentem za karą śmierci. Wbrew zawodzeniom abolicjonistów, którzy - jak prof. Monika Płatek - łkają, że być może "wykonał nad sobą wielką pracę". Szkoda, że nie łkają nad rodzinami ofiar - pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla Wirtualnej Polski.
16.01.2014 | aktual.: 24.01.2014 10:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Trudno powiedzieć, co sobie myśleli posłowie sejmu kontraktowego, gdy w grudniu 1989 r. ogłaszali amnestię, na mocy której przestępcom skazanym na karę śmierci zamieniono ją na 25 lat pozbawienia wolności, a więc najwyższą istniejącą w ówczesnym kodeksie karnym sankcję. Prawdopodobnie nie myśleli nic, kierując się stadnym instynktem i być może histerią niektórych środowisk, które wprawdzie były szaleńczo przeciwne choćby dekomunizacji, ale za to miały hopla na punkcie praw człowieka. To im zresztą pozostało do dzisiaj.
Ciekawie byłoby dotrzeć do posłów, głosujących wtedy za amnestią i spytać, czy choćby zainteresowali się, komu podarują wolność w perspektywie ćwierć wieku. Czy zasięgnęli informacji, kogo będzie trzeba wypuścić z więzienia 25 lat później, czy też po prostu uznali, że martwić się będzie kolejne pokolenie?
Swoją rolę mogły odegrać głosy takie jak obsypany zagranicznymi nagrodami "Krótki film o zabijaniu" Krzysztofa Kieślowskiego. Obraz wyjątkowo nieuczciwy intelektualnie, który jako tytułowe "zabijanie" pokazuje zarówno sadystyczne zabójstwo, jak i wykonanie wyroku śmierci na sprawcy. To zresztą do dziś jeden ze sztandarowych argumentów abolicjonistów (czyli przeciwników kary śmierci), którzy uznają karę śmierci za "zemstę" i twierdzą, że skoro zabraniamy bandytom zabijać, to i oni nie powinni być w konsekwencji swoich czynów "zabijani".
To żonglowanie pojęciami, oparte na intelektualnym fałszerstwie. Czymś innym jest bowiem zabójstwo, a czymś radykalnie innym wykonanie wyroku za to zabójstwo, orzeczonego przez niezawisły sąd w imieniu państwa. Jeśli to ostatnie uznajemy za "zemstę", to równie dobrze za zemstę moglibyśmy uznać każdą inną karę, w tym pozbawienie lub ograniczenie wolności czy grzywnę, orzekane przez sąd. Co jest ewidentnym absurdem, bo wówczas - skoro "zemsta" jest niedopuszczalna - przestępcy musieliby się stać po prostu bezkarni.
Kara, którą orzeka państwo, nie jest żadną "zemstą" i nie może być zrównywana z czynem sprawcy, bo jej istotą nie jest uczynienie komuś zła, ale jego naprawienie. Naprawienie nie w sensie dosłownym, bo ofiary oczywiście nie da się ożywić, ale w sensie filozoficznym, poprzez pokazanie, że za odrażający czyn państwo (społeczeństwo) wymierza odpowiednią karę. Trzeba tu podkreślić słowo "państwo". Zbrodniarz nie zabija w imieniu państwa (i również z tego powodu absolutnym nieporozumieniem jest porównywanie zabójstwa niewinnego nienarodzonego dziecka z wykonaniem kary śmierci na przestępcy). To podstawowa funkcja kary od antyku: naprawienie wyrządzonego zła poprzez sprawiedliwe ukaranie sprawcy i przywrócenie równowagi (o tym ostatnim szczególnie przekonująco pisał Immanuel Kant w kontekście kary śmierci).
Tylko trochę nowszym wynalazkiem są dwa rodzaje prewencji: ogólna - przykład sprawcy ma odstraszyć innych (takie było znaczenie publicznych egzekucji od starożytności aż po XIX wiek) oraz szczególna - sprawca uwięziony bądź unicestwiony w majestacie prawa nie może już nikomu wyrządzić krzywdy.
To prawda, że wskutek rozmaitych nieszczęśliwych - a czasem potrzebnych - zmian w sposobie myślenia filozofia kary wygląda dzisiaj nieco inaczej. W wielu krajach - szczęśliwie jeszcze nie w Polsce - na pierwszym miejscu nie stoi już nie tylko naprawienie zła, ale nawet prewencja, lecz bezwarunkowa resocjalizacja, czyli mozolne naprawianie sprawcy. Owszem, resocjalizacja w niektórych przypadkach może być dobrym pomysłem, pod pewnymi wszakże warunkami. Po pierwsze - nie może przysłonić zasadniczego sensu kary, ważnego zwłaszcza w przypadku ciężkich zbrodni, czyli przywrócenia równowagi. Po drugie, nie może być z automatu uznawana za naczelny cel w przypadku każdego skazanego. Są bowiem ludzie - i na podstawie dostępnych relacji twierdzę, że takim kimś jest na przykład Trynkiewicz - których naprawić się nie da. Zauważmy, że pojawia się tu również wątpliwość etyczna: za 25 lat Trynkiewicza i jemu podobnych w więzieniu i za wszystkie terapie, jakim zostali poddani, płaciliśmy naszymi podatkami wszyscy, w tym
rodziny ofiar.
Jako argument przeciwko karze śmierci jej przeciwnicy nierzadko przytaczają autentycznie wstrząsające historie sądowych pomyłek w Stanach Zjednoczonych lub absurdalnie długiego czasu oczekiwania skazanych na wykonanie tej kary. To jednak bałamutna argumentacja. Systemy prawne poszczególnych stanów różnią się między sobą, w wielu funkcjonuje instytucja ławy przysięgłych (co zwiększa możliwość wydania błędnego orzeczenia o winie), a kodeksy karne w USA są diametralnie odmienne od europejskich. Do polskiego kodeksu karnego można by wprowadzić karę śmierci w taki sposób i na takich zasadach, aby jej stosowanie zawęzić do wyjątkowych przypadków, a ryzyko pomyłki sądowej sprowadzić niemal do zera (niemal, bo stuprocentowej pewności w żadnej sprawie nikt rozsądny nie ma).
Kara śmierci w odniesieniu do największych zbrodniarzy gwarantuje, że nie popełnią oni nigdy kolejnego przestępstwa, zawiera więc w sobie - prócz sprawiedliwej odpłaty - doskonałą prewencję szczególną. A warto zauważyć, że zbrodniarz skazany na dożywocie nie ma już nic do stracenia. Wszak przy braku kary śmierci surowiej ukarać go już nie można.
Pozostaje oczywiście kwestia otoczenia międzynarodowego, członkostwa w Radzie Europy, reakcji innych państw. Tu nie warto mieć złudzeń - dzisiaj warunków do przywrócenia kary śmierci w Polsce nie ma. Pomijając to, że nie udałoby się takich zmian zaplanować już na etapie prac w komisji kodyfikacyjnej, cóż dopiero o sejmie mówić, nasze państwo ma tak niski status, że dalibyśmy innym doskonałą amunicję do ataków, nie mogąc się przed nimi skutecznie bronić. Co innego, gdybyśmy byli krajem o statusie Niemiec lub choćby Danii. Byłoby ciężko, ale w końcu nasza decyzja zostałaby uszanowana. Europejska polityka to - wbrew idealistom - przecież wciąż polityka siły, tyle że nie wojskowej, ale dyplomatycznej lub gospodarczej. Słabemu wolno znacznie mniej.
Wróćmy do Trynkiewicza. Policja odbyła właśnie specjalną naradę dotyczącą nadzoru nad uwolnionym (prawdopodobnie) mordercą. Nie wiemy nic o kosztach takiej operacji - która może przecież trwać przez lata - ale na pewno nie będą niskie. Uczciwie byłoby obciążyć nimi żyjących jeszcze posłów sejmu kontraktowego, którzy podnieśli ręce za amnestią.