Lekarze z obciętym czasem
Nawet jeśli lekarze dostaną więcej pieniędzy, a rząd wprowadzi w życie nowe ustawy, służba zdrowia będzie wciąż kulawa, bo mamy najmniej medyków w Unii Europejskiej
21.01.2008 | aktual.: 21.01.2008 10:27
Nowa minister nie ma dobrego pomysłu, jak rozwiązać stare problemy – mówią lekarze.
– Za pół roku będzie widać pierwsze efekty nowych ustaw – kontruje minister zdrowia Ewa Kopacz.
Obie strony przepychają się tak od 1 stycznia, a konflikt błyskawicznie narasta: sześć dni później do sporu dołączyły pielęgniarki, w zeszłym tygodniu – prezydent. Źródłem konfliktu jest wejście w życie unijnych przepisów dotyczących 48‑godzinnego czasu pracy lekarzy.
Podwyżki za bankructwo
Przepisy zostały wymuszone dyrektywą Unii Europejskiej – lekarze nie mogą już pracować w ciągu tygodnia dłużej niż 48 godzin. Jeśli wyrażą na to pisemną zgodę, czyli podpiszą tak zwaną klauzulę opt-out (z angielskiego: zrezygnować z czegoś), czas ten może być wydłużony do 72 godzin. Tymczasem dotychczas braki kadrowe i niskie pensje zmuszały ich do pracy nawet przez 90 godzin tygodniowo, dzięki czemu w szpitalach dawało się obsadzić dyżury. Dziś lekarze uzależniają podpisanie klauzuli opt-out od podwyżek.
Większość dyrektorów szpitali ugięła się i dała im podwyżki. Ale ponieważ tegoroczne kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia nie przewidywały takich wydatków, dyrektorzy – żeby spełnić obietnice – będą musieli wziąć kredyty. Często będą to kolejne pożyczki szpitala. Ruszyła więc lawina zadłużeń, co za kilka miesięcy może się skończyć bankructwem placówek.
Na razie panuje względny spokój, bo w wielu szpitalach podpisano już klauzule, jednak zdaniem samych medyków to nie koniec problemów. – To, że lekarze w większości szpitali zgodzili się na klauzule opt-out, nie znaczy, że jutro ich nie wypowiedzą – mówi Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. – Mogą to zrobić z miesięcznym wyprzedzeniem i pewnie zrobią, jeśli różnice między pensjami w poszczególnych szpitalach będą zbyt duże.
Różnice już są. Bogatsze placówki (czyli głównie te, które są po prostu mądrze gospodarowane) dały swoim lekarzom większe podwyżki, za to te już zadłużone zagwarantowały pensje tylko trochę wyższe od grudniowych. Marny los może czekać na przykład szpital w Tomaszowie Mazowieckim, którego dyrektor obiecał wzrost płac i lekarzom, i pielęgniarkom.
W części placówek wciąż trwają negocjacje, a lekarze grożą odejściem z pracy. W innych o włos uniknięto katastrofy, jak na przykład w szpitalu w Kościerzynie na Pomorzu. W zeszłym tygodniu zaczęto tam ewakuować ciężarne pacjentki. Dopiero wtedy udało się podpisać porozumienie i ewakuację wstrzymano. W Cieszynie w poniedziałek 14 stycznia miał się rozpocząć bezterminowy strajk. Dwa dni wcześniej udało się w końcu porozumieć, ale tylko na dwa najbliższe miesiące.
Rzecznik w reformie
Docelowo lekarze chcą, aby standardowa pensja medyka specjalisty wynosiła trzy średnie wynagrodzenia krajowe, czyli obecnie około dziewięciu tysięcy złotych brutto. Nie zanosi się, by rząd dał na to kolejne pieniądze. W zeszłym tygodniu premier Donald Tusk wyjaśniał, że postulat rządowej podwyżki dla lekarzy jest absurdalny, ponieważ najpierw musi wiedzieć, kto ile dostał od swoich dyrektorów. Zapowiedział, że w ciągu kilku dni pracownicy dostarczą mu takie dane. – Wtedy będę rozmawiał z lekarzami – dodał szef rządu. Premier chyba zapomniał o pielęgniarkach. Tymczasem grożą one odejściem od łóżek pacjentów, jeśli też nie dostaną podwyżek. Mają to zrobić już 21 stycznia. Na razie rząd zajął się czterema ustawami, które mają zreformować służbę zdrowia. I tak przekształcenie zakładów opieki zdrowotnej w spółki prawa handlowego ma sprawić, że wyjdą z finansowych opresji. Druga ustawa to najważniejsze prawa i obowiązki pacjenta. Zakłada ona również powołanie Rzecznika Praw Pacjenta. Pod koniec tego tygodnia
minister ma przedstawić koszyk świadczeń zawierający usługi medyczne z podziałem na te, które będą przez NFZ finansowane w całości, częściowo, i takie, za które trzeba będzie płacić samemu. Kolejny projekt to wprowadzenie dobrowolnych ubezpieczeń dodatkowych. I tu pojawia się problem, bo podczas poniedziałkowej Rady Gabinetowej prezydent zapowiedział, że zawetuje tę ustawę. – To utrudni przygotowanie całego pakietu ustaw – ostrzega premier Tusk.
Do tej pory rząd optymistycznie zakładał, że pierwsze efekty ustaw będą widoczne za pół roku. Nawet jeśli, to i tak nie wiadomo, czy lekarze wytrzymają tak długo. Na podwyżki dla nich trzeba znaleźć aż siedem miliardów złotych. Drugie tyle na wzrost płac pielęgniarek. O swoje zaczynają się dopominać również lekarze rezydenci, radiolodzy oraz ratownicy medyczni.
Tymczasem pieniądze to niejedyny problem – w Polsce po prostu jest za mało medyków i nie przybędzie ich ot tak. Na tysiąc polskich pacjentów przypada tylko dwóch lekarzy, najmniej w całej Unii Europejskiej. – A ci, którzy jeszcze pracują, niebawem odejdą na emerytury – mówi doktor Juliusz Piotrowski, ordynator oddziału audiologii w warszawskim szpitalu przy ulicy Banacha. Lekarze z tej placówki wciąż walczą z dyrektorem o podwyżki.
Katarzyna Jaroszyńska