Lewico, i co?
Nowy przewodniczący i stare kłopoty. Ratunkiem dla SLD pozostaje już tylko Lech Kaczyński.
09.06.2008 | aktual.: 09.06.2008 13:41
To, co wydarzyło się na kongresie SLD w miniony weekend, ma walory wyłącznie emocjonalne. Nie nastąpiło prawdziwe nowe otwarcie, nie pojawił się ani przełomowy program, ani nowy przywódca, który swą charyzmą mógłby porwać wyborców.
Dotychczasowy szef SLD Wojciech Olejniczak w dniu kongresu zabarykadował się w swoim pokoju na Rozbrat i nie chciał wyjść do dziennikarzy. – Na salę wszedł spięty. Miał przemówienie o wszystkim i o niczym, a gdy doszło do podsumowań, nie miał nic do dodania – opowiada uczestniczka części obrad zamkniętej dla mediów.
Rywal Olejniczaka, dotychczasowy sekretarz generalny partii Grzegorz Napieralski, postawił w przemówieniu na zdobycie poparcia delegatów z terenu. Obiecał, że właśnie tam będzie szukał siły partii. – Napieralski poszedł w populizm. Obiecał wszystko wszystkim – skomentował obecny na kongresie eurodeputowany Marek Siwiec. Jednak już upragnione zwycięstwo odebrało Napieralskiemu impet do działania. Po ogłoszeniu wyniku wyborów zachował się jak hollywoodzka gwiazda odbierająca Oscara. Długo dziękował różnym osobom i nie krył wzruszenia do łez. Założenia programowe? Ależ skąd. Żadnych. Czy Napieralski tak ma walczyć o odbicie partii od dna?
Stare wraca
O Grzegorzu Napieralskim mówi się, że to dziecko partii. Prócz dwóch krótkich epizodów zatrudnienia jako pracownik techniczny w zakładach graficznych i PR-owiec w firmie tytoniowej od zawsze żył z polityki i partyjnych struktur. Najpierw regionalnych, szczecińskich (skąd pochodzi), potem na szczeblu krajowym.
– Pamiętam moment odkrycia Napieralskiego. Był marzec 2004 roku, wielki kongres SLD w hotelu Gromada na Okęciu. Doszło do obalenia Millera i trzeba było skompletować nowe kierownictwo. Szefem został Krzysio Janik. Zamknęliśmy się z nim i jeszcze paroma osobami w małym pokoiku i wtedy powiedziałem, że trzeba młodej krwi. Padły nazwiska Napieralskiego i Piekarskiej. Oboje zostali wiceszefami SLD – wspomina Jerzy Wenderlich.
Parę miesięcy później Napieralskiemu udało się wejść do Sejmu na miejsce zwolnione przez posła Bogusława Liberadzkiego, który postanowił polski parlament zamienić na europejski w Strasburgu. Fart Napieralskiego polegał na tym, że pierwszy w dziedziczeniu fotela poselskiego był wówczas starosta myśliborski Janusz Winiarczyk, ale ten zrezygnował z ubiegania się o posadę na Wiejskiej.
Młody poseł Napieralski, a po roku także sekretarz generalny partii, szybko wykasował tych, którzy mogliby mu przypominać, ile im zawdzięcza. W kolejnych wyborach starosta Winiarczyk został przesunięty na sam koniec wyborczej listy, a Liberadzki nie uzyskał nawet mandatu delegata na zjazd partii. Według partyjnych przeciwników taki sposób działania jasno dowodzi, że Grzegorz Napieralski lansował się na nowego- kanclerza SLD. Drugiego Millera. Co zresztą byłoby naturalnym powieleniem opozycji Miller–Kwaśniewski. Bo Olejniczak był przecież człowiekiem Kwaśniewskiego.
Zwolennicy Napieralskiego zarzucali na kongresie Olejniczakowi, że bratał się z Demokratami, a na aut odstawił takich ludzi lewicy, jak Miller czy Dyduch. – Teraz wrócą, przynajmniej jako spiritus movens partii – twierdzi posłanka głosująca na Olejniczaka. Partia manekinów
– Dla przyszłości partii tak naprawdę nie ma znaczenia, że wygrał Napieralski. I tak jeden drugiemu będzie deptać po piętach. Teraz zmiana może polegać tylko na tym, że ludzie Olejniczaka będą bardziej zniechęceni do działań nowego kierownictwa, niż było to przed wyborami. Czyli dotychczasowy konflikt w partii tylko się pogłębi – mówi politolog, profesor Jacek Wódz.
Podobnego zdania jest profesor Kazimierz Kik: – To, że wybór ograniczył się do dwóch nazwisk, oznacza, że w SLD nie ma wewnętrznej alternatywy. Jedyną szansą przełamania impasu mógł być bunt delegatów wobec scenariusza napisanego przez dotychczasowe kierownictwo, które tworzyli przecież i Napieralski, i Olejniczak.
Nic takiego się jednak nie stało. Nikt nie zgłosił innego kandydata na stanowisko szefa partii, choć na dziennikarskiej giełdzie poprzedzającej kongres krążyły nazwiska Katarzyny Piekarskiej i Ryszarda KaliszaKalisza.
– Ten kongres potwierdził, że SLD nie jest partią żywych ludzi potrafiących decydować o swoich wyborach. To partia manekinów politycznych, które można ustawiać tak, jak chce tego kierownictwo – dodaje profesor Kik.
– To prawda, że potrzebne nam jest nowe otwarcie, ale do tego impuls musi przyjść z zewnątrz – przyznaje Ryszard Kalisz. I dodaje: – Mogłaby nim być proponowana przez Platformę Obywatelską zmiana zasad finansowania partii politycznych. Oznaczałoby to konieczność szukania wsparcia, a tym samym budowania elektoratu.
Nadzieja w prezydencie
– Ostatnie lata to czas wypłukiwania ludzi lewicy z SLD – twierdzi Izabella Sierakowska, obecnie posłanka SdPl, kiedyś jedna z najwierniejszych działaczek Sojuszu. – Dziś więcej osób o lewicowych poglądach znajduje się poza partią niż w niej samej. Nie mogę wybaczyć kolegom z SLD, że zmarnowali tak wielki kapitał społecznego zaufania.
Jej zdaniem poparcie, jakim cieszy się dziś PO, jest najlepszym dowodem na to, że społeczeństwo potrzebuje wyciszania konfliktów, kompromisu i jednoczenia. – To jest sygnał dla partii lewicowych: nie aborcja na żądanie czy zgoda na małżeństwa homoseksualne, ale postawienie na poprawę edukacji i rozdział państwa od Kościoła. Czyli iść trzeba nie w skrajności, ale w to, czego chce większość Polaków. Obecny pseudoprzewrót w SLD oparty jedynie na personalnej zmianie nie zapowiada szybkiej rewolucji na lewicy. Nie wiadomo też, czy dojdzie do deklarowanej przez PO zmiany systemu finansowania partii. – W tej sytuacji nadzieją SLD w krótkoterminowej perspektywie pozostaje jedynie prezydent Kaczyński – twierdzi profesor Jacek Wódz. – PiS jako partia wodzowska nie zdecyduje się na zmianę kandydata w kolejnych wyborach prezydenckich. Dlatego, biorąc pod uwagę spadające notowania zarówno PiS, jak i prezydenta, można zakładać, że po przegranych przez Lecha Kaczyńskiego wyborach w 2010 roku część elektoratu socjalnego PiS
powróci do SLD. I to dopiero będzie moment odbicia się tej partii od dna.
Grzegorz Napieralski, choć na ostatnim kongresie był nazywany przez zwolenników „naszym Obamą” (czyli tym, który ma przynieść zmianę), może co najwyżej dokonać retuszu wizerunku partii na bardziej radykalną, choćby przez współpracę ze związkami zawodowymi. Może też reaktywować „ducha dawnego komucha”, ale wszystko to i tak będzie tylko dramatyczną obroną poparcia na poziomie progu wyborczego. Do stworzenia silnej lewicowej formacji zdolnej do wyścigu o władzę potrzeba albo dobrego programu, albo charyzmatycznego lidera. Spełnienie przynajmniej jednego z tych warunków jest podstawą politycznego sukcesu. SLD brak obu.
Aleksandra Pawlicka