Laickość to nie negacja
Z René Rémondem rozmawia Marek Rapacki. Coraz mniej ludzi uczestniczy w praktykach religijnych. Ale to niekoniecznie musi oznaczać radykalne cofanie się wpływów Kościoła i zanikanie religijności. W przeszłości bycie katolikiem było równoznaczne z udziałem w praktykach, z podporządkowaniem się wskazaniom Kościoła w życiu osobistym. Teraz ludzie często omijają kościoły i wskazania, ale nierzadko są katolikami bardziej niż samym im się wydaje - czytamy w "Tygodniku Powszechnym".
Marek Rapacki: Benedykt XVI bardzo wysoko ocenił rolę dziennikarzy w okresie wielkich wydarzeń w Watykanie. Jednak np. we Francji pojawiły się głosy, że media, a także władze państwowe poświęciły tym wydarzeniom zbyt wiele uwagi.
René Remond: Były takie głosy, ale przecież mieliśmy do czynienia z wydarzeniami tej miary, że zwykły profesjonalizm dziennikarski od dawna kazał się do nich przygotowywać: powstawały analizy i eseje, w redakcjach zamawiano i gromadzono materiały. A jednocześnie reakcja mediów była spontaniczna i emocjonalna. W obliczu śmierci kogoś takiego jak Jan Paweł II nie mogła być inna. Głosy sprzeciwu świadczą o niezrozumieniu wielkości człowieka, który tak mocno zaważył na historii XX w.
- Jednak wpływy Kościoła we Francji i właściwie w całym świecie zachodnim systematycznie maleją. Co Kościół Benedykta XVI może zrobić, żeby powstrzymać tę tendencję?
- Na pewno nie może nic robić - i na to się nie zapowiada - drogą wezwań do posłuszeństwa i dyscypliny, przez nadużywanie autorytetu. Ten styl duszpasterstwa, wciąż jeszcze obecny, musi zostać zastąpiony, choć to znacznie trudniejsze, perswazją, wychowaniem, upartym przekonywaniem. Wyniki nie muszą być natychmiastowe ani spektakularne, ale nie ma innej drogi.
René Remond (ur. 1918) jest historykiem, politologiem i publicystą, opublikował kilkadziesiąt książek poświęconych życiu publicznemu Francji ostatnich 200 lat, oraz miejscu w nim Kościoła i chrześcijaństwa. Od 1998 r. jest członkiem Akademii Francuskiej.