Lokalne fundusze pomagają zamiast państwa
Zamiast narzekać, że państwo nic nie robi,
Polacy biorą sprawy we własne ręce. W Kotlinie Kłodzkiej
zorganizowali badania mammograficzne. W Biłgoraju rozdawali
cytryny piratom drogowym. A w Elblągu na pomoc niepełnosprawnym
zbierali fani hip-hopu - pisze "Gazeta Wyborcza".
Te pomysły sfinansowały lokalne fundusze, które od 1999 r. powstają z pomocą warszawskiego stowarzyszenia Akademia Rozwoju Filantropii. Jest ich już 17. Fundusz powstaje tak: gdy ma pomysł na coś pożytecznego, zbiera pieniądze wśród mieszkańców i miejscowych firm. Pieniądze te tworzą żelazny kapitał, którym opiekują się przedstawiciele lokalnej społeczności. To oni decydują, na co zostaną wydane pieniądze - podaje gazeta.
"Żelazny kapitał" wpłaca się na konto w banku i teoretycznie same odsetki powinny wystarczyć do finansowania działalności charytatywnej funduszu. Tak jest w USA. W Polsce same odsetki nie wystarczają, więc fundusze oprócz tego, że pomnażają swój żelazny kapitał, na co dzień szukają grantów z organizacji pomocowych, organizują publiczne zbiórki. Lokalne fundusze starają się też o status organizacji pożytku publicznego (na razie ma go tylko jeden z tych funduszy, z Sokółki na Podlasiu). Będą mogły wtedy lokować swój żelazny kapitał w funduszach inwestycyjnych - pisze gazeta.
Akademia Rozwoju Filantropii dofinansowywała pierwsze fundusze lokalne, szkoli ich liderów, wydaje poradniki, pomaga w nawiązaniu kontaktów międzynarodowych. Ma pieniądze m.in. z amerykańskich fundacji C.S. Motta, Forda, z Fundacji im. Batorego oraz od polskich sponsorów. O ile w USA fundusze lokalne tworzą bogate społeczności, w Polsce są szansą na łagodzenie napięć i bezradności w najbiedniejszych regionach, gdzie stopa bezrobocia często przekracza 30 proc. - podaje "Gazeta Wyborcza". (PAP)