Kwitnie handel na bazarze pod Babilonem
Pamiątki po obalonym reżimie Saddama Husajna to najbardziej chodliwy towar na bazarze w okolicy Obozu Babilon. Stacjonujące tam wojsko to prawdziwa żyła złota dla irackich handlarzy.
02.09.2003 | aktual.: 02.09.2003 18:33
Wczesne popołudnie. Z obozu w kierunku bazaru idą grupki wojskowych i cywilów. Na placu okoliczni handlarze rozstawili kilkadziesiąt straganów z pamiątkami i przedmiotami codziennego użytku. Nad spokojem czuwają wojskowi. Irakijczycy osłaniają od palącego słońca siebie i towar kartonami, na głowy zarzucają ręczniki.
Przy wejściu na bazar Irakijczycy przyrządzają kebab. Polubili go Amerykanie, którzy ustawiają się w kolejce. Handlarze ożywiają się na widok wchodzących na targ żołnierzy i każdego o europejskim wyglądzie, robi się wielkie zamieszanie. "Mister!", "My friend!" - krzyczą i prezentują, co mają do sprzedania. Zastawiają drogę i niemal wciskają towar, ale nie demonstrują niezadowolenia, gdy ktoś odpowie, że nie jest zainteresowany.
Najlepiej sprzedają się dinary z podobizną Saddama i wszystko, co wiąże się z jego reżimem - np. naszywki i hełmy fedainów i inne elementy umundurowania, znaczki z Husajnem, plakietki z jego twarzą, portrety, broszurki o "walce z syjonizmem", zegarki- oczywiście z Saddamem na cyferblacie, a także irackie flagi.
Można też kupić papierosy, cygara i napoje. Pełno jest miejscowej "cepelii" - tandetnych plastikowych pamiątek z Babilonu i figurek udających zabytki z czasów świetności Mezopotamii. Kto chce, może też kupić popularne przed laty w Polsce fotografie z twarzą pięknej kobiety, która puszcza oczko, kiedy na zdjęcie popatrzy się pod odpowiednim kątem. Płaci się wyłącznie amerykańskimi dolarami.
Na wieść o tym, że na targowisko przyszli Polacy, co chwila ktoś do nich podchodzi i konfidencjonalnie pyta, czy nie chcieliby kupić wódki - tej nie sprzedaje się tutaj oficjalnie. Nie wolno jej też wnosić do obozu.
Dziennikarze mieszkający w obozie twierdzą, że ceny na bazarze poszły ostatnio w górę. Według nich, jeszcze niedawno zwykłe klapki kupowało się tu za dolara, teraz nie da się taniej niż za trzy. Zwolennicy tej teorii głoszą, że rynek "zepsuli" Amerykanie, bo oni nie potrafią się targować jak Polacy i przepłacają. Bardziej sceptyczni żurnaliści mówią, że i tak nikt nikomu się nie przyzna, że zapłacił trzy dolary za klapki, więc chwali się, że zdobył je za dolara.
Irakijczycy są życzliwi, ale kraj pochodzenia rzadko jest argumentem za obniżeniem ceny. Kiedy chce się coś utargować (co w Iraku należy do dobrego tonu), niebotycznie wygórowana cena spada o połowę, ale zwykle nie niżej - handlarze mówią, że nie mogą bardziej jej obniżyć, bo byłoby to taniej niż sami zapłacili za towar.
Tak czy owak, już po zawarciu transakcji często dorzucają coś ekstra. "Gift for friend from Bolanda" - mówi z uśmiechem kilkunastoletni chłopak i do głównego zakupu dodaje korale. Zdarzają się też jednak sytuacje zaskakujące dla klienta z Europy, przyzwyczajonego do promocji, rabatów i upustów - niektórzy handlarze po zawarciu transakcji oczekują prezentów, np. szamponu lub kremu.
Od pewnego czasu żołnierzy wielonarodowej dywizji obowiązuje formalny zakaz wstępu na targowisko. Dowództwo dywizji obawia się, że na bazarze mogą się znaleźć zatrute artykuły spożywcze lub papierosy z ładunkami wybuchowymi. Od tej pory polscy i amerykańscy żołnierze kilkakrotnie sprawdzają torby powracających z bazaru.