Kwadratowe słońce Romów
W imię słusznej walki z segregacją rasową resort edukacji wylał właśnie dzieci z kąpielą.
Konkretnie romskie dzieci.
01.12.2008 | aktual.: 01.12.2008 13:23
Siedmioletni chłopiec z cygańskich slumsów w Nowym Sączu, gdzie mieszka kilkadziesiąt romskich rodzin, trzymając się kurczowo szkolnego kaloryfera, płakał i krzyczał, że nie chce się uczyć z „białymi dziećmi”. Że chce „do swoich”.
To było 1 września. Kilka tygodni później do jednej z polsko‑romskich klas w Bochni pod Krakowem nie przyszło żadne romskie dziecko. „Zabieramy swoje dzieci ze szkoły, ponieważ nie chcemy, by chodziły do jednej klasy z Polakami” – taki list napisany przez rodziców małych Romów trafił w październiku do Barbary Krakowskiej, dyrektorki bocheńskiej podstawówki.
O romskich klasach po raz pierwszy stało się głośno latem tego roku. Polskę obiegła wiadomość: w szkole w Maszkowicach pod Starym Sączem romskie dzieci korzystają z osobnego wejścia do budynku. I uczą się w gettach, czyli klasach stworzonych wyłącznie dla Romów. Wtedy na nic zdały się tłumaczenia dyrektora szkoły Antoniego Łazarza, że zrezygnował z klas integracyjnych, bo zażądali tego sami Romowie.
W lipcu minister edukacji Katarzyna Hall postanowiła, że od września w polskich podstawówkach nowych klas romskich nie będzie. Pozostaną (jedynie do czasu, gdy dzieci zakończą edukację) tylko te, które powstały już wcześniej. – Nie mogliśmy postąpić inaczej – wyjaśnia „Przekrojowi” Krzysztof Stanowski, podsekretarz stanu w MEN. – Polska, kraj należący do Unii Europejskiej, nie może dawać przyzwolenia na dyskryminację w szkołach. A klasy romskie były, niestety, klasycznym przejawem dyskryminacji ze względu na pochodzenie dzieci.
Jedno słowo komentarza
Gdy w zeszłym tygodniu pojechałam do Maszkowic, by dowiedzieć się, jak dziś wygląda tam sytuacja, usłyszałam tylko jedno słowo. – Chuje – tak o edukacyjnych decydentach mówili Romowie. Uznali widocznie, że to słowo powinno wystarczyć za komentarz do całej sprawy.
– Romowie z Maszkowic domagali się pozostawienia klas romskich, bo nie chcieli, by polskie dzieci wytykały romskim, że nie są ani czyste, ani mądre. Że polskie dzieci potrafią czytać, pisać i narysować niebo, dom i słońce, a romskie nawet kwadratowego słońca nie narysują – wyjaśnia dyrektor Łazarz. – Bo skąd one mają to umieć? Skoro nie potrafią nawet utrzymać ołówka w ręce, bo nigdy wcześniej ołówka nie widziały? – pyta pedagog.
Ksiądz Stanisław Opocki, krajowy duszpasterz Romów, dodaje, że trzeba zrozumieć zbiorowe romskie myślenie, za którym stoi wielowiekowa tradycja wędrownego życia. Życia w społeczności zamkniętej na obcych, ale też na obcą z romskiego punktu widzenia edukację. – Przecież właśnie po to powstały nietypowe klasy, które dziś złośliwie nazywamy gettami, by Romowie w ogóle zaczęli chodzić do szkoły, by nie czuli się w niej wyobcowani – tłumaczy.
Przejawy dyskryminacji
– Romskie klasy to była naprawdę słuszna idea – przyznaje Zofia Basiaga, dyrektorka nowosądeckiej podstawówki. Dlaczego słuszna? Bo pod koniec lat 80. okazało się, że w Małopolsce właściwie sto procent Romów w wieku szkolnym nigdy na oczy nie widziało alfabetu. O namówieniu rodziców, by posłali swoje dzieci do jednej klasy z Polakami, nie było mowy. Nie pomagały nawet finansowe kary. Romowie kar nie płacili, bo nie mieli z czego. Klasy romskie były więc dla ich dzieci jedyną szansą, by mogły w przyszłości normalnie funkcjonować w polskim społeczeństwie.
Za takimi klasami przemawiała także ich popularność. Na początku przychodziło jedno, w porywach dwoje dzieci. Ale już w ubiegłym roku szkolne oddziały dla Romów pękały w szwach. Dziś, po decyzji MEN, w Bochni nie chodzi do szkoły co najmniej połowa romskich dzieci objętych obowiązkiem szkolnym. Podobnie jest w innych miastach. Ale co ciekawe, decyzję MEN poparła większość działaczy romskich, w tym między innymi Roman Kwiatkowski, prezes Stowarzyszenia Romów w Polsce. Według niego w klasach romskich dzieci nie mogą normalnie się rozwijać. – To prawda – przyznaje Antoni Łazarz, dyrektor podstawówki w Maszkowicach. – Bo do klas romskich chodziły i wciąż chodzą dzieci w różnym wieku. Zdarza się, że w jednej ławce siedzi siedmiolatek z 17-latkiem.
Ale prawdą jest też zdaniem Łazarza, że zamknięcie romskich oddziałów wcale nie rozwiązuje problemu. – Bo teraz prawie dorosłego Roma, który nie umie czytać, muszę posadzić w jednej ławce z polskim dzieckiem, które czyta bezbłędnie – uważa pedagog. – I znów zrobię krzywdę i Romom, i Polakom.
– Część romskich dzieci na pewno zaprzyjaźni się z polskimi – mówi dyrektorka szkoły z Nowego Sącza Zofia Basiaga. Po czym wskazuje na ośmioletnią Wenecję Mirgę z sądeckich slumsów, która rok temu głośno płakała, gdy po raz pierwszy usiadła w polskiej klasie. Bo polskie dzieci rzucały w nią kulkami z papieru i niczego nie chciały jej pożyczać. Teraz Wenecja bezbłędnie czyta polskie wierszyki. I chciałaby zostać lekarką.
– Wenecja to wyjątek, mogliby ją wozić po Polsce jako zjawisko. Zapewniam, że większość naszych dzieci z polskich klas odpadnie – twierdzi Jakub Mirga, asystent romski w Maszkowicach. – W swoich klasach przynajmniej nie miały kompleksów. A teraz w imię walki z dyskryminacją czują się dyskryminowane jak nigdy dotąd.
Twórzmy przedszkola
Czy z tej patowej sytuacji jest wyjście? Ponad tydzień temu w urzędzie wojewódzkim w Krakowie odbyło się spotkanie władz z organizacjami romskimi i dyrektorami szkół. Szczegółów tego spotkania Małgorzata Woźniak, rzecznik prasowy małopolskiego wojewody, ujawnić nie chce, ale podkreśla, że w sprawie młodych Romów zrobiono już sporo. – W Maszkowicach pracuje już psycholog, który opracował specjalny program przeciwdziałania wykluczeniu. Organizuje z grupą około 25 młodych Romów spotkania, które mają służyć podniesieniu poziomu akceptacji, ponieważ diagnoza psychologiczna wykazała, że brak wiary w siebie to jedna z przyczyn, dla których Romowie boją się aktywnie uczestniczyć w zajęciach szkolnych czy szukać pracy. Ponadto w miejscowej szkole we wrześniu rozpoczął pracę dodatkowy nauczyciel wspomagający oraz dodatkowy asystent romski.
Ksiądz Stanisław Opocki uważa jednak, że na owoce tej pracy będzie trzeba czekać długo: – Na zmianę romskiej mentalności trzeba wielu lat, ale też pokory i zrozumie-nia, że ta akurat mniejszość wymaga niekonwencjonalnych metod postępowania.
Dyrektor Łazarz ze szkoły w Maszkowicach dodaje, że rozwiązaniem mogłoby być wyrównanie szans romskich dzieci na bardzo wczesnym etapie edukacji. Czyli stworzenie w pobliżu romskich osad przedszkoli, w których dzieci przed pójściem do klas mieszanych uczy-łyby się polskiego alfabetu i takich podstawowych czynności, jak trzymanie w ręce ołówka. – Pieniądze na wsparcie podobnych inicjatyw na pewno by się znalazły – zapewnia mnie Krzysztof Stanowski z Ministerstwa Edukacji.
Okazuje się jednak, że pieniądze to nie wszystko. Romskie przedszkole ktoś musi fizycznie stworzyć. MEN i wojewoda małopolski zgodnie uważają, że powinny to robić stowarzyszenia romskie. Tyle tylko, że romscy działacze takie przedszkola też uznają za... przejaw dyskryminacji. W przeciwieństwie do romskich dzieci z Maszkowic, które – co mi same powiedziały – bardzo chciałyby umieć narysować słońce. Choćby kwadratowe.
Anna Szulc