Ludożercy gotują Giertycha
Późnym wieczorem w ciemnym paryskim zaułku Montmartre wysoki mężczyzna zapalił zapałkę, by odczytać numer kamienicy. Dostrzegli go policjanci. Postura boksera, chuligański wyraz twarzy i dziwne nazwisko „Lobodoqui” nie wzbudziły ich zaufania, więc go obszukali. Znaleźli ulotki w jakimś dziwnym języku. Zaciemnionymi ulicami odwieźli obcokrajowca do aresztu. Był 1940 rok, na Paryż miała spaść kolejna seria bomb.
Więzienie, rzecz zwyczajna
Dla Józefa Łobodowskiego nie był to ani pierwszy, ani ostatni pobyt za kratkami. Pierwszy raz trafił do aresztu jako 12-latek w Jejsku nad Morzem Azowskim na Kaukazie za handel samogonem. Potem było polskie więzienie wojskowe. A gdy Francuzi go w końcu wypuścili, za nielegalne przekroczenie granicy z bronią w ręku wylądował w więzieniu hiszpańskim.
Misja, którą przerwali właśnie francuscy policjanci i której służyć miały skonfiskowane ulotki napisane po ukraińsku, miała jeden cel: zapobiec rzezi na odległym o kilka tysięcy kilometrów od paryskiego zaułka Wołyniu. Łobodowski usiłował wytłumaczyć to policjantom, ale takie alibi nie brzmiało przekonująco. W warunkach wojennych wyjaśnienie sprawy trwało siedem miesięcy, które zatrzymany spędził w areszcie.
Po wiekach Kozak jedna się z Lachem
Pijak i awanturnik klęczący przed generałem Franco i zbierający złote monety – tak przedstawiała go stalinowska propaganda. „Wspaniały ukrainoznawca, ale człowiek agresywny w dyskusjach” – oceniał Gustaw Herling-Grudziński. „Nie będzie na pewno przesadnym, gdy powiem, że żaden ze współczesnych Polaków nie ma większych zasług w wykonywaniu tej olbrzymiej pionierskiej pracy niż Łobodowski” – tak o jego zasługach dla polsko-ukraińskiego pojednania mówił ukraiński publicysta Konstanty Zelenko. Józef Łobodowski, jeden z najważniejszych polskich twórców emigracyjnych, nie dożył niepodległej Ukrainy - zmarł w 1988 roku. A przepowiadał jej powstanie w czasach, gdy wizje takie mogły być śmiało uznane za bredzenie wariata.
Ataman Łoboda
„Ataman Łoboda” – taki miał pseudonim wśród przyjaciół. „To istotnie mój protoplasta, ale nie nic wspólnego z historycznym Łobodą, który stał na czele powstania wraz z Nalewajką” – mówił, nawiązując do rodzinnej legendy, zgodnie z którą miał mieć kozackie korzenie. Łobodowski dorastał w Jejsku na Północnym Kaukazie, gdzie losy rzuciły jego ojca, Polaka powołanego do carskiej armii. Gdy ojciec wojował, syn wychowywał się na ulicy. „Uroczyście was dzisiaj pozdrawiam, o łobuzy czarnomorskich bulwarów, razem nas wicher szorstki nosił na skrzydłach pożaru” – napisze kiedyś. Po powrocie do Polski młody Łobodowski został komunistą i antyklerykałem. Jako młody poeta stał się sławny po konfiskacie tomiku „O czerwonej krwi” oraz po wyrzuceniu z KUL za „szerzenie pornografii i bluźnierstwa”.
Znajomy Ukrainiec opowiedział mu o głodzie i represjach na sowieckiej Ukrainie. Wtedy Łobodowski nielegalnie przekroczył granicę, by zobaczyć, co naprawdę tam się dzieje. Mimo że zagadywał po ukraińsku, nikt ze strachu się do niego nie odzywał. Wrócił z komunizmu wyleczony. „Iść z nimi to znaczy co dzień zadawać gwałt sumieniu. (...) Wstrzymywać się przed wygłoszeniem własnego zdania, póki nie przyjdzie urzędnik i nie uzgodni poglądów” – napisał 26-latek w tekście „Smutne porachunki”.
Poglądy zbliżyły go do Henryka Józewskiego, wojewody wołyńskiego. Ten zaproponował mu redagowanie tygodnika „Wołyń”. „Mamy, Polacy i Ukraińcy, niewielu przyjaciół. Kto wie, może tak prawdę mówiąc, nie mamy ich wcale” – przekonywał do zgody jednych i drugich. W Paryżu, w czasie wojny, Łobodowski wymyślił szalony plan: przedostać się na Wołyń i wykorzystać tamtejsze kontakty wśród elit polskich i ukraińskich, by zapobiec rzezi. Plany przekreśliło więzienie i brak wystarczającego wsparcia emigracyjnych władz. Zostały zrealizowane połowicznie: w czasie, gdy Łobodowski siedział w więzieniu, samoloty zrzuciły zredagowane przez niego ulotki. Po wojnie pisarz polsko-ukraińskie pojednanie głosił na emigracji w Hiszpanii.
Chorąży
Łobodowski poświęcił Ukrainie dwa tomiki poezji – „Złota Hramota” i „Pieśń o Ukrainie”, trzytomową powieść „Komysze” oraz czterotomowe „Dzieje Józefa Zakrzewskiego”. O ukraińskich sprawach napisał setki artykułów. Przetłumaczył dzieła czterdziestu dwu ukraińskich autorów, z czego aż dwudziestu ośmiu to emigranci, których publikacje zakazane były przez sowieckie władze. Całe życie poświęcił sprawie, która wydawała się nie mieć żadnych szans na powodzenie. Przed wojną zarówno endecy, jak i piłsudczycy postawili na polonizację Ukraińców. Po wojnie, na emigracji, idea niepodległej Ukrainy wydawała się być kompletnie abstrakcyjna. Emigranci z obu krajów kłócili się zawzięcie, mimo że oba kraje były pod sowieckim butem.
„Gdy się jednak wybrało swój sztandar, trzeba przy nim trwać, nawet gdyby wojsko miało składać się z podchorążego”.
Starszy brat czuwa
Łobodowski uważał się za kontynuatora „szkoły ukraińskiej” w polskiej poezji, za której głównego przedstawiciela uznawał Juliusza Słowackiego.
Pisał o Ukrainie zniewolonej przez komunizm. Stworzył „Pieśń o głodzie”, sowiecki terror opisał w balladzie „Na śmierć powieszonych Ukraińców”. Ukraińskiej cerkwi poświęcił „Tryptyk o zamordowanym Kościele”.
Pisał też o tragedii ukraińskiej inteligencji pod panowaniem komunizmu. „W ciągu kilku lat z życia literackiego Ukrainy zniknęło przeszło dwustu pisarzy; rozstrzelano siedemnastu, śmierć samobójczą wybrało ośmiu, 175 zesłano do łagrów, nieznany los spotkał siedmiu, Ci, co uratowali się, zapłacili za łaskę życia cenę najwyższą dla pisarza: upadkiem artystycznym i obowiązkiem nieustannego gloryfikowania własnych oprawców” – pisał.
Kpił z obłudy komunistów: „Współpraca polsko-ukraińska jest dozwolona wyłącznie w tej komunistycznej, „bratniej” formie, pod opieką i ścisłą kontrolą „starszego rosyjskiego brata”. (...) Każda próba dogadania się poza kontrolą tego „starszego brata” automatycznie staje się dywersją, kierowaną i finansowaną przez ośrodki międzynarodowej reakcji”. Do rangi symbolu w jego twórczości urastają groby polskich i ukraińskich żołnierzy, wspólnie szturmujących Monte Cassino.
Ukraina na Zachód
Łobodowski uważał Polskę i Ukrainę za kluczowe państwa regionu, których sojusz mógłby być przeciwwagą dla imperialnych ciągot Rosji. Wskazywał, że pojednanie polsko-ukraińskie może być silnym argumentem dla Stanów Zjednoczonych, by zaangażowały się w sprawy naszego regionu.
Głosił pogląd, że naród ukraiński chce należeć do kultury Zachodu i próbując mechanicznie podporządkować Ukraińców polskości, szkodzimy sprawie. Do Zachodu przekonywał też samych Ukraińców: „Ukraina krystalizowała własne oblicze kulturalne jedynie i wyłącznie pod dobroczynnym ciśnieniem cywilizacji zachodnioeuropejskiej, podczas gdy od Wschodu szedł do niej prąd rozkładowy, niweczący tę odrębność kulturalną”.
Potępiał Europę za obojętność wobec Ukrainy. Zarzucał zachodnim politykom, że po morderstwie ukraińskiego przywódcy Symona Petlury szukali nie sprawiedliwości, a sensacji.
Giertych na gorąco
Bardzo ostro krytykowali Łobodowskiego polscy i ukraińscy nacjonaliści. Narażał im się, bo winy i niegodziwości widział po obu stronach.
Bodaj najostrzej polemizował z Jędrzejem Giertychem (dziadkiem obecnego lidera LPR). O poglądach Giertycha pisał: „Polsko-ukraiński spór na emigracji sprawia wrażenie kłótni dwóch facetów, siedzących w ludożernym kotle, pod którym pichci się ogień. A oni, zamiast wspólnym wysiłkiem starać się wyskoczyć z kotła, kłócą się zawzięcie (...) wygrażają nawzajem ku wielkiej uciesze ludożerców, odprawiających dookoła kotła swój rytualny taniec.”
Często powoływał się na ukraińskiego metropolitę Andrzeja Szeptyckiego, który był jedną z ulubionych postaci w jego twórczości: „Metropolita Szeptycki mówił na parę lat przed śmiercią, że kiedy dżungla płonie, zwierzęta się nie gryzą. Ludzie gryźli się przed pożarem, podczas pożaru i po pożarze. Gryzą się po dziś dzień. Widocznie są głupsi od zwierząt” (dziś Szeptycki jest dzięki Janowi Pawłowi II kandydatem na ołtarze).
Dla Giertycha Łobodowski był zdrajcą. Dla ukraińskiego nacjonalisty Stepana Zeneckiego, polskim agresorem. „Łobodowski kochał Ukrainę miłością polskiego zaborcy, gorąco pragnąc, by ona znów weszła (to jest była siłą zagrabiona) do składu Polski” – pisał.
Jednak ci spośród Ukraińców, którzy znali twórczość Łobodowskiego, byli innego zdania: „Józef Łobodowski zawsze był wielkim pośrednikiem i ambasadorem, który – z jednej strony – zbliżał nasze narody, z drugiej – odkrywał w możliwie najpiękniejszej formie skarby ukraińskiej kultury swoim współziomkom (...) Dla nas Ukraińców pozostanie na zawsze przedstawicielem tej najpiękniejszej warstwy polskiej społeczności, zawsze z szerokim horyzontem myśli i jasną wizją przyszłości” – pisał publicysta ukraiński Konstantyn Zełenko.
„I uznasz za swojego, czy później czy wcześniej/ Poetę, co Lachem był, a sławił cię w pieśni” – pisał Łobodowski. Czy jego marzenie się spełni?
Piotr Lisiewicz