Litewskich Polaków bieda wygania na emigrację
Jeszcze nie tak dawno dla wielu mieszkańców Litwy takie miasta, jak Haverhill, Liverpool, Bergen były nieokreślonym punktem na mapie świata. Dzisiaj natomiast wielu naszych rodaków nazywają je swoim domem, w którym pomimo stabilności materialnej nie zawsze jednak czują się najlepiej.
19.03.2010 | aktual.: 19.03.2010 16:32
Krystyna i Mirosław należą do tych ok. 30 tys. osób, które w ubiegłym roku pozostawili Litwę i wyruszyli w poszukiwaniu "lepszego chleba". Młoda para emigrowała do Anglii. On postanowił zrezygnować ze studiów i wyjechał pierwszy. Po kilku miesiącach do męża dołączyła się i Krystyna. Mimo wszystko, dzisiaj nie żałują swojej decyzji.
- Byłam na ostatnim roku studiów, kiedy Mirek stracił pracę. Chociaż własne mieszkanie oddaliśmy do wynajęcia i zamieszkaliśmy z moją mamą i tak nam było trudno przeżyć z mego wynagrodzenia pracowniczki sklepu jubilerskiego. Mirek wciąż nie mógł znaleźć odpowiedniej pracy, bałam się, że wpadnie w depresję i może zachwiać się nasze małżeństwo. Otrzymał propozycję od kolegi z uczelni wyjechać do Anglii. Długo nie zastanawiając się, postanowiliśmy, że tak będzie najlepiej. Najpierw wyjechał on. Za kilka miesięcy i ja - dzisiaj wspomina Krystyna.
Podkreśla, że początek nie był łatwy. Haverhill, gdzie wynajęli mieszkanie, był dla nich chociaż przyjaznym, ale zimnym i obcym. Krystyna od razu znalazła pracę, ale bycie daleko od krewnych i przyjaciół było dla niej nie lada wezwaniem.
Mirosław zatrudnił się w hurtowni. Po 12 godzin układał produkty spożywcze na palety, które później wędrowały też na Litwę. Pracował przez 4 dni, tyle też dni odpoczywał, po czym szedł na kolejne już 4 noce pracy. Dzisiaj pracuje w tym samym miejscu, jedynie obowiązków ma więcej.
- Ja mam inaczej z pracą. Mirek pracuje na firmę, a ja na agencję. Idę, jak mnie wywołają. Pracuję tak samo w sferze logistyki, tylko moje funkcje to klejenie nalepek i barkodów - wyjaśnia rozmówczyni.
Kobieta nie krępując się, mówi o pieniądzach. Przyznaje, że wielu jej znajomych emigrantów zostawiło rodzinne domy z różnych przyczyn, jednak podstawową było poszukiwanie "lepszego chleba".
- Jedni przyjechali tu, aby zaoszczędzić na mieszkanie, na wesele. Drudzy zwiedzić świat, dokształcić swój język. My, natomiast, szukaliśmy pracy i ją znaleźliśmy. Teraz zarabiamy tyle, że możemy żyć nie licząc każdego grosza. Najpierw jak to z przyzwyczajenia staraliśmy się jak najwięcej zaoszczędzić. Zaczynaliśmy od nowa, więc za te pieniądze nabyliśmy niezbędne do mieszkania meble, lodówkę, pralkę. Kupiliśmy samochód. Teraz nie potrzebujemy pomocy rodziców, to my, w miarę możliwości, im pomagamy. Ja "na rękę" za godzinę pracy otrzymuję 5 funtów, czyli gdzieś w granicach 19 litów (ok. 22 złotych). Tyle u nas wynosi minimalna stawka godzinowa, kiedy na Litwie, jeżeli się nic nie zmieniło, nie sięga ona 5 litów ( 5,6 złotego) - dodaje.
Mirosław za godzinę otrzymuje w granicy 8,5 funtów (ok. 33 litów - ok. 37 złotych). Oprócz tego, może brać dodatkowe godziny pracy, za które płacą 1,5 razy więcej - mówi Krystyna.
- Ale i wydawać pieniądze, też mamy gdzie! - uśmiechając się, mówi Mirosław. - Za wynajęcie mieszkania miesięcznie musimy oddać 525 funtów. Za usługi komunalne płaci się tu za trzy miesiące, a nie jak na Litwie, każdy miesiąc. Są jeszcze tak zwane dodatkowe usługi: za samochód, telewizor. To gdzieś w sumie, kiedy trzeba płacić za usługi komunalne, płacimy około 800 funtów - dodaje Mirosław.
- Anglicy nie lubią gotować i bardzo często sięgają do fast foodów. My natomiast wolimy domowe dania. Produkty spożywcze są tu o wiele tańsze, a i wybór jest większy. Chleb, który na Litwie przy tak marnych zarobkach kosztuje 4 lity, tu można kupić za 0,98 funta. Jest tu mnóstwo sklepików z litewskimi i polskimi produktami - kontynuuje.
Zdaniem młodej pary, w Anglii jest mnóstwo Polaków, którzy jak wielu innych emigrantów stanowią dla nich konkurencję w pracy. Oprócz tego, zauważalna jest ich antypatia do osób innej narodowości.
- Polacy nie uznają nas jako Polaków. Dla niech jesteśmy nawet nie Litwinami, a tylko Ruskimi. Przyznam, że jeżeli będąc na Litwie, szczyciłam się tym, kim jestem, to tu wolę nie przyznawać się, że jestem Polką. Anglicy, chociaż są zdania, że zabieramy im pracę (chociaż sami nie chcą pracować fizycznie i to za takie grosze) starają się być dla nas uprzejmymi. Nawet czasami ta ich dobroć wygląda sztuczna - mówi Krystyna. - Mimo wszystko, na razie nie zamierzamy wrócić na Litwę. Chcemy nie tylko jeść, ale i żyć, a w litewskich warunkach, bez pracy na razie jest to niemożliwe - dodała ze smutkiem. 26-letni Mantas, który w Liverpoolu mieszka od kilku miesięcy, na koczownicze życie "skazał" siebie, mając 20 lat. Najpierw wyjechał do Londynu, jak mówi do "Angłów". Później na 3 lata zatrzymał się w Rosji. Obecnie jego domem jest Liverpool, gdzie od kilku miesięcy pracuje przy zbieraniu i sortowaniu używanej odzieży.
- Najpierw roznosiłem ulotki informujące, kiedy i gdzie odbędzie się zbieranie odzieży dla dzieci. Teraz natomiast jeżdżę i odzież tę zbieram. Wczoraj, na przykład, zbieraliśmy i sortowaliśmy ubrania, które dużymi ciężarówkami pojechały na Ukrainę. Pracujemy po 6 dni w tygodniu i tygodniowo po wyliczeniu za wynajem pokoju na ręce otrzymuję 150 funtów. Nie jest to dużo, jednak i tak więcej niż płacą na Litwie. Dni tu czasami mijają jak w okamgnieniu, a czasami jedyny wolny od pracy dzień w nieskończoność dłuży. Tak i żyjemy… - opowiada Mantas.
Razem z 7 osobami z Litwy mieszkają w jednym z domów szefa. Takich domków jest kilka. Z miejscowymi ludźmi komunikują się "minimalnie", ponieważ nie znają języka angielskiego.
- Większość emigrantów stanowią Litwini, Polacy, Albańczycy, Pakistańczycy. Co dziwne, że Polaków miejscowi nie lubią. Jak powiedział mi pewien turysta z Ukrainy: "Polak - to nie narodowość, to zawód". Do końca i nie zrozumiałem, co miał na myśli - wzruszając ramionami, powiedział nasz rozmówca.
A jak naszym rodakom powodzi się w Norwegii?
- Na Litwę prawdopodobnie już nie wrócimy. Chociaż w Bergen, gdzie mieszkamy, słowo Litwin brzmi jak przekleństwo, to czujemy się stabilnie finansowo. Mamy dwójkę dzieci w wieku przedszkolnych i zostawiliśmy Litwę, bo nie mogliśmy przeżyć z wynagrodzenia męża, które nieraz się spóźniało. A teraz w czwórkę mieszkamy tu, w Norwegii. Wraz z moim bratem wynajmujemy dom, za który miesięcznie płacimy 4 tys. koron (ok. 2 tys. złotych). Razem z mężem zarabiamy około 26 tys. koron (ok. 12,7 tys. złotych). Ja wieczorami sprzątam w przedszkolu, on pracuje na budowie - mówi Aurelija, matka 3-letniej Mildy i 2-letniego Kostasa.
- Miesięcznie na elektryczność wydajemy około 1000 koron, na artykuły spożywcze na jedną osobę 1500-2000. Za Internet i kablówkę po 250 koron. Roczny podatek drogowy wynosi 3300 kron, nie zapomnijmy o ubezpieczeniu, na które wydajemy około 6000 koron rocznie. Oprócz tego, dzieci rosną. Potrzebują nowych ubrań, obuwia. Czasami pieniędzy zostaje, a czasami żyjemy od wynagrodzenia do wynagrodzenia - opowiada nasza rozmówczyni.
Jak powiedziała, jej rodzina nie podtrzymuje żadnych kontaktów ani z miejskimi, ani z innymi emigrantami, których w Bergenie jest mnóstwo. Na ulicach można spotkać wiele osób mówiących po turecku, po polsku, po rosyjsku oraz po litewsku.
- Litwini tu sobie zepsuli reputację. Są znani jako złodzieje, bandyci i oszuści. Norwedzy nie mają tradycji zamykać drzwi w domach, samochodach, a więc znajdują się tacy, którzy to wykorzystują. Pracuję na budowie, więc często zdarza się bywać w sklepach z materiałami budowlanymi. Jeżeli kupuję dla firmy, to wystarczy, że w kasie powiem jej nazwę i już mogę iść z zakupami - szef później płaci. Nie potrzebują tam pokazywać żadnego dokumentu, ale… niektórzy Litwini–oszuści z tego korzystają na całego. A dla nas to stwarza wiele kłopotów. Kiedy szukaliśmy mieszkania, to pytano nas, skąd jesteśmy, a potem po usłyszeniu, że z Litwy, kategorycznie odmawiano wynajęcia - do rozmowy dołącza się Marek, mąż Aurelii.
- Teraz już mamy, gdzie mieszkać, zarabiamy i możemy swoim dzieciom dać to, na co zasługują. Szybko dzieci pójdą do norweskiego przedszkola. Z każdym rokiem dla nich w tym nowym świecie będzie łatwiej. My jednak, jeżeli tu zostaniemy, to zawsze będziemy tylko emigrantami… Norwegia na razie nie jest naszym domem i nie wiem, czy kiedyś będzie. A emigrantem być nie jest łatwo, wszędzie czujesz się obcy… - ze smutkiem dodaje rozmówczyni.