Londyn: Hotelowe niewolnice się zbuntowały
Wydawałoby się, że praca i pensje w ekskluzywnych hotelach to bajka. Nic bardziej mylnego. Niskie stawki, bezpłatne nadgodziny i nieprzestrzeganie praw pracownika bywają tu standardem. Ale niektóre z "hotelowych niewolnic" postanowiły powiedzieć "nie".
23.11.2012 | aktual.: 24.11.2012 16:52
Barbara Pokryszka, 34-letnia absolwentka wydziału sztuki lubelskiego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej przyjechała do Londynu cztery lata temu. Chciała nie tylko znaleźć pracę, ale też odetchnąć atmosferą światowej stolicy kultury, za jaką uchodzi Londyn.
"Mało ambitne zajęcie"
Nie szukała pracy ambitnej, lecz takiej, która pozwoliłaby jej zarobić na farby i blejtramy i po której mogłaby się oddawać swojej pasji - malowaniu, bywaniu w galeriach itp. Owo "mało ambitne" zajęcie znalazła dość szybko. Zatrudniła się w agencji świadczącej m.in. usługi dla hoteli. Została sprzątaczką w ekskluzywnym hotelu Hilton w Londynie.
Praca ta kojarzy się, na ogół, z zajęciem lekkim, łatwym i przyjemnym - ot, tu i ówdzie odkurzyć, przejechać mopem po podłodze, przetrzeć wannę, sedes, szafki w kuchni. Może i w niektórych przypadkach tak jest, ale nijak się to ma do sprzątaczek hotelowych, szczególnie tych, które pracują w ekskluzywnych hotelach. Jednak, żeby to wiedzieć, trzeba samemu tam popracować. Tydzień wystarczy w zupełności, by te sądy zweryfikować.
Wyobraźmy sobie obszerny hotelowy pokój, w którym trzeba odkurzyć wykładziny, przetrzeć meble i 55 różnych drobiazgów, znajdujących się na wyposażeniu, zmienić pościel (jeśli zdarzy się na niej nawet ledwie widoczne przetarcie, trzeba pobrać z magazynu nowy komplet, co zabiera nawet i kilkanaście minut), wymienić w łazience ręczniki, płaszcze kąpielowe, mydło i inne kosmetyki, a samą łazienkę wysprzątać na błysk. Takich pokoi jest 17 i trzeba je wysprzątać w siedem i pół godziny. Jeśli się tego nie zrobi w wyznaczonym czasie, trzeba zostać dłużej i tym sposobem dniówka urasta, w najlepszym przypadku, do 12 godzin, w najgorszym - do 16. Niby można wyjść z pracy po 7,5 godzinie, bez względu na to czy wykonało się normę, czy nie, ale tylko "niby", bo niechby ktoś spróbował - "superwajzorki" nie wypuszczą, dopóki wymagana liczba pokoi nie zostanie wysprzątana.
Barbara już po miesiącu wiedziała, że swoje wizje może odłożyć na półkę z pobożnymi życzeniami, a po trzech zdała sobie sprawę, że znalazła się w kieracie. Zamiast po siedmiu i pół, wychodziła z pracy po 10 i więcej, godzinach.
30 godzin bladego strachu
Jeszcze w czerwcu norma wynosiła "tylko" 15 pokoi. Przed olimpiadą dodano jeszcze jeden pokój. Jednocześnie menedżerowie agencji rozpuszczali pogłoski, że planują zwiększenie normy do... 30 pokoi, bo podobno amerykańskie sprzątaczki doskonale sobie z taką normą radzą. Na pracownice padł blady strach. A było się, czego bać, bo jeśli na wysprzątanie 15 pokoi nie wystarczy nawet 10 godzin, to z prostego rachunku wynika, że na 30 pomieszczeń potrzeba tych godzin więcej niż 20, równało się to nocowaniu w pracy. W sumie jednak pomysłu w życie nie wprowadzono, jeśli nie liczyć tego, że dołożono kolejny pokój - siedemnasty.
-To była psychologiczna zagrywka - twierdzi jedna ze sprzątaczek Hiltona, która prosi o niepodawanie nazwiska. - Postraszyli dziewczyny tymi trzydziestoma, po to, żeby gładko przełknęły dołożenie kolejnego pokoju. Niektóre to się nawet cieszyły, że tak mało, że tylko jeden! - dodaje.
Leczyć się czy jeść?
Przy dobrym układzie, miesięczny zarobek, to 800 funtów, a dobry układ jest wówczas, kiedy sprzątaczka pracuje regularnie. To czy tak pracuje zależy wyłącznie od szefowej zmiany - a podpaść można za cokolwiek, za sukienkę, bo za krótka lub za długa, za podkolanówki, za rozmawianie w ojczystym języku. Sprzątaczki najczęściej zarabiają 500-600 funtów i pod odliczeniu kosztów przejazdu i mieszkania, na życie nie zostaje prawie nic, lub zupełnie nic. Najlepiej zarabiającym zostaje 150 funtów na miesiąc. Wszelkie polemiki z przełożonymi, upominanie się o swoje prawa są natychmiast surowo karane. - Przyjeżdżasz do pracy, a szefowa oświadcza, że dziś nie pracujesz i masz przyjechać jutro. Przyjeżdżasz następnego dnia i znów słyszysz, że jutro. Ja miałam tak przez 12 dni - mówi Barbara. - Tylko dlatego, że upominałam się o prawa moje i moich koleżanek - wyjaśnia.
Takie praktyki, którym dodatkowo towarzyszą wyzwiska, poniżanie, zastraszanie, to stały repertuar kadry nadzorującej. Sprzątaczki wykonują swoje w ustawicznym stresie, nic dziwnego, że wiele z nich nabawiło się choroby wrzodowej, depresji, czy innych przykrych dolegliwości. O leczeniu można zapomnieć, bo nie ma pieniędzy na dojazdy do lekarza i wykupienie lekarstw.
Codzienną praktyką uprawianą przez menedżerów i supervisorów jest również szczucie pracowników na siebie. Służy temu rozpuszczanie plotek, że np. Polki to złodziejki, że sypiają z gośćmi hotelowymi i to samo mówi się Polkom o koleżankach innej narodowości.
Niech się zwolnią, jak im źle
W agencji zatrudniającej hotelowy personel, telefon odbierany jest rzadko, a jeśli już to osoba odbierająca zasłania się brakiem kompetencji i na tym rozmowa się kończy. Raz tylko udało się nam zamienić więcej niż dwa zdania. Telefon odebrała osoba o imieniu Andrea, która odpowiedziała pytaniem: - Jeśli jest tak źle, to niech się zwolnią.
- Na tym właśnie polega szatańskość tego systemu zbudowanego na niewolnictwie - uważa Barbara Pokryszka. - Kierownictwo agencji doskonale wie jak trudno teraz o pracę w Londynie - dodaje.
Większość dziewczyn woli mieć cokolwiek niż nic. Zwolnienie z pracy jest równoznaczne ze znalezieniem się na bruku, tylko nielicznym udaje się znaleźć inne zatrudnienie i wówczas bez zastanowienia odchodzą, ale rzadko się tak dzieje.
- Mam znowu wrócić do swojej wioski i najeść się wstydu, słuchać kpin, żyć na łasce rodziców rencistów, z zasiłków? To już wolę być tu, przynajmniej mam coś swojego, mogę jakoś przeżyć. I nie chcę tego stracić - mówi Ewelina, sprzątaczka z londyńskiego hotelu Grosvenor.
Bierność i uległość niewolników
Ta powszechnie bierna postawa jest wśród personelu wręcz plagą, uniemożliwiającą jakiekolwiek działania, które miałyby wpływ na poprawę ich losu. Barbara próbowała tę bierność przełamać. Obkuła się w brytyjskim prawie pracy i zaczęła nękać pracodawcę - walczyła nie tylko o swoje prawa, lecz również koleżanek. Zrobiło się o niej głośno, pisały o niej brytyjskie gazety, mówiono o niej w BBC.
Barbara zapisała się do związku zawodowego Unite the Union, z nadzieją, że za jego pomocą walka z dyskryminacją pracowników będzie skuteczniejsza. Związek wsparł Barbarę organizując manifestację, Barbara przemawiała podczas wiecu, postulaty wygłoszone przez nią poparł sam burmistrz Londynu, Boris Johnson. Nie na wiele się to zdało, bo do tanga trzeba dwojga. Związek chce pomóc, ale druga strona, czyli sprzątaczki nie kwapią się do skorzystania z pomocy, choć i Barbara, i związek nieustannie do tego namawiają.
- Źle się tam dzieje, ale bez zaangażowania pracowników nie zmienimy tego. Rozumiemy, że one się boją o swoją pracę, ale jeśli się nie zorganizują, nie wstąpią do związku, to pracodawca będzie z nimi robił co chce, nadal będą pracować w pięciogwiazdkowym hotelu za płace jednogwiazdkowe - mówi Diana Holland z Unite the Union.
Zamiast pracy, zasiłek
Barbara nie traci ducha, choć jej sytuacja jest obecnie gorsza niż kilka miesięcy temu. Została zawieszona w pracy za kontakty z mediami, a ściślej - za naruszenie tajemnicy służbowej, tak agencja określa informowanie opinii publicznej o łamaniu prawa. A od kilku tygodni przebywa na zwolnieniu lekarskim, bo pracę w hotelu przypłaciła zdrowiem - nabawiła się choroby wrzodowej, anemii i depresji. Stara się o zasiłek chorobowy, bo musi jakoś przeżyć, pracodawca wie o tym, dlatego zwleka z wysłaniem jej niezbędnych dokumentów. Tymczasem po Hiltonie znów krążą pogłoski, że norma znów ma ulec zwiększeniu - do 18 pokoi dziennie.
Janusz Młynarski