PolskaŁowcy jeleni

Łowcy jeleni

Z okazji święta wojska zamiast defiladzie przyjrzeliśmy się polityce poborowej armii. Wojsko może się dziś upomnieć o każdego: jedynego żywiciela rodziny, chorego psychicznie i polityka, który uciekł z PiS do opozycji.

Łowcy jeleni
Źródło zdjęć: © PAP

16.08.2007 | aktual.: 05.09.2007 12:01

Grzegorz Kuś czekał na wymarzoną pracę w motoryzacji dwa lata. Kilkakrotnie zdawał testy, brał udział w rozmowach kwalifikacyjnych i udało się. Rok temu został zatrudniony w japońskim koncernie w Wałbrzychu. W końcu zaczął dobrze zarabiać. W międzyczasie wziął ślub, urodziło mu się dziecko. Zrezygnował z wyjazdu na dłużej za granicę. Miał już realną szansę na umowę na czas nieokreślony. Snuł plany o własnym mieszkaniu i wyprowadzce od teściów.

Nic z tego. 2 sierpnia musiał stawić się w jednostce wojskowej w Grudziądzu. Armii nie interesowało, że jest jedynym żywicielem rodziny. Ani to, że wcielając go w swoje szeregi, właściwie skazuje go na utratę pracy, bo gdy wróci, jego miejsce w firmie będzie już najprawdopodobniej zajęte. Za dziewięć miesięcy będzie więc musiał układać sobie życie od nowa.

19-letniego Jarosława Machałowskiego z Zabrza powołano do wojska, choć miał zdiagnozowaną schizofrenię paranoidalną. Kiedy jego stan się pogorszył, trafił do szpitala psychiatrycznego, potem do wojskowej izby chorych. Tam wyskoczył przez okno. Złamał kręgosłup i rękę. Ta historia nigdy by się w armii nie wydarzyła, gdyby komisja przy Wojskowej Komendzie Uzupełnień przeczytała dokumentację jego choroby. Łukasz Borowiec, 23-letni radny powiatu biłgorajskiego, postanowił w kwietniu opuścić szeregi Prawa i Sprawiedliwości, by przyłączyć się do nowego ugrupowania zakładanego przez Marka Jurka. Poszło za nim 80 osób z młodzieżówki. To rozzłościło dawnych kolegów z PiS. Namówili komendanta WKU w Zamościu, żeby się zastanowił, jak niesubordynowanego działacza powołać do wojska. Machina armii ruszyła, choć Borowca jako radnego nie można było rekrutować. Na szczęście sprawę nagłośniła prasa.

Wiek już nie gra roli

Dziesiątki tysięcy młodych mężczyzn chce się wywinąć od wojska. Co roku tych szczęśliwców jest coraz więcej, ale wciąż wielu musi spędzać dziewięć miesięcy w kamaszach. – Przyznam, że nie rozumiem klucza, według którego wybiera się przyszłych żołnierzy – mówi Waldemar Rybak, dyrektor Zespołu Ochrony Praw Żołnierzy i Funkcjonariuszy Służb Publicznych w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. – Co roku do poboru wzywa się około 300 tysięcy osób. Z tego służbę odbywa obecnie 60 tysięcy. Niestety, często są to ludzie, którzy nie powinni się znaleźć w armii.

Wśród nich jest coraz więcej mężczyzn w średnim wieku. Wojsko sięga po starsze roczniki. Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich zastanawia się nad zaskarżeniem do Trybunału Konstytucyjnego przepisów, które pozwalają na rekrutację mężczyzn w wieku 40–50 lat. Według ustawy z 1967 roku obowiązkowej służbie wojskowej podlegają mężczyźni od 18. do 50. roku życia. Dotychczas jednak panowie w średnim wieku raczej nie byli brani pod uwagę. Do 2005 roku najstarsi szeregowcy w wojsku mieli 28 lat. Zmiana podyktowana jest kilkoma czynnikami, między innymi obecnym niżem demograficznym oraz masowymi wyjazdami młodych za granicę.

W 2005 roku „uszczelniono przepisy”, jak tłumaczy ówczesny minister obrony narodowej Jerzy Szmajdziński. Armia zainteresowała się także jedynymi żywicielami rodzin. Uszczelnienie polega na ostrzejszej interpretacji wcześniejszych przepisów, teraz niekorzystnej dla jedynych żywicieli rodzin.

Grzegorz Kuś dwukrotnie odwoływał się od decyzji wojska. Skierował też sprawę do Rzecznika Praw Obywatelskich. Bez skutku. Rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej Jarosław Rybak rozkłada ręce: – Z punktu widzenia tych ludzi jest to krzywdzące – przyznaje. – Ale takie jest prawo i nic nie możemy zrobić. To tak, jakby oburzać się, że trzeba płacić podatki. Zresztą wspomagamy finansowo rodziny jedynych żywicieli.

To prawda. Choć nie opłaca się to ani żołnierzom ojcom, ani wojsku. Jeśli armia powołuje żywiciela rodziny, musi na niego wydać dużo pieniędzy-. MON podaje, że oprócz zwykłego żołdu (150 złotych miesięcznie), kosztów szkolenia (594,82 złotych miesięcznie), leczenia (90,08 złotych miesięcznie) czy umundurowania (276,09 złotych miesięcznie), musi również wypłacać co miesiąc jego rodzinie najniższą krajową płacę (obecnie 936 złotych brutto), opłacić rachunki za mieszkanie lub ewentualny jego wynajem. W zeszłym roku wojsko wydało na jedynych żywicieli 6,6 miliona złotych. Na ten rok zaplanowano ponad 7 milionów. Do 30 czerwca wydano już prawie 6 milionów. Wojsko zyskuje w zamian niewiele. W 2006 roku jego szeregi zasiliło 450 takich poborowych. Tyle samo do połowy tego roku.

– W ogólnej liczbie żołnierzy zasadniczej służby wojskowej to zaledwie garstka. Armia wzbogaca się o niewielu, ale za to skutecznie komplikuje im życie – mówi Waldemar Rybak z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. – Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie po co? A po co ludziom, którzy są chorzy, przyznaje się kategorię A i powołuje ich do wojska? – To pomyłki – odpowiadają lekarze z komisji przy WKU. Ich koledzy po fachu zauważają to, dopiero gdy mężczyźni trafią do wojska. Tak jak w przypadku chorego na schizofrenię Jarosława Machałowskiego. Podobnych historii jest wiele. W 2005 roku trzeba było odesłać do domów 4 tysiące mężczyzn odbywających zasadniczą służbę wojskową, bo okazało się, że ich stan zdrowia czyni ich niezdolnymi do służby. W 2006 roku było to już 4,7 tysiąca rekrutów, w pierwszym półroczu 2007 – 2,5 tysiąca. To znaczy, że w tym roku liczba pomyłek w Wojskowych Komendach Uzupełnień najprawdopodobniej znowu wzrośnie.

Niewiele osób wie, że można się jednak skutecznie bronić przed poborem. Jeśli ktoś ma dokumentację choroby, a mimo to został wcielony do armii, powinien skierować sprawę do sądu. Nasz redakcyjny kolega wygrał (patrz ramka na stronie obok).

Przypadki chodzą po wojsku

Opinię o nieprofesjonalnej rekrutacji pogarszają politycy. Ludwik Dorn, jeszcze jako wicepremier i minister spraw wewnętrznych, straszył 30 grudnia 2005 roku strajkujących lekarzy „wzięciem w kamasze”. Podobnie wypowiadał się w maju tego roku premier Jarosław Kaczyński: „Są odpowiednie kroki zaplanowane. Gdyby działo się coś niebezpiecznego, to odpowiednie projekty będą wcielane w życie” – mówił w „Sygnałach Dnia” pytany o reakcje rządu na strajk lekarzy. Słowa polityków stają się rzeczywistością. Przypadek? Doktor Jacek Lorkowski, chirurg ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, nie ma wątpliwości. 29 maja dostał powołanie na ćwiczenia wojskowe. – To akcja polityczna wymierzona przeciwko strajkującym lekarzom – komentował na gorąco w „Dzienniku Polskim”.

Rzecznik MON zapewnia, że takie powołania planuje się już w grudniu poprzedniego roku. Wtedy jeszcze nikt nie mógł przewidzieć, że medycy będą domagać się większych pieniędzy. Ponadto nie planuje się powoływania poszczególnych grup zawodowych. Dlaczego więc wojsko zrealizowało wcześniejszą groźbę polityka? – Powołanie lekarzy na ćwiczenia nie miało żadnego związku ze słowami wicepremiera Dorna – tylko tyle ma do powiedzenia rzecznik MON.

Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, widzi to jednak inaczej: – Wypowiedzi polityków na temat „brania nas w kamasze” to już psychologiczna wojna z nami. Podobnego zdania jest Filip Ilkowski z Inicjatywy Stop Wojnie, która walczy o wycofanie polskich wojsk z Iraku i Afganistanu. – Takie zachowanie władz to dowód na represję w stosunku do społeczeństwa. Nie wolno wojska używać jako straszaka. Na razie są to nieśmiałe działania, ale jeśli nic się nie zmieni, będą coraz częstsze – ocenia.

Zbiera się wielka złość

Armia ma się stać w pełni zawodowa do 2012 roku. Dlatego z roku na rok zmniejsza się liczba poborowych (patrz ramka na poprzedniej stronie). W 2004 roku połowę żołnierzy stanowili już zawodowcy. Dziś jest ich ponad 57 procent. W tej chwili armia przeżywa okres przejściowy. Tak samo zmieniają się zachodnie armie. Wojska w pełni zawodowe to ogólnoświatowy trend. Takie armie mają Stany Zjednoczone, Kanada, Francja, Wielka Brytania, Holandia, Portugalia i Japonia, a nawet państwa z naszego regionu: Czechy, Rumunia i Węgry. Włochy kończą właśnie przechodzenie na zawodowstwo.

Polacy popierają te zmiany. Z badań CBOS wynika, że w 1999 roku tylko 35 procent było za armią w pełni zawodową. Dziś już 51 procent. Równocześnie aż 69 procent badanych uważa, że jeśli młody człowiek nie poszedł do wojska, bo studiował, nie powinien być później powoływany do armii.

Wojsko broni się tym, że powołuje, bo musi, a wpadki są w istocie przypadkowe. – Nikogo nie represjonujemy – zapewnia Jarosław Rybak, rzecznik MON. – Takie zarzuty są po prostu śmieszne. Sprawa radnego Borowca została przecież ujawniona, a żołnierzom, którzy brali w niej udział, nie prze-dłużono kadencji, co oznaczało, że muszą iść na emerytury. Zresztą za kilka lat nie będzie już tego problemu, bo nie będzie poboru – pociesza.

Czyli za pięć lat, a może i więcej, bo obecny szef MON Aleksander Szczygło już przebąkiwał przed tegorocznym świętem wojska o przesunięciu tego terminu do 2013 roku. – To dla mnie żadne pocieszenie, że kiedyś nie będzie poboru – mówi Krystian, młody rekrut, który zasadniczą służbę wojskową odbywa pod Warszawą. – Gdyby nie to powołanie, już dawno pracowałbym jako kierowca i pomagał rodzinie. A tak moi bliscy muszą się utrzymywać z marnych zasiłków. Czasem chcę uciec albo zrobić coś złego, żeby ta udręka wreszcie się skończyła. Zbiera się we mnie wielka złość, mam ochotę sięgnąć po karabin i ukarać tych, którzy karzą mnie dziś.

Katarzyna Jaroszyńska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)