Londyńczycy: mamy dość polskich bezdomnych
Samorządy londyńskich dzielnic mówią "dość". - Doradca burmistrza stolicy w rozmowie ze mną stwierdził wprost, że władze miejskie nie zamierzają dłużej finansować bezdomnych z innych krajów. Odpowiedzialność za nich, przynajmniej w jakimś zakresie, powinny wziąć rządy państw, z których pochodzą - mówi Ewa Sadowska, prezes londyńskiej "Barki". Dalsza działalność tej organizacji stoi pod znakiem zapytania.
23.03.2013 08:00
Bezdomni śpią na ulicach, w squatach, ośrodkach socjalnych, hostelach. Polaków bez dachu nad głową, których liczbę w Londynie szacuje się na kilka tysięcy, stale przybywa.
- Nie miałem wyjścia, przyjazd tu wydawał się jedynym rozwiązaniem. W Polsce straciłem pracę, myślałem, że w Anglii dam sobie radę. Miało być kolorowo - opowiada 33-letni Krzysztof, kucharz z wykształcenia. Jednak kolorowo nie było. Oszukany przez pośredników, pozostawiony samemu sobie, bez znajomości języka, przez cztery tygodnie szukał zatrudnienia. A potem, po wyczerpaniu oszczędności, wylądował na ulicy. Wegetuje na niej od kilku miesięcy.
Licząc każdego funta
Był czas, że swoją działalność prowadziła w trzynastu londyńskich dzielnicach. Dzisiaj dalsze funkcjonowanie "Barki", organizacji zajmującej się niesieniem pomocy bezdomnym z Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, stoi pod znakiem zapytania. Powód? Brak pieniędzy. W dobie kryzysu londyńskie samorządy liczą każdego funta, woląc finansować własne organizacje. Jednak, jak przekonuje szefowa Barki Ewa Sadowska, to nie to samo.
- Przez niemal sześć lat działalności na brytyjskiej ziemi wypracowaliśmy własne metody działania. Wiemy, jak dotrzeć do ludzi, jak z nimi rozmawiać. Udzielamy porad, prowadzimy terapie odwykowe, a 2730 osób dzięki nam wróciło do kraju. Tam również nie pozostawiamy ich samym sobie, pomagając w przystosowaniu się do normalnego życia - opowiada Sadowska.
Jednak obecność "Barki" na Wyspach niebawem może dobiec końca. Jeszcze kilka dni temu wydawało się to niemal pewne, ale w ostatniej chwili fundusze na kontynuację jej działalności wyłożyła dzielnica Hammersmith and Fulham. 17 tysięcy funtów starczy na cztery miesiące. Co będzie później? Nie wiadomo. Z kolei samorząd Southwark zgodził się finansować polską organizację przez rok - ale tylko na pół etatu.
Na samym dnie
Nieuczciwi pośrednicy, utrata pracy, długi, załamanie nerwowe, alkoholizm... Przyczyny bezdomności są różne, jednak gros Polaków lądujących na londyńskim bruku to ludzie, którzy nie mieli do czynienia z tym problemem w Polsce. To tu, na emigracji, stoczyli się na dno. I często nie wiedzą, jak się z niego wydostać. Wielu nie chce wracać do kraju, bo - jak twierdzą - nie mają do czego.
- Pochodzę z dawnego województwa koszalińskiego, w Polsce pracowałem w tartaku. Firma upadła, a teraz tam bieda aż piszczy, wsie wyglądają jak pobojowisko - mówi 42-letni Tomasz, który po kilku miesiącach pracy na londyńskiej budowie, w wyniku cięć stracił zatrudnienie. A z czasem zasilił szeregi bezdomnych. Mężczyzna pokazuje zdjęcie syna. - Nie widziałem go dwa lata, on myśli, że tata zarabia pieniądze - mówi.
Kłopotliwi przybysze
Bezdomnym w Londynie jest coraz trudniej. Policja przegania ich z miejsca na miejsce, samochody czyszczące ulice polewają wodą legowiska, w których śpią. A to zmusza do zmiany lokum i migracji do innych dzielnic. Tyle, że nikt nie chce mieć na głowie tego kłopotu.
Według oficjalnych szacunków, 40 procent londyńskich bezdomnych pochodzi z Europy Środkowo-Wschodniej. Na tej liście zdecydowany prym wiodą Polacy; w dalszej kolejności są Rumuni i Litwini. Ich utrzymaniem zajmują się poszczególne dzielnice, jednak niebawem może się to zmienić. Londyńskie samorządy nie ukrywają bowiem, że nie zamierzają dłużej finansować bezdomnych z innych krajów. I podkreślają, że w tę działalność powinny zaangażować się rządy państw, z których pochodzą kłopotliwi przybysze...
- Apelujemy o większą solidarność i odpowiedzialność. To nie jest tylko nasz problem - podkreślają władze brytyjskiej stolicy.
Z Londynu dla WP.PL Piotr Gulbicki