PolskaŁódzki handel "skórami" - teraz przed sądem pracy

Łódzki handel "skórami" - teraz przed sądem pracy

Przed Sądem Pracy w Łodzi zaczął się proces szefa krajowego Związku Zawodowego Pracowników
Ratownictwa Medycznego Tomasza S. (zamieszanego w aferę w łódzkim
pogotowiu), który pozwał Wojewódzką Stację Ratownictwa Medycznego
w Łodzi. Tomasz S. pracował tam do grudnia 2002 r.

Wtedy S. został dyscyplinarnie zwolniony z pracy przez dyrektora łódzkiego pogotowia Bogusława Tykę. Według dyrektora, Tomasz S. jako pracownik stacji prowadził działalność na szkodę firmy, kierując w tym czasie fundacją "Na ratunek", a więc - zdaniem Tyki - instytucją konkurencyjną dla pogotowia. Fundacja miała starać się m.in. o nocną opiekę medyczną dla mieszkańców Łodzi i podłódzkiego Zgierza.

Decyzję Tyka podjął wbrew stanowisku Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego, który nie wyraził zgody na zwolnienie swojego przewodniczącego.

W pozwie skierowanym do sądu Tomasz S. domaga się "przywrócenia do pracy oraz wynagrodzenia za czas pozostawania bez pracy". Twierdzi, że jego zwolnienie było niezgodne z prawem, jest klasyczną szykaną ze strony dyrektora wobec jego osoby, związków zawodowych i fundacji.

Zdaniem Tomasza S. jego fundacja nie jest konkurencyjna dla pogotowia, bo "zajmuje się jedynie działalnością przedmedyczną, a więc udzielaniem pierwszej pomocy".

Dyrektor pogotowia Bogusław Tyka jest przekonany, że zwolnienie Tomasza S. było zgodne z prawem. "I zamierzam dowieść tego przed sądem" - powiedział tuż przed wejściem na salę sądową. Jeszcze raz przypomniał, że powodem podjęcia takiej decyzji była utrata zaufania do S. jako do pracownika, który działał na szkodę firmy.

W poniedziałek sąd próbował ustalić, czy Tomasz S. w momencie kiedy był zwalniany z pracy, był członkiem komisji zakładowej związku. Zdaniem sądu, z dokumentów dołączonych do pozwu nic takiego nie wynika. Postanowił więc odroczyć rozprawę do września w celu uzupełnienia dokumentacji związkowej.

W lutym ub. roku Tomasz S. został zatrzymany przez policję w związku z podejrzeniem o udział w aferze w łódzkim pogotowiu. Na początku marca trafił do aresztu na trzy miesiące. Prokuratura zarzuciła mu przyjęcie co najmniej 60 tysięcy zł w zamian za informacje o zgonach pacjentów, nakłanianie rodzin zmarłych do korzystania z usług konkretnych firm pogrzebowych i naruszenie tajemnicy zawodowej.

Pod koniec marca 2002 roku Sąd Okręgowy zwolnił z aresztu przewodniczącego związku i zastosował wobec niego dozór policyjny. Sąd uznał, że "zebrany materiał dowodowy na obecnym etapie postępowania nie uzasadnia przesłanki, że Tomasz S. popełnił zarzucane mu czyny".

Pod koniec stycznia 2002 roku "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handlowano informacjami o zgonach, a być może celowo zabijano pacjentów.

W czerwcu tego roku prokuratura - po 17 miesiącach śledztwa - postawiła zarzut uśmiercania pacjentów byłemu sanitariuszowi łódzkiego pogotowia.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)