Lotta i Emil, wspaniałe uparciuchy
28 listopada POLITYKA zainaugurowała wyjątkową 23-tomową kolekcję książek dla dzieci. Zaczynamy od naprawdę mocnego uderzenia - wydanych w jednym tomie dwóch książek Astrid Lindgren, pisarki, która w XX w. zrewolucjonizowała literaturę dziecięcą. I nie tylko - bez niej cała współczesna kultura byłaby inna.
28.11.2007 | aktual.: 29.11.2007 11:00
Właśnie cały świat obchodzi stulecie urodzin Lindgren (pisaliśmy o tym obszernie w POLITYCE 46) i przy tej okazji wymienia się jednym tchem najbardziej znane postaci stworzone przez pisarkę – z Pippi Pończoszanką oraz gromadką dzieci z Bullerbyn na czele. Czasem jednak warto przyjrzeć się utworom, o których mniej się pamięta, a w których także zawierają się przesłania i najważniejsze wątki podejmowane przez szwedzką autorkę. Takimi książkami są właśnie „Lotta z ulicy Awanturników” oraz „Emil ze Smalandii”.
Te dwie książeczki powstały w pierwszej połowie lat 60., gdy twórczość Astrid Lindgren była już powszechnie znana. Nie wydaje się jednak, by tylko zbliżony czas ich powstania sprawił, że można odnaleźć w nich wiele podobieństw. Zbieżność tę widać choćby w sposobie przedstawiania głównych bohaterów – do bólu upartych pięciolatków.
Lottę, mieszkankę żółtego domu, poznajemy w chwili, gdy dziewczynka nie chce włożyć swetra, bowiem ten „łaskocze i gryzie”. Obrażona na cały świat bohaterka odmawia zjedzenia śniadania, a następnie postanawia wyprowadzić się z domu, niedaleko wprawdzie, bo do mieszkającej w sąsiedztwie pani Berg.
Z kolei Emil, „chłopiec dziki i uparty”, na pozór wygląda całkiem niewinnie. Ale – dodaje od razu pisarka – pozory mylą, a charakter Emila poznajemy, gdy ten upiera się, by spać w nowej czapce cyklistówce. I oczywiście dopina swego.
Nie będziemy tu, oczywiście, odbierać przyjemności czytania i streszczać fabuły obu utworów, jakkolwiek zdarzają się w nich scenki kapitalne (jak choćby ta, gdy głowa chłopczyka utyka na dobre w wazie przeznaczonej do podawania rosołu). W obu przypadkach ważniejsza jest nauka płynąca z tych opowieści.
Po pierwsze więc Lindgren przekonuje, że świat dziecka i dorosłego to dwie całkiem odmienne krainy. Dzieci z uporem bronią swojego, brakuje im elastyczności (a może dozy konformizmu) cechującej dorosłych. Dziecko z istoty jest małym buntownikiem, którego wyobraźnia i wrażliwość nie bardzo pasują do wyrachowanej kalkulacji uprawianej przez rodziców. Spójrzmy tylko na Antona Svenssona, ojca Emila – smalandzki wzór gospodarności. Niby żartem pisarka opowiada o jego zmyśle oszczędzania: „Ta waza kosztowała cztery korony. To już raczej jedźmy do doktora w Mariannelund. Z pewnością potrafi ją ściągnąć. Bierze tylko trzy korony, w ten sposób zarobimy koronę”. W gruncie rzeczy jednak autorka kpi ze skąpstwa ponad wszelką miarę. Uwaga – powiada pisarka – dzieci to nie tylko buntownicy, ale i niewyrośnięci anarchiści, gotowi postawić świat dorosłych na głowie, a dzieciństwo to czas nieokiełznanej twórczości. Nie przypadkiem więc szwedzka pisarka była ceniona przez rozmaitych, dorosłych już tym razem, kontestatorów w
czasach kontrkultury lat 60. i 70. oraz przez zbuntowanych pedagogów tamtego czasu.
Po drugie – dzieci są o wiele bardziej samodzielne, niż zwykło nam się wydawać. I w „Lotcie”, i w „Emilu” pojawia się tak charakterystyczny dla twórczości Lidgren motyw ucieczki, zerwania z domem, samotności, z którą (i w której) trzeba sobie radzić. Ten – bodaj najczęściej eksponowany wątek w książkach pisarki ze Smalandii – występuje w naszych dwóch opowieściach równie mocno, jak na przykład w przygodach Pippi.
Nauka trzecia jest więc taka: jeśli dorośli mają dogadać się z dziećmi, potrzebna jest cierpliwość i negocjacje, podczas których obie strony są w stanie przyznać się do błędu. Wymowny pod tym względem jest finał „Lotty z ulicy Awanturników”, gdy dziewczynka i jej mama padają sobie w ramiona, jakkolwiek scenie tej daleko do ckliwego sentymentalizmu: „Mamo, mam nowy biały sweterek, dostałam go od cioci Berg, więc chyba wszystko już dobrze. Na to mama nic nie odpowiedziała. Siedziała, w milczeniu patrząc na Lottę. Wtedy Lotta spuściła oczy i wymamrotała: – Tamten to ja pocięłam i chcę powiedzieć przepraszam, ale nie mogę. – A jeżeli ja też powiem przepraszam? – spytała mama. – Jeżeli powiem tak: przepraszam cię, Lotto, za wszystkie te razy, kiedy byłam niedobra dla ciebie”.
W tych powieściach to rozmowy, nie zaś strach, prawo pasa i pięści są metodami wychowawczymi. Od chwili napisania „Lotty” trzeba było jeszcze czekać ponad piętnaście lat, by parlamentarzyści w Szwecji, jako pierwsi na świecie, przegłosowali prawo zakazujące bicia i poniżania dzieci, ale z pewnością bez udziału Astrid Lindgren czekano by na tę chwilę dłużej.
I wreszcie – po czwarte – książki Lindgren to także opowieści dla dorosłych. Każdy dorosły był bowiem kiedyś dzieckiem, a dorastając pewnie coś zyskał i coś utracił. Czy zyski są na tyle duże, by zignorować wspomnienia sprzed wielu lat? Myśli o tym pani Berg, gdy w rupieciarni odnajduje zabawki po dorosłej już córce. I niech odpowiedzi udzieli fragment opowieści o chłopcu „dzikim i upartym”, który gdy dorósł, „został przewodniczącym rady gminnej, a więc kimś najważniejszym w całej wsi”.
Przemijanie bywa bolesne, nie dlatego, że się starzejemy, ale dlatego, że zapominamy, jacy byliśmy. Te niepozorne na pierwszy rzut oka książeczki są także o tym.
Mariusz Czubaj
Lotta z ulicy Awanturników, przeł. Maria Olszańska,
Emil ze Smalandii, przeł. Irena Szuch-Wyszomirska.