PolskaKuszący urok systemu

Kuszący urok systemu

Złodziejom samochodów przestała się opłacać legalizacja kradzionych pojazdów. Wolą je pociąć na części i sprzedać. Mniejsze ryzyko i większy zysk. System wypłat odszkodowań wprowadzany przez firmy ubezpieczeniowe, i wysokie ceny legalnych części nakręcają koniunkturę.

Kuszący urok systemu
Źródło zdjęć: © DŁ

16.04.2004 | aktual.: 16.04.2004 09:55

W Łodzi w ciągu miesiąca policja odkryła cztery warsztaty, w których złodzieje rozbierali samochody. Każdy miał specjalizację, a w ciągu jednej nocy nowy samochód zamieniał się w paczkę części zamiennych. Rano towar ładowano na samochód i „szedł w Polskę”.

Megane jak spod igły

Według zeznań zatrzymanych, części sprzedawali na giełdach w Łodzi i Poznaniu. Policja twierdzi, że tylu części nie uda się upłynnić na giełdowym stoisku. Prawdopodobnie kradzione części odbierały sklepy i warsztaty. Wszystko wraca na rynek, dając każdemu w łańcuchu rozprowadzających przyzwoity zarobek.

Takich warsztatów rozbierających samochody w okolicach Łodzi są dziesiątki. Wzrósł popyt na części zamienne do samochodów z motoryzacyjnego boomu sprzed kilku lat. Auta kupowane 5, 6 lat temu w salonach samochodowych zaczęły się psuć, trzeba wymienić to i owo. Jak najtaniej...

Według policji, grupy przestępcze specjalizują się w demontażu aut poszczególnych marek. Na przykład w wynajętej hali fabrycznej na łódzkim Polesiu rozbierano wyłącznie renault megane. Policja znalazła części od kilkudziesięciu samochodów, skradzionych w całej Polsce. Kilkanaście wozów zidentyfikowano. Wszystkie były nowe, najwyżej kilkumiesięczne, zabezpieczone specjalnym kluczem z kodem. Nie znaleziono żadnego silnika ani skrzyni biegów. Prawdopodobnie już wcześniej zostały wymontowane i wywiezione.

Sprawa z Polesia to klasyczny przykład przestępczego interesu na wielką skalę. Organizator zaczął działalność za pożyczone pieniądze. Po rozebraniu kilku samochodów stać go było na wynajęcie hali i mechanika. Kilkumiesięczny egzemplarz renault megane złodziej sprzedawał za około 5 tys. zł. 200 złotych brał tzw. frajer (kurier, który dowozi auto od złodzieja; złodziej bierze 5 tys. za „wyrwanie” samochodu) za doprowadzenie samochodu do Łodzi. Drugie tyle mechanik za całą noc pracy.

„Inwestor” wkłada w samochód nie więcej niż 6 tys. zł, wliczając w to wynajęcie warsztatu. Nakłady zwracają się już po sprzedaży kół i świateł. Sprzedawano nawet kołpaki zapakowane w folię. Sprzedanie karoserii dawało duży zysk. Przód z jednego samochodu brał jeden warsztat, tył drugi, a dach kolejny. Trzy samochody zyskiwały niemal nowe części.

Zysk dla każdego

Obrót kradzionymi częściami kwitnie. Opłaca się kraść, bo zachęca do tego system serwisowania i ubezpieczeń oraz likwidacji szkód wypadkowych. Bardziej opłaca się korzystać z kupionych pokątnie części niż kupować je legalnie i zlecać pracę serwisowym mechanikom.

– Ubezpieczenie obejmuje naprawy bezgotówkowe albo wypłatę odszkodowania w gotówce – mówi Maciej F. Jaworski, broker, specjalista od ubezpieczeń. – Firmie ubezpieczeniowej jest na rękę, by klient odbierał z kasy pieniądze. Wtedy ponosi niższe koszty, a klient jest zadowolony, bo nawet przy dużych zniszczeniach samochodu może wyjść na swoje.

Ubezpieczyciel nie musi zatrudniać armii ludzi do weryfikowania dokumentów i rachunków. Rzeczoznawca wyceni szkodę, a kasa wypłaci należność. Firma potrąci z odszkodowania co się da – za amortyzację, za niezachowanie warunków ubezpieczenia, da klientowi pieniądze na naprawę, nie wliczając w rachunek VAT-u.

Klienta nie stać na nowe części, obłożone cłem i VAT-em. Szuka więc części tanich. Trafia do komisów, szrotów, na samochodową giełdę i kupuje co chce za bezcen. Może też zlecić pracę zaprzyjaźnionemu mechanikowi, który bez ceregieli zrobi to samo, czyli kupi części od pośrednika, nie pytając, skąd je wziął. Byle szybko i jak najtaniej.

W ten sposób małe warsztaty mają pracę, a klienci oszczędzają. Zarabiają też firmy zajmujące się skupowaniem wraków. Kiedy samochód nadaje się na złom, ubezpieczyciel oddaje go klientowi i wypłaca część odszkodowania. Debiutant w tej branży płacze, że został pokrzywdzony przez firmę ubezpieczeniową, znawca tematu tylko zaciera ręce, bo wie, że wrak auta dobrze sprzeda i wyjdzie na swoje, a czasem nawet na tym dobrze zarobi.

Część wraków po remoncie wraca na rynek. Inne służą za podkładkę dla paserów. Oni, nawet jeśli zapłacą kilka tysięcy złotych za złom, pieniądze odzyskają, sprzedając kilka czy kilkanaście rozebranych, skradzionych aut.

Polisa na pokuszenie

– Doradzam klientom, by płacili wyższe składki za ubezpieczenie Auto Casco i naprawiali auta bezgotówkowo w specjalistycznych firmach. Niestety, pokusa zaoszczędzenia na okazyjnie kupionych częściach jest duża – konstatuje Maciej F. Jaworski.

Wszystko zaczyna się od wykupienia jak najtańszej polisy. Oszczędność około 10 procent jest nie do pogardzenia, zwłaszcza przy ubezpieczeniach drogich aut. W razie szkody trzeba brać pieniądze do ręki i szukać „elastycznego” mechanika, który zrobi wszystko jak należy. Reflektor czy zderzak do auta drogiej marki kosztuje od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Wystarczy mieć „dojście”, by to samo kupić za piątą część wartości, a nawet taniej.

Okazje trafiają się na autogiełdach, w niektórych sklepach z używanymi częściami samochodowymi. Niektóre z takich sklepów – co potwierdza policja – to tylko przykrywka dla paserów. Towar wprowadzany jest przez podstawione osoby, na kradzione dokumenty. Jeśli nie ma określonej części, można ją zamówić. Za tydzień, najdalej dwa dostaniemy w zamówionym kolorze, pochodzące z tego samego modelu, a nawet rocznika – jak z katalogu.

Nie ma jak kontrola

Jak przeciwdziałać takim praktykom? Według Macieja F. Jaworskiego, dróg postępowania może być kilka. Firmy ubezpieczeniowe mogłyby wymagać rachunków z opłaconym VAT-em i je weryfikować. To wyeliminowałoby pokątny handel, ale ubezpieczyciele musieliby zatrudnić więcej pracowników do weryfikowania rachunków i kosztów robocizny. Tym samym podniosłyby koszty własne, a te – wobec unijnej konkurencji – muszą spadać.

Jest prostszy sposób, by przynajmniej ograniczyć obrót kradzionymi częściami. Trzeba dokładnie kontrolować firmy, zajmujące się handlem częściami, wymagać dowodów zakupu i sprawdzać, czy dostawcy mają towar z legalnego źródła. To zadanie dla urzędów skarbowych. Do szarej strefy płyną wielkie pieniądze z tytułu niezapłaconego podatku VAT czy podatku dochodowego od niewykazanych obrotów, a i mechanicy pracują na czarno.

Częściami samochodowymi handluje się zwykle w niedziele, a urzędy mają tego dnia dzień wolny od pracy.

  1. W ubiegłym roku w województwie łódzkim skradziono ponad 5.100 samochodów. Tylko w Łodzi zginęło ponad 3.500 aut. Co piąte ginie na Bałutach. Co czwarte skradzione w Łodzi auto to fiat (1.160 skradzionych w ubiegłym roku). Na drugim miejscu są volkswageny (280), a dalej polonezy (230) i mercedesy (200).
  2. Poza Łodzią złodzieje samochodów najchętniej odwiedzają powiat piotrkowski (211 skradzionych pojazdów, z czego 133 w samym Piotrkowie), tomaszowski (159 z czego 127 w Tomaszowie), pabianicki (153 z czego 133 kradzieże w Pabianicach).
  3. W ubiegłym roku najmniej samochodów skradziono w powiecie brzezińskim (17) oraz łęczyckim i wieruszowskim (po 19).

Marek Juśkiewicz

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)