Kwaśniewski: "pomarańczowa rewolucja" to wielki sukces
Prezydent Aleksander Kwaśniewski w wywiadzie podkreślił, że "pomarańczowa rewolucja" była wielkim sukcesem Ukraińców. Przestrzegł jednak, aby nie utracić jej wartości. Zaapelował o zjednoczenie w obozie reformatorskim. Ocenił też, że Ukraina mogła zrobić więcej na swojej drodze do Europy.
18.11.2005 | aktual.: 22.11.2005 19:37
Kwaśniewski zaznaczył, że "pomarańczowa rewolucja" to był dzień narodzin społeczeństwa obywatelskiego. Pomarańczowa rewolucja to była rewolucja o godność - dodał.
Według prezydenta, może obchody rocznicy rewolucji pomogą trochę zintegrować ukraiński obóz reformatorski, żeby wystąpił w wyborach bardziej zjednoczony i żeby zrealizował program, który głęboko zreformuje Ukrainę.
Jak podkreślił Kwaśniewski, "pomarańczowa rewolucja" otworzyła Ukrainie drogę do UE. Przyznał, że część wysiłków Ukraińskich należy docenić, choć - zaznaczył - na pewno mogli zrobić więcej. Ale - zdaniem prezydenta - ten rok w historii UE nie był najpiękniejszy i pełen sukcesów.
Jak Pan ocenia sytuację na Ukrainie rok po "pomarańczowej rewolucji". Był Pan - jak wielu podkreśla - jednym z ojców jej sukcesu.
Aleksander Kwaśniewski: "Pomarańczowa rewolucja" to był sukces Ukraińców. To był dzień narodzin społeczeństwa obywatelskiego. Mając wielki szacunek dla liderów rewolucji i dla mediatorów zagranicznych, do których należałem, trzeba oddać cześć Ukraińcom. Wykazali się oni niezwykłą determinacją, odwagą. Stali na kijowskim Majdanie Niepodległości na mrozie i słocie długimi dniami i walczyli o godność. "Pomarańczowa rewolucja" to była rewolucja o godność. Nie o pieniądze, nie o zatrudnienie, nie o tego czy innego polityka.
Niezwykle ważne jest to, aby tych wielkich wartości nie stracić. O tym rozmawiałem też ostatnio z prezydentem Wiktorem Juszczenką. "Pomarańczowa rewolucja" była wielkim wydarzeniem, które nie może być utopione w sporach między politykami, w walce przedwyborczej.
Mam nadzieję, i taką nadzieję dał mi też prezydent Juszczenko, że na obchodach rocznicy będziemy znowu widzieli Wiktora Juszczenkę i Julię Tymoszenko razem. To byłby ważny sygnał pokazujący, że ukraińskie społeczeństwo może liczyć na swoich liderów i wierzyć, że główne wartości rewolucji zostaną umocnione, uchronione.
Polityka to umiejętność rozwiązywania problemów. Dziś widać wyraźnie, że niezorganizowanie wcześniejszych, przyspieszonych wyborów parlamentarnych, niestworzenie "pomarańczowej koalicji" chyba było jednak błędem. Jest duże ryzyko, że kolejna kampania wyborcza przed wyborami w 2006 roku dodatkowo podzieli Ukraińców, sfrustruje ich i może doprowadzić do różnych podziałów, że opóźni proces niezbędnych reform.
Może obchody rocznicy rewolucji pomogą trochę zintegrować obóz reformatorski, żeby rzeczywiście wystąpił w wyborach bardziej zjednoczony i żeby zrealizował program, który głęboko zreformuje Ukrainę.
Ukraina musi mieć cały czas wsparcie ze strony europejskiej. Musi wiedzieć, że jej wola integrowania się ze strukturami UE, NATO jest w Europie witana z radością. Polska nie ma wątpliwości, że kierunek europejski i rosyjski to właściwy wybór Ukrainy. Musimy przekonywać do obecności Ukrainy w Europie innych europejskich partnerów, bo nie wszyscy to przekonanie mają.
Aby największe wartości rewolucji zostały uchronione, cały czas trzeba pokazywać Ukraińcom, że bilet mają co najmniej w dwie strony. Zarówno do Moskwy, jak i do Brukseli. Jeżeli pewnego dnia okaże się, że bilet do Brukseli jest fikcją, to będzie źle.
Czy nie odnosi Pan wrażenia, że część tych wartości rewolucji, o których Pan wspomniał, już została stracona, m.in. na skutek podziałów w "pomarańczowym obozie"?
- Nie została stracona, ale nadwerężona. Z drugiej strony wszystkie rewolucje mają to do siebie, że "pożerają swoje dzieci". Dla Ukraińców od tego, czy partie się dzielą czy nie, ważniejsze jest to, czy główne idee rewolucji będą podtrzymane - idee takie jak budowa demokracji w pełnym tego słowa znaczeniu, w której wybory są uczciwe, gdzie ludzie mają głos. Ludzie powinni mieć poczucie podmiotowości.
Hymnem rewolucji była słynna pieśń, która brzmiała bardzo mocno: "jest nas dużo, nas nie pokonacie". Ale tam była też druga strofa, która mówiła: "nie jesteśmy bydłem, jesteśmy dumnymi synami i córkami Ukrainy". To było godnościowe upomnienie się Ukraińców: traktujcie nas jak ludzi, którzy chcą uczestniczyć w życiu własnego narodu, którzy chcą mieć zagwarantowane wolności, demokrację, którzy nie chcą oglądać polityków zainteresowanych tylko sobą. Największe ryzyko jest takie, na ile dziś politycy zdają sobie sprawę, że to wołanie o godność jest wciąż aktualne. Obywatel - to ma brzmieć dumnie.
Mówił Pan o bilecie Ukrainy do Brukseli. Czy dziś Ukraina jest bliżej Unii Europejskiej niż przed rokiem? Niektórzy komentatorzy powątpiewają.
- Sama "pomarańczowa rewolucja" otworzyła tę drogę, i to jest ważne. Część wysiłków Ukraińskich należy docenić, choć na pewno mogli zrobić więcej. Ale z drugiej strony ten rok w historii UE nie był najpiękniejszy i pełen sukcesów, były kłopoty wewnętrzne i były kłopoty z otwieraniem drzwi dla potencjalnych nowych członków.
Jeżeli nawet Ukraińcy nie zrobili wszystkiego, to w UE - gdy chodzi o myślenie o przyszłości - obserwujemy ewidentny regres. Sądzę, że w wielu środowiskach europejskich rozmowa o Ukrainie jest przyjmowana jako natręctwo - bo nie ma budżetu UE, nie ma Traktatu Konstytucyjnego, są protesty wewnątrz. Część tych środowisk ma pretensje w ogóle o rozszerzenie Unii, bo zdecydowano się otworzyć rozmowy z Turkami, a tu jeszcze na dodatek Ukraina - czy to nie jest za dużo?
Ten rok był dla obu stron trudny. W sumie więcej wydarzeń pozytywnych było po stronie ukraińskiej, choć - co można traktować jako moją krytykę - gdyby Ukraińcy zrobili więcej, to też znaczenie ich presji na struktury europejskie byłoby bardziej znaczące.
Czy w tym duchu będą utrzymane Pańskie rady dla prezydenta Juszczenki podczas przyszłotygodniowej wizyty na Ukrainie?
- Jestem z nim w bardzo dobrych kontaktach. Dzwonił do mnie w tych dniach z okazji moich urodzin. Rocznica "pomarańczowej rewolucji" może odegrać niezwykle istotną rolę, jeśli będzie sygnałem dla ponownego zbliżenia środowisk tej rewolucji. To bardzo ważne przed wyborami w marcu 2006. Ta rewolucja, tak jak inne rewolucje, w toku codziennych działań rozmienia się na drobne, a tego żal. To było wielkie wydarzenie, ogromny sukces narodu ukraińskiego.
Czyli będzie Pan przekonywał prezydenta Juszczenkę do większego zjednoczenia "pomarańczowego obozu"?
- Tak, niewątpliwie. Do integrowania, do wskazania na cele, zadań do wykonania, bo rozbity obóz "pomarańczowej rewolucji" może mieć kłopoty. Moje oczekiwanie jest takie, że ten obóz nie będzie się dzielił, a raczej będzie pozyskiwał wsparcie tych, którzy mu nie ufają, będzie dawał poczucie wspólnoty celów i wartości.
Jakie miałby Pan sugestie wobec nowych polskich władz - nowego prezydenta, nowego rządu? Jaką politykę powinny prowadzić wobec Ukrainy? - Powinny przede wszystkim kontynuować naprawdę bardzo dobrą politykę, którą prowadziła Rzeczypospolita, jej prezydent, rząd, instytucje pozarządowe. Powinny być aktywne, rozmawiać, wspierać Ukrainę na forum europejskim i NATO-wskim, wykazywać wrażliwość w kwestiach historycznych, ale się na nich nie koncentrować. Istnieją tu jeszcze pewne trudne kwestie do rozwiązania, ale powinny być bardzo spokojnie i konsekwentnie rozstrzygnięte w duchu pojednania.
Jeśli chodzi o Ukrainę, trudno byłoby dziś powiedzieć, że można prowadzić jakąś lepszą politykę niż ta, którą prowadziłem. Przepraszam, że to brzmi nieskromnie, ale efekty świadczą same za siebie.
Żeby nie wiem co się działo, żeby nie wiem jakie było zmęczenie, znużenie czy wątpliwości po stronie Unii Europejskiej, Polska powinna być krajem jednoznacznym, zaangażowanym, także oddziałującym na stronę ukraińską. Tu nie ma wątpliwości.
Czy nie obawia się Pan, że teraz w kontaktach polsko-ukraińskich nastąpi powrót do historycznych sporów - jak sugerują niektórzy komentatorzy?
- Oczywiście, że się obawiam. Ale to będzie błąd. Ukraińcy mają swoją wrażliwość, mają wielkie luki edukacyjne i informacyjne, swoje symbole i swoje sentymenty. My też mamy. Oceniam, że Polacy więcej wiedzą, więc o pewnych sprawach mówi się nam łatwiej. Trzeba pamiętać, że pojednanie musi być budowane na prawdzie historycznej, ale żeby się powiodło, trzeba zachować wrażliwość i zaakceptować, że po obu stronach może być nieco różna kultura pamięci.
Krok po kroku da się to wszystko zrobić, a warunki to: prawda, cierpliwość, wrażliwość, kultura pamięci.
Czy Pańskim zdaniem polskie zaangażowanie w "pomarańczową rewolucję" mogło mieć wpływ na pogorszenie stosunków Polski z Rosją?
- Niewątpliwie. W sprawie Ukrainy w czasie "pomarańczowej rewolucji" Polska i Rosja miały różne podejścia. Można powiedzieć, że historycznie my i Europa mieliśmy rację. Ale jakiś żal po stronie rosyjskiej mógł pozostać.
Z Rosją trzeba dążyć do normalności opartej o to, że Rosja traktuje kraje UE równie dobrze i wszystkie razem, a Unia prowadzi wspólną, a nie wybiórczą politykę wobec Rosji.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Katarzyna Glazer