Łodzianie uwięzieni na plantacji w Hiszpanii
Jesteśmy przetrzymywani przez Ormian i
Rosjan w Hiszpanii na plantacji pomarańczy i mandarynek pod
Cullerą. Nie mamy pieniędzy i środków do życia. Żywimy się trawą
i mandarynkami, alarmował telefonicznie "Express
Ilustrowany" 34-letni łodzianin Dariusz Traczyk.
21.10.2006 | aktual.: 21.10.2006 01:32
Osób w podobnej sytuacji prawdopodobnie jest znacznie więcej. Wszyscy trafili tam przez ogłoszenie w gazecie. Pośrednik spotykał się z chętnymi do wyjazdu na pl. Dąbrowskiego i obiecywał im, że będą zarabiać 60 euro dziennie. Mieli płacić 40 euro miesięcznie za mieszkanie. Przejazd autokarem opłacali sami. Większość z nich za ostatnie pieniądze. Nikt jednak nie podpisywał umowy o pracę.
Na plantacji w Hiszpanii ulokowano ich w dziewięcio- i jedenastoosobowych barakach. Od razu kazano zapłacić za mieszkanie 40 euro za 2 tygodnie. Ci, którzy nie dali, mieli odpracować. Pierwsze pieniądze obiecywane były po 2 tygodniach. Nie otrzymali ich do dziś. Powiedzieli nam, że pieniądze dostaniemy później. Nie mamy za co żyć, rośnie nam dług za wynajem mieszkania- mówi Dariusz Traczyk. Od trzech dni nie mamy pracy. Siedzimy głodni i nie możemy nigdzie się ruszyć i nic załatwić. Nikt z nas nie mówi po hiszpańsku - dodaje.
Więcej szczęścia miał 25-letni Grzegorz K., któremu udało się uciec z plantacji w Cullerze. Jak zobaczyłem, co tam się dzieje, wiedziałem, że nie mogę zostać. Ludzie byli traktowani jak zwierzęta - mówi łodzianin. Na szczęście wziąłem z Polski więcej pieniędzy. Uciekłem w nocy.
Sprawę zna już łódzka policja. Zgłosiła się łodzianka, która powiedziała, że jej mąż, który wyjechał do pracy do Hiszpanii, został oszukany i nie może wrócić do kraju- mówi Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji. Prawdopodobnie sprawa zostanie przekazana do Komendy Głównej - dodaje. (PAP)