Łódzkie riksze w Londynie
Łódzcy rikszarze mogą zmienić oblicze Londynu. Kiedy w 2012 roku w czasie olimpiady z centrum miasta zostaną wycofane pojazdy spalinowe - łódzka riksza stanie się bardzo ważnym elementem transportu w Londynie. Nie podoba się to taksówkarzom oraz brytyjskim rikszarzom. Chodzi o podział zysków, ale głównym argumentem przeciw przybyszom z Piotrkowskiej jest specyficzna konstrukcja polskiego pojazdu.
Skarżą się na nas przede wszystkim londyńscy taksówkarze, którym odbieramy klientów. Z powodu umiejscowienia z przodu siedzenia dla pasażera nazywają nasze pojazdy "spychaczami" - tłumaczy Piotr Popławski, współwłaściciel firmy CyberRickshaw w Londynie.
Rzeczywiście, taksówkarze znad Tamizy są przerażeni rosnącą konkurencją pojazdów napędzanych siłą mięśni.
Od kiedy na ulicach Londynu pojawiły się riksze, mamy coraz mniej klientów. Przez te śmieszne pojazdy nasze zarobki są nawet o połowę niższe niż na przykład dwa lata temu- przyznaje Paul Wood, taksówkarz._ Walczymy z nimi, wysyłając pisma do Transport for London, bo według nas te pojazdy są niebezpieczne. Jednak riksze jak jeździły, tak jeżdżą. Mało tego: z każdym miesiącem jest ich coraz więcej!_
Spory pomiędzy rikszarzami a taksówkarzami pod Big Benem kończą się słownymi potyczkami. Do rękoczynów na szczęście nie dochodzi, ale atmosfera wokół przyszłości transportu w centrum Londynu jest gorąca.
Organizacje i urzędy zarządzające ruchem ulicznym dały się przekonać taksówkarzom. Twierdzą, że riksze pchane nie odpowiadają standardom bezpieczeństwa. Skoro pasażerowie siedzą z przodu, są narażeni na bezpośrednie zagrożenie w razie zderzenia. Przy gwałtownym hamowaniu grozi im wywrotka, a zjazd ze wzgórza może skończyć się tragicznie.
To bzdura! - protestuje Piotr Popławski z CyberRickshaw. Riksze są wolne i nie ma dużego ryzyka uderzenia w coś przodem. Jeśli zdarzają się nam kolizje, to właśnie od tyłu. Poza tym zanim ktokolwiek zacznie pracować na rikszy, musi przejść serię treningów.
Jednak właśnie ze względów bezpieczeństwa London Pedicab Operators Association (organizacja londyńskich rikszarzy) nie przyjmuje kierowców "spychaczy" w poczet swoich członków. Mimo to łódzkie riksze stały się prawdziwym hitem na londyńskich ulicach. Dlaczego? Bo turyści wolą siedzieć z przodu.
Lepiej oglądać miasto niż plecy rikszarza - przyznaje Brytyjczyk z prowincji zwiedzający Londyn.
Dopóki nie powstanie prawna definicja rikszy, po londyńskich ulicach jeździć będą zarówno pojazdy z siedzeniami dla pasażerów z przodu, jak z tyłu. Dziś rikszarze mogą bez licencji wozić pasażerów i nie dotyczą ich żadne regulacje prawne.
Chcemy wprowadzić obowiązkowe licencje, ale przy obecnym stanie prawnym możemy to zrobić jedynie pod warunkiem że riksze zostałyby zakwalifikowane do tej samej grupy co taksówki- mówi Paul Johanson z Transport for London (urząd czuwający nad komunikacją w stolicy). Ale na to rikszarze nie chcą się zgodzić. Czekamy więc na wyrok Sądu Najwyższego w tej sprawie.
Nazywają nas tutaj riderami- mówi łodzianin Michał Piątek, współwłaściciel firmy London Rickshaw. Dzięki klimatowi, który umożliwia pracę przez cały rok, zarabiamy więcej niż w Polsce. Dodatkowy plus to możliwość ukończenia profesjonalnych kursów, których nie ma w Łodzi. Riderzy cieszą się sympatią klientów. Czasem wzbudzają nawet zachwyt turystów, którego wyrazem są wynagrodzenia, jakie otrzymują: zdarza się, że za kurs rikszarz dostaje nawet 300 funtów.
90% poszukujących zatrudnienia powołuje się na któregoś z moich stałych pracowników. Riderzy znają się z miasta bądź z wieczornych spotkań przy piwku- mówi Piotr Popławski.
Łodzianie przyznają, że jeżdżenie po Londynie jest nie lada wyzwaniem.
To wielkie miasto, z dużą liczbą ulic jednokierunkowych i tysiącami klubów, które płacą za dowiezienie do nich klientów. W centrum każdego dnia weekendu przewijają się dziesiątki tysięcy ludzi. Jest tu mnóstwo teatrów i sklepów. Nie brakuje też wzgórz, na które trzeba podjechać nieraz z trzema sporych rozmiarów klientami- mówi Piotr Popławski. Wielu ludzi jeżdżących na rikszach w Polsce nie daje sobie rady w Londynie. Ci, którzy przetrwają, mogą uważać się za najlepszych w tej branży.
Zajeździmy Anglików
Łódzkim rikszarzom można pogratulować inwencji. Zdobywają Londyn z marszu, bez żadnych obciążeń. Z drugiej strony, trudno się dziwić londyńskim przedsiębiorcom transportowym, że patrzą z obawą na nieoczekiwaną konkurencję z Piotrkowskiej i szukają pretekstu, żeby załatwić przeciwnika, zanim na dobre się rozpanoszy.
Kiedyś angielscy hodowcy bydła ostro protestowali przeciwko kolei. Świszczące i dudniące lokomotywy miały powodować, że krowy stracą mleko. W tych twierdzeniach były jednak rzeczywiste obawy, czego nie można powiedzieć o argumentach brytyjskich przewoźników. Ostrzeżenie o rzekomym niebezpieczeństwie, czyhającym na jadącego z przodu pasażera rikszy, brzmi przekonująco. Nie dla samych pasażerów, ale dla brytyjskich urzędników.
W ostatecznym rozrachunku powinien jednak wygrać zdrowy rozsądek i łódzkie riksze. Nie zdziwię się, jeśli pewnego dnia londyńskie przedsiębiorstwa przewozowe wprowadzą "łódzki" model rikszy. (Sławomir Sowa)
Agnieszka Jasińska