Lasek: pod drugiej stronie mamy zaplanowaną akcję dezinformacyjną
Po drugiej stronie mamy zaplanowaną akcję dezinformacyjną - uważa szef PKBWL Maciej Lasek. Jak powiedział, jego zespół ekspertów lotniczych ma liczyć do sześciu członków i ponad 20 współpracowników; cel - to objaśniać raport komisji Millera, prostować nieprawdę i edukować.
07.04.2013 | aktual.: 07.04.2013 11:25
- Póki nie ma zarządzenia premiera, nie mogę mówić o szczegółach, ale niewykluczone, że taki zespół w niedługim czasie, czyli w kwietniu, zostanie powołany. Najważniejsze, że zbliżamy się do finału - mówi Lasek. Dodaje, że w jego ocenie "termin rozpoczęcia prac nie powinien się zbiec z rocznicą katastrofy".
Jak mówił Lasek, jego zespół nie będzie badał katastrofy. - To zostało zakończone. To będziemy powtarzali jak mantrę, póki nie pojawią się nowe fakty, które mogłyby mieć wpływ na ustaloną przyczynę wypadku lub zaleconą w raporcie profilaktykę. Nie będzie to też zespół, który będzie recenzował pracę prokuratury. Zresztą spokojnie czekam na wyniki jej prac. Cele tego zespołu są trzy, takie same będą podstawowe działy naszej strony internetowej - mówił, dodając: - Zostały już przygotowane jej zręby.
"Będziemy prostowali nieprawdziwe informacje"
Jak powiedział Maciej Lasek w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej, "pierwszym celem jego zespołu jest objaśnianie w sposób przystępny niektórych szczegółów zawartych w raporcie komisji Millera lub rozwijanie niektórych treści, które zostały potraktowane w sposób zdawkowy, bo np. nie miały wpływu na zasadnicze przyczyny katastrofy". - Raport z badania katastrofy nigdy nie jest pełny. Nie może zawierać wszystkich informacji, które zostały zebrane, lecz tylko te niezbędne do określenia przyczyn i zaleceń. Taki sposób pisania naraził komisję na zarzuty, że niektórych zagadnień nie zbadała wystarczająco dokładnie - mówi.
- Po drugie - wylicza Lasek - będziemy prostować nieprawdziwe informacje pojawiające się w mediach oraz odpowiadać na przesyłane pytania. Już teraz dostajemy ich dużo, ale nie chcemy na nie odpowiadać, bo byłaby to odpowiedź prywatnej osoby, a ktoś mógłby uznać, że to stanowisko komisji. Gdy będziemy odpowiadać jako zespół, będzie to bardziej umocowane formalnie.
- Po trzecie, edukacja. Trzeba np. wyjaśniać, że to, co się wydarzyło w Smoleńsku, nie odbiega od najbardziej typowych wypadków w lotnictwie komunikacyjnym - dodaje Lasek.
Do kogo chcą trafić eksperci? Jak mówi Maciej Lasek, będą kierować przekaz do tych, którzy są nieprzekonani lub zdezorientowani. - Nie wierzę, że przekonamy osoby, które wierzą w teorię o zamachu, dwóch wybuchach itd. Nie trzeba przekonywać tych, którzy zaakceptowali nasz raport, choć pewnie mają nam za złe, że nie dajemy im argumentów do dyskusji - dodaje.
Zespół będzie niewielki. Jak powiedział Maciej Lasek, trzon będzie liczył nie więcej niż pięć, sześć osób. - Na razie nie mogę powiedzieć kto, nazwiska będą w zarządzeniu. Natomiast będziemy wciągać w to współpracowników z zewnątrz. Będą proszeni o przygotowanie różnego rodzaju opinii, materiałów, filmów. Będzie to ponad 20 osób reprezentujących środowisko naukowe, inżynierów, ekspertów lotniczych i specjalistyczne media - twierdzi Maciej Lasek.
"Zaplanowana akcja dezinformacji"
Czego jeszcze nie wiadomo o katastrofie w Smoleńsku? Zdaniem Macieja Laska, jest kilka takich kwestii. - Dlaczego, mimo że dowódca załogi powiedział "ustawiamy 100 metrów", na radiowysokościomierzu alarm był ustawiony na 63 metry i rzeczywiście dał sygnał na tym pułapie? Dlaczego powiedzieli coś innego, niż zostało wykonane? Raczej nie była to pomyłka. Myślę, że wynikało to z przeważającego doświadczenia w podejściach na lotniskach z ILS, gdzie wysokość decyzji to 70 metrów, a nie 100. Albo co widział kontroler na ekranie radiolokatora w trakcie podejść wszystkich samolotów 10 kwietnia? Według oświadczenia strony rosyjskiej zapis wideo, który powinien to rejestrować, z przyczyn technicznych się nie zachował - mówi Maciej Lasek.
Na pytanie o to, dlaczego tak wielu Polaków wierzy w zamach lub jest zdezorientowanych, Lasek odpowiada, że na to nie ma prostej odpowiedzi. - Może chodzi o wieloletnią nieufność wobec władzy. Na pewno nie bez znaczenia jest miejsce katastrofy. Musimy też pamiętać, że wpisała się ona w konflikt między PiS a PO - on przecież nie narodził się 10 kwietnia 2010 r. Uważam, że katastrofa była katalizatorem tego sporu politycznego - powiedział.
Jak dodał, ludzie "nie chcą uwierzyć w to, że nie byliśmy w stanie zapewnić bezpiecznego transportu najważniejszym osobom w państwie, a w raporcie napisaliśmy, że przyczyny nie zaczęły się dzień przed wypadkiem". - Pokazaliśmy, że to była pełzająca katastrofa. Przez lata łamano bariery na różnych poziomach - brakowało kontroli, właściwych szkoleń, były błędy w instrukcjach, nie było monitorowania pracy załogi, 10 kwietnia doszła kiepska pogoda. Na końcu jest pilot - człowiek, który jak wszyscy popełnia błędy. On zostaje sam z tym wszystkim, a najgorsze jest, że społeczeństwo po każdej katastrofie pyta, kto był winien i nie jest w stanie zrozumieć, że winien nie był pan Iksiński czy Igrekowski, lecz system i wieloletnie zaniedbania - uważa szef PKBWL.
Dodaje, że raport jest trudny w odbiorze, a treści w nim zawartych przez półtora roku nie przypominano w mediach. - Nasze próby komunikowania się ze społeczeństwem były dalekie od profesjonalizmu, a z drugiej strony, mamy do czynienia z dobrze zaplanowaną akcją dezinformacyjną - takie jest moje zdanie. Wśród ekspertów zespołu parlamentarnego jest m.in. konstruktor, specjalista od wypadków lotniczych, specjalista od modelowania. Problem w tym, że w każdym środowisku znajdą się ludzie, którzy odrzucając fakty, zaangażują się w polityczny spór - mówi Lasek.