Lekarz uniewinniony, teraz żąda odszkodowania
Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku rozpoczęło się postępowanie o odszkodowanie i zadośćuczynienie z wniosku kardiochirurga prof. Tomasza Hirnle, prawomocnie uniewinnionego od zarzutu przyjęcia łapówki. Lekarz został zatrzymany w 2005 roku w wyniku policyjnej prowokacji. Po dwóch procesach prawomocnie go uniewinniono, co potwierdził też Sąd Najwyższy.
29.03.2011 | aktual.: 06.05.2011 13:06
W pierwszym złożonym w sądzie wniosku prof. Hirnle domagał się do Skarbu Państwa ok. 700 tys. zł, w formie odszkodowania za utracone zarobki oraz zadośćuczynienia za przeżycia związane z sześciotygodniowym pobytem w areszcie. Ostatecznie, po weryfikacji kwoty utraconych zarobków, jego wniosek dotyczy w sumie nieco ponad 500 tys. zł.
W czerwcu 2005 roku Tomasz Hirnle, jako szef kliniki w szpitalu Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, został zatrzymany w pracy i trafił do aresztu pod zarzutem przyjęcia 5 tys. zł łapówki. Podstawą zatrzymania była policyjna prowokacja - kobieta, która odegrała rolę córki pacjenta, zostawiła na jego biurku kopertę z pieniędzmi.
Sprawa trafiła do sądu, Hirnle przez cały proces do zarzutów się nie przyznał. Mówił, że łapówki nie domagał się i nie wiedział, co jest w kopercie.
Uniewinnienie, już prawomocne, zapadło dopiero w drugim procesie i to w drugiej instancji, bo Sąd Rejonowy w Białymstoku warunkowo umorzył postępowanie i dopiero w procesie odwoławczym zapadł wyrok uniewinniający. Ostatecznie potwierdził go Sąd Najwyższy, oddalając kasację prokuratury.
Sądy uznały, że w tym przypadku nie można było takiej prowokacji przeprowadzić legalnie, bez żadnych wcześniejszych wiarygodnych informacji o tym, że lekarz przyjmuje łapówki. Gdy proces trwał, rozpoczęło się śledztwo dotyczące samej prowokacji. Okazało się bowiem, że za wszystkim stał były podwładny Tomasza Hirnle z białostockiego szpitala. Proces w tej sprawie toczy się, na ławie oskarżonych zasiada lekarz uznany za inspiratora prowokacji oraz trzech policjantów zajmujących się zwalczaniem korupcji.
W piątek przed sądem okręgowym prof. Hirnle opowiadał m.in. o pobycie w areszcie. Mówił, że o ile w celi nie spotykał się z nieprzyjemnymi sytuacjami (choć, jak mówił, z niektórymi więźniami "były problemy"), to np. poza celą słyszał okrzyki "zamknąć tego łapownika". Mówił, że wszyscy w areszcie musieli wiedzieć, kim jest i dlaczego został zatrzymany.
Mówił, że psychicznie bardzo źle to znosił. - Nie miałem najmniejszego śladu uczucia winy, a zostałem posadzony razem z pospolitymi przestępcami. O ile w celi byli to ludzie podejrzani i o przestępstwa gospodarcze, to na spacerach spotykałem się np. z oskarżonymi o morderstwa - opowiadał lekarz.
Jak dodał, po pobycie w areszcie pogorszyło się jego zdrowie. Opowiadał też o okolicznościach zatrzymania go w szpitalu - o tym, jak pod eskortą policjanta na sali operacyjnej wykonywał poważny zabieg kardiochirurgiczny, a prosto z sali został zabrany na komendę policji.
Przed rozprawą prof. Hirnle powiedział dziennikarzom, że jego sprawa jest przykładem sytuacji preparowania dowodów i "polowania" na dowolnego człowieka. - To była akcja na zamówienie i na dodatek prywatnego człowieka. Służby państwowe ochoczo za tym podążyły. To bardzo jednoznacznie uzasadniał w końcu Sąd Najwyższy - powiedział.
Zwrócił też uwagę na kwestię odpowiedzialności - w tym wypadku prokuratury. Jak mówił Hirnle, studenci medycyny na I roku zaczynają staże w szpitalach od najniższych stanowisk: noszowego, salowej czy pielęgniarki.
- Może prokuratorzy powinni mieć takie zajęcia w areszcie, może wtedy by mniej ochoczo wnioskowali w takich sprawach? Bo to jest nieludzkie. Areszt śledczy to dla mnie jakaś nieludzka instytucja. Można włożyć człowieka do więzienia i potem szukać dowodów (...) Mam nadzieję, że to się kiedyś zmieni - dodał.
Sąd odroczył postępowanie do początku czerwca. Niewykluczone, że wówczas wyda orzeczenie.
NaSygnale.pl: Nowe doniesienia w sprawie Iwony Wieczorek