Lekarze uciekają z małych miejscowości
Lekarze nie chcą pracować w małych miejscowościach, bo
nie mają gdzie dorobić. W podłódzkim Zgierzu z dnia na dzień
zamknięto oddział pediatryczny, bo odeszło z pracy dwóch lekarzy.
Podobna sytuacja grozi kilkuset powiatowym szpitalom - alarmuje
"Gazeta Wyborcza".
Dyrektor Fronczak szuka lekarzy, którzy zgodziliby się na pracę u niego. Od pół roku daję ogłoszenia i nic - mówi. Ludzie żądają 2,5 tys. złotych na rękę i nie chcą słyszeć o dyżurach. A ja mogę dać 1,5 tysiąca i przynajmniej sześć dyżurów w miesiącu. Więcej dać nie mogę - tłumaczy.
Szpital w Kutnie niedawno został bez anestezjologów. Część lekarzy wyjechała do pracy za granicą, pozostali poszli na zwolnienia i placówce groził paraliż. Dyrektor musiał ściągnąć lekarzy z Łodzi. Do pracy w odległym o kilkadziesiąt kilometrów Kutnie przekonał ich wysokimi pensjami.
W Lubaniu Śląskim trzeba było zamknąć jedyny oddział internistyczny w 60-tysięcznym powiecie. Podobnie jak w Zgierzu z dnia na dzień odeszło trzech lekarzy z sześcioosobowego zespołu - opowiada dziennikowi dyrektor Jarosław Mączyński.
Takie sytuacje będą się powtarzać w większości powiatowych lecznic. Młodzi lekarze nie chcą pracować w małych miejscowościach, bo nie mają tu szans na dorobienie do szpitalnej pensji - nie ma innych szpitali czy prywatnych przychodni.
Im dalej od dużych ośrodków akademickich, tym gorzej - ocenia dyrektor szpitala w Tczewie Zdzisław Janowiak. W miastach powiatowych nie można robić kariery. Do tego praca jest trudniejsza. Małe szpitale są kiepsko wyposażone. Nie można zrobić wielu badań i łatwiej o błąd. A odpowiedzialność jest taka sama jak w najlepszej klinice. Nic dziwnego, że lekarze po studiach zostają w ośrodkach akademickich albo idą do prywatnych przychodni - mówi "Gazecie Wyborczej". (PAP)