Ładowarka do telefonu prawie doprowadziła do tragedii
Zwykła rozmowa telefoniczna dla pani Grażyny Narynowicz prawie zakończyła się śmiercią. Mieszkanka małej wsi Reczyce została porażona prądem w trakcie rozmowy przez telefon komórkowy, który podłączony był do wadliwej ładowarki. Kobieta została trwale okaleczona. Historią pani Grażyny zainteresowała się Wirtualna Polska i reporterzy „Celownika”.
17.03.2011 | aktual.: 18.03.2011 09:46
Do wypadku doszło 23 sierpnia 2010 r. Pani Grażyna chciała zadzwonić z telefonu, który podłączony był do ładowarki. Wcześniej robiła tak wiele razy. Tego dnia została porażona prądem. – Sama nie wiem, jak to się stało. Obudziłam się po czterech dniach w szpitalu. Miałam poparzone dłonie, głowę, szyję… Podczas upadku złamałam też rękę w trzech miejscach – opowiada Wirtualnej Polsce.
Kolejne tygodnie spędziła w szpitalu – przeszła kilka operacji, przeszczepów skóry. Do domu wyszła dopiero po dwóch miesiącach. - Gdy po raz pierwszy zobaczyłam się w lustrze, byłam przerażona. Wszędzie miałam szwy: na głowie, rękach – opowiada pani Grażyna.
Jak mówi nam, dziś wygląda i czuje się już lepiej, ale wciąż odczuwa skutki porażenia. – Wszystko zależy od dnia. Zdarza się, że chora ręka odmawia posłuszeństwa. Na szczęście mogę się sama ubrać, ale już np. z myciem mam problem – opowiada kobieta. Na głowie,w miejscu, gdzie miała przeszczep, wciąż nie chcą rosnąć włosy. Zostały jej też liczne blizny na szyi, twarzy, rękach... Szczególnie dokuczliwe są te ostatnie, bo utrudniają codzienne czynności.
Wszystko przez ładowarkę
Jak ustalono, do porażenia doszło przez ładowarkę, którą pani Grażyna kupiła w komisie w Dębnie. – Od paru dni miałam problem z telefonem. Myślałam, że się popsuł. Poszłam do komisu, po nową komórkę. Sprzedawca po sprawdzeniu telefonu powiedział, że zepsuła się sama ładowarka, a nie aparat. Zaproponował mi zakup nowej, zastępczej. Tak też zrobiłam – tłumaczy. Wtedy nawet nie zwróciła uwagi, że nowa ładowarka nie jest firmowa. Ładowarka to ładowarka, ważne, żeby działała.
Podobnie myśli większość klientów. Gdy zepsuje im się firmowa ładowarka, kupują tańszy zamiennik. Sprzęt ten jest na ogół niewiadomego pochodzenia, nie przechodzi żadnych testów. Wypadkiem pani Grażyny zajęła się Inspekcja Handlowa.
– Przeprowadziliśmy kontrolę w sklepach i komisach. Nie udało nam się jednak znaleźć więcej takich ładowarek. Wciąż jednak interesujemy się tym tematem. Obecnie skierowaliśmy do badań laboratoryjnych ładowarki z Chin sprzedawane w sklepach typu „wszystko po 5 zł”. Kontrola ta nie jest jeszcze zakończona – mówi Wirtualnej Polsce Beata Manios z Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej w Szczecinie.
Winni właściciele komisu?
Gdy pani Grażyna poczuła się lepiej, postanowiła walczyć o odszkodowanie. Wytoczyła proces właścicielom komisu, w którym kupiła wadliwą ładowarkę. Sam komis już nie istnieje. Pozwani nie stawiali się na rozprawach, nie kontaktowali się ani z panią Grażyną, ani z jej adwokatem. W lutym sąd wydał więc zaoczny wyrok. Przyznał poszkodowanej 280 tys. zł odszkodowania za uszczerbek na zdrowiu.
Dopiero wtedy właściciele komisu zareagowali. Złożyli do sądu sprzeciw. Winą za wypadek obarczają importera, od którego pochodził wadliwy sprzęt. Sąd zastanawia się teraz, czy ich sprzeciw jest zasadny. - Jeśli sędzia stwierdzi, że sprzeciw jest bezzasadny, wyrok zostanie uznany za prawomocny i mężczyźni będą musieli wypłacić pani Grażynie zasądzona sumę - mówi prawnik kobiety mec. Włodzimierz Łyczywek. Jego zdaniem mężczyźni za późno zainteresowali się sprawą. - Gdyby zdecydowali się podać dane importera, od którego mieli wadliwą ładowarkę, zanim zapadł wyrok zaoczny, mieliby szansę uniknąć kary. Teraz jest już trochę za późno - przyznaje. Jeśli jednak sędzia uzna sprzeciw mężczyzn, adwokat zapowiada, że będzie domagał się odszkodowania od importera.
Pani Grażyna tłumaczy, że nie chce od nikogo wyciągać pieniędzy. – Może to są tacy sami ludzie jak ja, którzy tak samo nic nie mają? Nie chciałabym nikogo skrzywdzić. Jednak po tym, co przeżyłam... - podkreśla.
Czy dostanie rentę?
Po wypadku pani Grażyna jest w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Na utrzymaniu ma dwójkę dzieci, jej mąż nie żyje. – Syn jest teraz w klasie maturalnej, córka studiowała, ale po wypadku przerwała naukę i poszła do pracy. Zostaliśmy wtedy praktycznie bez środków do życia. Przeżyliśmy dzięki pomocy rodziny. Teraz jest trochę lepiej, dzieci dostały rentę rodzinną – mówi kobieta.
Ona sama wciąż czeka na decyzję ZUS-u, który ma ocenić, czy jest zdolna do pracy. 15 marca była na kolejnej komisji lekarskiej. Co będzie, jeśli ZUS nie przyzna jej renty? – Nie wiem. Kto mnie przyjmie do pracy w takim stanie? – pyta.
Mimo ciężkich przeżyć pani Grażyna wierzy, że los się w końcu odmieni. Przed nią kolejne operacje… Ma też nadzieję, że córka będzie mogła wrócić na studia.
Historia pani Grażyny była tematem czwartkowego programu "Celownik", który został wyemitowany w TVP1 o godzinie 16.40.
Paulina Piekarska, Wirtualna Polska