Lek na polskie kompleksy
Mariusz Urbanek w książce o lwowskiej szkole matematycznej nie stara się wyjaśnić, jako doszło ?do tego, że w mieście położonym gdzieś na peryferiach Europy spotkała się grupa geniuszy.
12.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 10:08
O Tuwimie czy Brzechwie, bohaterach wcześniejszych biografii Urbanka, słyszało pewnie każde dziecko, choćby z powodu „Lokomotywy" czy „Rzepki". W swojej najnowszej książce autor „Złego Tyrmanda" podjął się tematu pozornie mniej wdzięcznego - w „Genialnych" opisuje uczonych, którzy tworzyli lwowską szkołę matematyczną, będącą największym polskim wkładem w dzieje nauki powszechnej. Autora tej zbiorowej biografii interesują nie tyle naukowe odkrycia i ich reperkusje, ile skomplikowane, często dramatyczne losy tych kilkunastu ludzi.
Czterech z nich Urbanek wybrał na swoich przewodników. Hugo Steinhaus, Stefan Banach, Stanisław Ulam i Stanisław Mazur - najjaśniejsze gwiazdy lwowskiej plejady. Cztery nazwiska, które w świecie matematyki oznaczają więcej (czy wręcz wielokrotnie więcej) niż Miłosz, Iwaszkiewicz, a nawet Gombrowicz w literaturze powszechnej. I cztery jakże symptomatyczne dla dwudziestowiecznych polskich losów życiorysy.
Wyniosły Steinhaus
Najstarszy z nich, urodzony w 1887 roku Steinhaus, swoje pochodzenie na potrzeby peerelowskich urzędników opisywał: „arystokracja plus burżuazja". Był wyniosłym intelektualistą wywodzącym się z bardzo zamożnej rodziny żydowskiej, który nie mniejszą wagę niż do problematów matematycznych (nie uznawał bowiem słowa „problem" i po wojnie odmówił publikowania pod własnym nazwiskiem w zatytułowanym tak piśmie) przykładał do czystości polszczyzny. Nie otwierał listów adresowanych do „Steinhausa Hugo", odsyłał urzędowe pisma, wcześniej podkreśliwszy stylistyczne wpadki, i nie reagował na zaproszenia, w których pojawiały się błędy.
Stefan Banach był nieślubnym dzieckiem i został wychowany przez obcą kobietę, praczkę. A choć jego nazwisko w chicagowskim Museum of Science postawiono na równi z Pitagorasem i Euklidesem, w nauce zaś funkcjonują terminy „przestrzeń Banacha" czy „algebra Banacha", to nigdy nie ukończył studiów. Co więcej, gdyby nie wstawiennictwo nauczyciela matematyki w szkole średniej, pewnie nie zdobyłby nawet matury. Mimo to w wieku 30 lat zrobił habilitację i został profesorem Uniwersytetu Jana Kazimierza. „Wykład zaczynam z opóźnieniem, ale za to skończę go wcześniej" - mawiał. Nie miał więc nic ze zmumifikowanego uniwersyteckim kurzem profesora - lubił używać życia i miał do tego talent. Chodził na mecze Pogoni Lwów, obtańcowywał studentki, znany był z mocnej głowy i lekkiego traktowania pieniędzy. Pasował do niego aforyzm ukuty przez Steinhausa: „Żeby zdobyć majątek, trzeba mieć szczęście. Żeby go utrzymać, wystarczy brak fantazji". A tej Banachowi nie brakowało, co skutkowało ciągłymi długami i pretensjami żony.
Z dyscypliną i terminami kłopoty miewał też Stanisław Mazur, syn właściciela cukierni i ideowy komunista, przed wojną członek Komunistycznej Partii Polski.
Z kolei Stanisław Ulam, potomek lwowskiego adwokata, jeden z członków zespołu pracującego w ramach Projektu Manhattan nad powstaniem bomby atomowej, wspominał: „Miałem wręcz patologiczną awersję do egzaminów". Mawiał o sobie, że ma nieskończenie wiele wad, ale przez skromność nie będzie ich wszystkich wymieniał. „Przy tym wszystkim - wspominała jego żona Françoise - miał budowę sportowca i zdrowe, przyziemne zainteresowania". A choć mawiał, że zdrowie zawdzięcza niechęci do ćwiczeń fizycznych, to grał w piłkę nożną (jako bramkarz lub napastnik), tenisa, pokera i szachy.
Fuzja (atomowa) i gęś
W szachy grali zresztą wszyscy, głównie w Szkockiej, kawiarni, której nazwa zapisała się w historii matematyki przede wszystkim dlatego, że jej właściciel nie miał oporów, by kredytować swych uczonych klientów. Historia matematyki tworzyła się zatem nie w zaciszu akademickich gabinetów, ale przy koniaku. Intensywność tych posiedzeń musiała być naprawdę niezwykła, skoro Ulam po latach porównywał spotkania w Szkockiej do naukowych dyskusji prowadzonych w Los Alamos przez wynalazców bomby atomowej: Bohra, Feynmana czy Schrödingera. ?W Szkockiej matematyczne formuły wypisywano najpierw wprost na blacie, którego obsługa nie mogła wycierać, dopóki nie spisał ich nazajutrz jeden z wydelegowanych do tego zadania studentów. Później Łucja Banach, żona Stefana, zainwestowała w stukartkowy zeszyt, znany później jako Księga Szkocka. Obrósł on przez lata legendą. Uczeni zapisywali w nim pomysły, nurtujące ich problemy i zagadnienia do rozwiązania. Ustanawiano też nagrody. Jedną z nich, żywą gęś, Mazur wręczył Szwedowi
Perowi Enflowi po kilkudziesięciu latach, w roku 1972.
Jak łatwo wywnioskować z powyższego, „Genialni" nie są książką popularnonaukową, która miałaby nam przybliżyć zagadnienia, jakimi zajmowali się lwowscy matematycy. Mariusz Urbanek nie stara się wyjaśnić, jak doszło do tego, że w mieście położonym gdzieś na peryferiach Europy spotkała się grupa geniuszy. Nie przejawia też ambicji, by edukować matematycznych ignorantów, za to snuje opowieść o ludziach, dla których często jedynym wspólnym mianownikiem była nauka. Autor ucieka się przy tym do metody, którą z powodzeniem stosował już w innych swoich biografiach - zbiera anegdoty, świadectwa, cytaty oraz plotki i dyrygując tym chórem, tworzy wielowymiarowe świadectwo życia kilkunastu swoich bohaterów. Urbanek nie wyjaśnia laikom, dlaczego lwowska szkoła matematyczna odegrała tak istotną rolę w dziejach nauki, ale pokazuje, że za odkryciami stoją ludzie z krwi i kości.
Ale choć anegdota goni tu anegdotę, siła „Genialnych" nie tkwi bynajmniej w dowcipie. Wręcz przeciwnie, najważniejszy w tej książce jest nierozerwalny splot biografii uczonych z historią. Jak to w charakterystycznym dla siebie ironicznym tonie określił Steinhaus: „Życie prywatne uczonego, przeplatane tenisem i wiosłowaniem po Wiśle, byłoby nudne, gdyby nie historia powszechna". Mamy zatem w „Genialnych" kawał polskich dziejów najnowszych.
Bo choć wszyscy czterej wymienieni matematycy wojnę przeżyli (w przeciwieństwie do kilku kolegów zamordowanych w lwowskim getcie albo rozstrzelanych przez Niemców na Wzgórzach Wuleckich podczas tzw. kaźni lwowskich profesorów w lipcu 1941 roku), to ich losy potoczyły się zgoła odmiennie.
Dzieje najnowsze
Ulam wyemigrował do USA jeszcze przed wrześniem 1939 roku i pracował przy Projekcie Manhattan, później przy konstrukcji bomby wodorowej, a przy okazji stworzył też pierwszy na świecie komputer do gry w szachy.
Mazur po zajęciu Lwowa przez Sowietów został deputowanym Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy i głosował za przyłączeniem tych terenów do ZSRR. Później był zaś członkiem Związku Patriotów Polskich, a już w PRL został posłem. Dopiero po antysemickiej nagonce w 1968 roku na znak protestu zrezygnował z pracy na uniwersytecie.
Podczas prawie dwóch lat radzieckich rządów we Lwowie zarówno Banach, jak i Steinhaus zajmowali wysokie stanowiska na uczelni, przemianowanej na Uniwersytet Iwana Franki. Wprawdzie matematycy musieli się włączyć w socjalistyczne współzawodnictwo pracy, tzw. soc-zmahania, i rywalizować w liczbie odkryć, ale zasadniczo - w przeciwieństwie do przegonionych z uczelni filozofów czy teologów - mogli się dalej koncentrować na swojej pracy. Dopiero Niemcy, po zaatakowaniu ZSRR w czerwcu 1941 roku, zlikwidowali szkoły wyższe i średnie. Banach zaczął wtedy pracę jako karmiciel wszy w słynnym instytucie Rudolfa Weigla, gdzie podobne zatrudnienie i schronienie znalazło wielu lwowskich uczonych. Steinhaus zaś, jako Żyd, ukrywał się do 1944 roku na wsi pod zmienionym nazwiskiem.
Hitlera scharakteryzował następująco: „Każdy, kto spojrzy na jego fotografię, musi sobie raczej przypomnieć reklamę prezerwatyw niż aforyzmy Zaratustry". W nie mniej dosadny sposób traktował też władzę narzuconą Polakom po wojnie, choć komuniści, często z powodzeniem, ochoczo umizgiwali się do elit artystycznych i naukowych. „Tzw. inteligencja polska uśmiecha się głupawo i uważa maskowanie się za szczyt mądrości" - pisał. Wyraz swoim letnim uczuciom wobec tej nowej Polski dawał choćby w aforyzmach: „Taki, co się obywa bez wszystkiego - obywatel"; „Taki, co wszystko reguluje okólnikami - dekretyn"; „Nasz ustrój ekonomiczny - postępowy paraliż". Zapiski uczonego, który odnotowywał peerelowskie absurdy, ostrością sądów i celnością ironii przypominają „Dziennik 1954" Tyrmanda. Tyle że są pozbawione właściwego autorowi „Złego" samozachwytu.
Banachowi zaś podobno sam Stalin proponował funkcję prezydenta Polskiej Republiki Sowieckiej, ale uczony nie przystał na ten zaszczyt, nie przyjął też Nagrody Stalinowskiej. Nie miał jednak okazji przekonać się, co oznacza ustrój importowany zza wschodniej granicy, zmarł bowiem jak na nałogowego palacza przystało - na raka płuc w sierpniu 1945 roku, w wieku ledwie 53 lat.
Poza wszystkimi innymi walorami książka Mariusza Urbanka to doskonałe antidotum na tradycyjne polskie kompleksy, poczucie niższości, charakterystyczne dla narodów, które przez długi czas musiały się borykać z opresją i dominacją obcych. Lektura „Genialnych" jest więc trochę jak niedawna wygrana reprezentacji piłkarskiej nad Niemcami - równie przyjemna, równie zaskakująca i równie zapadająca w pamięć.