HistoriaLudzie Moskwy we władzach PRL

Ludzie Moskwy we władzach PRL

Wśród najważniejszych działaczy PZPR Moskwa miała swoich faworytów, którzy mogli liczyć na szczególną przychylność i protekcję. Był wśród nich m.in. Edward Gierek. Kreml nie ufał jednak w pełni władzom PRL, dlatego działania polskiego rządu uważnie obserwowała sieć agentury. Jej szkielet tworzyło około 800 sowieckich oficerów, którzy po 1954 roku pracowali w wojsku, ministerstwach i najważniejszych urzędach centralnych. Do dziś nie jest jasne, czym naprawdę się zajmowali.

Ludzie Moskwy we władzach PRL
Źródło zdjęć: © PAP | Jan Morek

"Związek Radziecki jest nie tylko naszym sojusznikiem, to jest powiedzenie dla narodu. Dla nas, dla partyjniaków, Związek Radziecki jest naszą Ojczyzną, a granice nasze nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro będą na Gibraltarze". Tak pisał w sierpniu 1948 r. w liście do członków Biura Politycznego KC PPR Mieczysław Moczar, którego kariera uległa wówczas - za sprawą oskarżenia o odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne - poważnemu zachwianiu. Nie został wprawdzie - jak kilku innych współpracowników Władysława Gomułki - aresztowany, ale na kilka następnych lat wylądował na bocznym torze. Do wielkiej polityki powrócił wraz z Gomułką w 1956 r. Gdy jednak w czternaście lat później próbował zająć jego miejsce na stanowisku I sekretarza KC PZPR, spotkał się z negatywną reakcją Kremla. Najwyraźniej w Moskwie uznano, że nie jest on wystarczająco pewnym gwarantem sowieckich interesów w Polsce. Stało się tak, mimo ścisłej współpracy kierowanej przez niego polskiej bezpieki z KGB oraz bardzo
prawdopodobnych osobistych związków samego Moczara z NKWD w latach II wojny światowej.

Lista Chruszczowa

W grudniu 1970 r. Kreml wolał Edwarda Gierka. Już czternaście lat wcześniej - w czasie dramatycznych rozmów Nikity Chruszczowa z kierownictwem PZPR - nazwisko Gierka padło z ust sowieckiego przywódcy, gdy wyliczał on Gomułce nazwiska towarzyszy będących gwarantami "sojuszu" polsko-sowieckiego. Gierek znalazł się na tej krótkiej liście obok Konstantego Rokossowskiego, Aleksandra Zawadzkiego, Franciszka Jóźwiaka i Zenona Nowaka. Rokossowski był sowieckim marszałkiem odkomenderowanym jeszcze przez Stalina do nadzorowania polskiego wojska. Na jakiej jednak podstawie Chruszczow wymienił pozostałych?

Zarówno w przedwojennej Komunistycznej Partii Polski, jak i w działającej w latach II wojny światowej Polskiej Partii Robotniczej, część członków kierownictwa obu tych ugrupowań pełniła podwójną rolę, zajmując się obok agitacji politycznej, prowadzeniem działalności wywiadowczej na rzecz sowieckich służb specjalnych. Po przejęciu przez komunistów władzy w Polsce, sytuacja uległa zmianie, bowiem nie mieli oni przed Moskwą żadnych tajemnic. Nie znaczy to jednak, że na Kremlu ufano im wszystkim bez zastrzeżeń. Wprawdzie dostęp do posowieckich archiwów jest wciąż mocno ograniczony, a w przypadku akt służb specjalnych całkowicie zablokowany, ale na podstawie różnych źródeł można ustalić, że Moskwa miała nad Wisłą swoich faworytów. Inna rzecz, że w PZPR-owskiej elicie władzy trwała swoista rywalizacja o to, kto będzie miał lepsze kontakty z sowieckimi towarzyszami i w stosownym momencie uzyska - jak Gierek - wsparcie w dalszej karierze. Stąd właśnie wzięła się w latach 80. zażyłość sowieckiego dyplomaty (a zarazem
oficera wywiadu KBG) Władimira Ałganowa z I sekretarzem KW PZPR w Białej Podlaskiej Józefem Oleksym, która po latach zaowocowała aferą "Olina". Broniąc się już jako premier przed oskarżeniami o szpiegostwo, Oleksy podkreślał fakt, że Ałganow był jego sąsiadem w prominenckim osiedlu w Wilanowie, a biesiadowali z nim także inni młodzi działacze PZPR, którzy później współtworzyli SLD.

Niekiedy wsparcie Moskwy okazywało się najważniejszym motorem kariery. Doskonałym przykładem jest tu gen. Mirosław Milewski, który z szeregowego ubeka awansował do stanowiska ministra spraw wewnętrznych, a później sekretarza KC PZPR i członka Biura Politycznego. Milewski przez długie lata uchodził w aparacie władzy PRL za jednego z najczęstszych gości sowieckiej ambasady, do której zaproszenie uchodziło za szczególne wyróżnienie. Jeszcze węższe grono doświadczało zaszczytu zaproszenia na pobyt wakacyjny na Krymie. Gen. Milewski był tam częstym gościem. Rezydent KGB w Warszawie gen. Witalij Pawłow napisał w swoich wspomnieniach: "Mój poprzednik generał Skomorochin uzupełnił krótką charakterystykę Milewskiego, nazywając go autentycznym przyjacielem naszego kraju (...). Atmosfera panująca w domu Milewskich, życzliwość całej rodziny wobec Związku Radzieckiego, przekonały mnie, że w osobie Milewskiego mogę mieć niezawodnego partnera w dziele rozwoju i umacniania współpracy MSW i KGB".

800 agentów Kremla

A jednak wsparcie Kremla miało swoje granice, które wytyczała osoba najwyższego zaufania, czyli I sekretarz KC PZPR. Kiedy zatem w 1984 r. gen. Wojciech Jaruzelski postanowił wykorzystać odgrzebaną w archiwach aferę "Żelazo" do pozbycia się Milewskiego z kierownictwa PZPR, w Moskwie nie kiwnięto w jego obronie nawet palcem. Najwyraźniej pamiętano tam dobrze deklarację jaką złożył w październiku 1981 r. w rozmowie z Leonidem Breżniewem sam Jaruzelski obejmując funkcję I sekretarza KC PZPR: "Zgodziłem się przyjąć to stanowisko po dużej wewnętrznej walce i tylko dlatego, iż wiedziałem, że wy mnie popieracie i że wy jesteście za taką decyzją. Jeżeli byłoby inaczej, nigdy bym się na to nie zgodził".

Niekiedy nadmierna zażyłość z sowieckim ambasadorem w Polsce mogła też doprowadzić do politycznego upadku. Doświadczył tego w 1950 r. minister administracji Władysław Wolski, któremu bliskie kontakty z ambasadorem Wiktorem Lebiediewem do tego stopnia przewróciły w głowie, że ośmielił się na posiedzeniu Komitetu Centralnego zaatakować kierownictwo partii z Bolesławem Bierutem na czele. Okazało się, że zarówno Wolski, jak i jego promotor Lebiediew nie docenili poziomu zaufania, jakim Stalin obdarzał Bieruta. I mimo, że Wolski uderzył w bliskie wówczas Stalinowi antysemickie wątki, nie uchroniło go to przed usunięciem z partii, a Lebiediewa przed odwołaniem z Warszawy.

Najwyżsi rangą funkcjonariusze PZPR czy bezpieki będący zaufanymi ludźmi Kremla tworzyli podstawowy system nadzoru nad tym, co działo się nad Wisłą. Uzupełniała i ubezpieczała ich siatka klasycznej agentury, której podstawowy szkielet tworzyli sowieccy oficerowie oddelegowani do ludowego Wojska Polskiego, którzy po 1956 r. pozostali w Polsce. Okazuje się, że z 1427 oficerów sowieckich, którzy znikli z ewidencji WP w latach 1949-54, tylko niespełna połowa wróciła do ZSRR. Natomiast około ośmiuset przyjęło polskie obywatelstwo, czemu zwykle towarzyszyło zawarcie związku małżeńskiego z Polką. Spora część z nich dalej służyła w wojsku, ale niektórzy przeszli do pracy w różnych ministerstwach i urzędach centralnych. Być może kiedyś dowiemy się, czym się tam naprawdę zajmowali. Z czasem ich miejsce zaczęli zajmować Polacy werbowani do współpracy podczas studiów w ZSRR, których odbycie było w czasach PRL najważniejszą przepustką do kariery nie tylko w aparacie partyjnym, ale także w bezpiece, wojsku czy dyplomacji.

Antoni Dudek dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)