Lekarze nie pomogli, choć leżała przed szpitalem
W autobusie mdleje kobieta. Jest nieprzytomna i ma drgawki. Kierowca podjeżdża pod szpital na Solcu. Przypadkowy pasażer wbiega do środka i prosi o pomoc. Lekarz nie wyjdzie. Proszę zadzwonić na pogotowie - słyszy. Szpital na Solcu nie chce komentować tego zdarzenia - pisze "Gazeta Wyborcza".
22.02.2008 | aktual.: 22.02.2008 09:45
Czwartek, ok. godz. 13.10. W autobusie linii 166, który jedzie w stronę Pragi, jedna z pasażerek traci przytomność. Jest sina. Kierowca chce wezwać pogotowie. Wtedy ktoś krzyknął, że za chwilę miną szpital Orłowskiego na rogu Ludnej i Czerniakowskiej. Będzie szybciej, jak podjedzie pod lecznicę - relacjonuje pan Wojciech, który był w autobusie.
Kobieta zaczęła majaczyć o nieuleczalnej chorobie. Po chwili znowu straciła przytomność i dostała drgawek.
Do pasażerki podbiegają ludzie. Kierowca zatrzymuje się na przystanku Jaracza. Po drugiej stronie ulicy, najwyżej 50 metrów dalej, znajduje się wejście do Szpitala Śródmiejskiego na Solcu. Pan Wojciech biegnie po pomoc.
Rejestratorka w szpitalu odpowiada panu Wojciechowi, że lekarz nie zejdzie, bo jest jeden na cały szpital. Radzi dzwonić na pogotowie. Pan Wojciech dzwoni po ambulans. W końcu, po 15 minutach kobietę zabrała ekipa ambulansu.
Szpital na Solcu nie chce komentować tego zdarzenia. Dyżurna lekarka stwierdza jedynie lakonicznie, że pacjentkę odwieziono gdzie indziej. Dyrektor lecznicy Wojciech Zasacki: Jestem już po godzinach pracy. Sprawdzę to jutro. Może to było 50, a może 250 m od szpitala. Kto wie? Wszyscy tylko mówią o przysiędze Hipokratesa i wymagają od nas bycia Judymami. A sytuacja służby zdrowia jest katastrofalna - pisze "Gazeta Wyborcza".