Kurt Schrimm: sprawcy nie pytali o wiek swoich ofiar
- Na listach zgładzonych znajdują się półroczne niemowlęta i 95-letni starcy. Sprawcy nie pytali o wiek swoich ofiar. Nie wolno zapomnieć, że ludobójstwo odbywało się w majestacie ówczesnego prawa. Republika Federalna Niemiec jest prawną spadkobierczynią III Rzeszy. Nie może uniknąć przejęcia odpowiedzialności za ściganie zbrodniarzy nazistowskich - powiedział prokurator Kurt Schrimm, szef Centralnego Urzędu Ścigania Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu w rozmowie z Izabellą Jachimską, korespondentką Wirtualnej Polski.
13.05.2013 | aktual.: 14.05.2013 14:23
WP: Izabella Jachimska: Aresztowanie 93-letniego Hansa Lipschisa, byłego strażnika z obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau odbiło się w Polsce szerokim echem. Nieodparcie nasuwa się pytanie, dlaczego musiało minąć aż 30 lat zanim niemiecki wymiar sprawiedliwości upomniał się o zbrodniarza wojennego?
Kurt Schrimm: To nie jest do końca prawdą. Sprawą Lipschisa zajmujemy się od wielu lat. Śledztwo wszczęto tuż po jego wydaleniu z USA do Niemiec na początku lat osiemdziesiątych. Alfred Streim, ówczesny wicedyrektor Centralnego Urzędu Ścigania Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu pojechał do Waszyngtonu w październiku 1983 roku, aby zapoznać się z dokumentacją amerykańskich śledczych. Po przeanalizowaniu akt doszedł do przekonania, że zgromadzony materiał dowodowy jest niewystarczający, aby pociągnąć Lipschisa do odpowiedzialności karnej. Krótko mówiąc, nie można mu było udowodnić indywidualnej winy.
WP: * Innymi słowy ani Amerykanie ani Niemcy nie mieli niezbitych dowodów, że Hans Lipschis aktywnie uczestniczył w zagładzie więźniów obozu koncentracyjnego.*
Dokładnie. W tamtym czasie Federalny Trybunał Sprawiedliwości stał na stanowisku, że w przypadku ścigania osób podejrzanych o zbrodnie nazistowskie do postawienia ich przed sądem jest konieczne udowodnienie, że bezpośrednio lub pośrednio doprowadzili do śmierci jednego bądź setek więźniów. Nie wystarczyło dowieść, że podejrzany stał na wieży strażniczej. Musiał aktywnie uczestniczyć w procesie zagłady np. prowadzić kolumnę nowo przybyłych więźniów z rampy kolejowej do komory gazowej. Zarówno wówczas, jak i obecnie nie jesteśmy w stanie udowodnić Lipschisowi indywidualnej winy, ale zmieniła się linia orzecznictwa w procesach zbrodniarzy nazistowskich.
WP: Chodzi o precedens w procesie Johna Demjaniuka, strażnika z obozu w Sobiborze?
Demjaniukowi także nie zdołano udowodnić konkretnych czynów przestępczych. Głównym dowodem przeciwko pochodzącemu z Ukrainy Demjaniukowi było potwierdzenie służby w formacji SS. Według odręcznej notatki na dokumencie z marca 1943 roku Demjaniuka odkomenderowano do Sobiboru. Sąd w Monachium, przed którym toczył się dwa lata temu proces Demjaniuka, przychylił się do naszej argumentacji, że Sobibór był obozem zagłady i każdy, kto w nim służył - nawet w randze szeregowego strażnika - stanowił część ludobójczej machiny i może zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Wyrok otworzył przed niemieckimi śledczymi nowe możliwości ścigania przestępców nazistowskich.
WP: Kilka tygodni temu zapowiedział pan wdrożenie śledztwa przeciwko grupie pięćdziesięciu byłych strażników z Auschwitz-Birkenau. Czy na tej liście znajduje się także Lipschis?
Listę sporządziliśmy na przełomie 2012 i 2013 roku. Śledztwo przeciwko Lipschisowi toczy się już od ponad roku. Zbieżność czasowa jest dziełem przypadku.
WP: Hans Lipschis twierdzi, że pracował w kantynie SS, a o tym co się działo w „fabryce śmierci” wiedział tylko ze słyszenia. Dysponujecie przeciwko niemu twardymi dowodami, aby postawić go przed sądem?
Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Akt oskarżenia przygotowuje prokuratura w Stuttgarcie. To ona musi podjąć decyzję, czy dysponuje wystarczającym materiałem dowodowym. Nie chciałbym wychodzić przed szereg i zabierać głos w sprawie prowadzonej przez kolegów.
WP: Na prośbę centrali w Ludwigsburgu od wiosny 1959 roku Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce zaczęła przekazywać zawartość polskich archiwów niemieckim partnerom. Tylko w latach 1965-1989 Polacy dostarczyli Niemcom 36 tys. protokołów zeznań, kilkadziesiąt tysięcy zdjęć i mikrofilmów i 12 tys. kompletów materiałów z prowadzonych śledztw. Polska strona nigdy nie otrzymała z powrotem dokumentacji i obawia się, że materiały zostały bezpowrotnie utracone.
To prawda, że Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce od dziesiątków lat przekazywała nam protokoły przesłuchań i materiał zdjęciowy. Pomoc ze strony Polski okazała się wręcz nieoceniona w pracy niemieckich organów ścigania. Prawdą jest także, że nie zwróciliśmy większości dokumentów. Wyjaśniliśmy stronie polskiej, że możemy doprowadzić do osądzenia sprawców jedynie na podstawie oryginalnych dokumentów. Po przeanalizowaniu materiały trafiały do prokuratur, prowadzących postępowania przygotowawcze przeciwko konkretnych przestępcom. Obecnie dokumentacja jest rozproszona i znajduje się w różnych archiwach, rozsianych po całych Niemczech jej odnalezienie jest możliwe, ale bardzo czasochłonne.
WP: Kieruje pan Centralą w Ludwigsburgu od września 2000 roku. Który procesów zbrodniarzy nazistowskich uważa pan za szczególnie spektakularny?
Na pewno był nim proces Johna Demjaniuka. Po osądzeniu architektów ludobójstwa i morderców zza biurka przyszedł czas na pomocników w przeprowadzeniu planu zagłady. Dzisiaj prowadzimy postępowania wyjaśniające wobec szeregowych funkcjonariuszy. Tłumaczą, że „wykonywali tylko rozkazy zwierzchników”. W czasie wojny byli młodymi ludźmi i wielu z nich dożyło sędziwego wieku. Planujemy wszcząć postępowania przygotowawcze nie tylko przeciwko pięćdziesięciu byłym strażnikom niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Obecnie koncentrujemy się na przeszukiwaniu archiwów w Rosji, Białorusi, Afryce Południowej, Namibii, a przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej, gdzie po wojnie znalazło schronienie wielu zbrodniarzy. Problemy pojawią się wówczas, jeśli się okaże, że któryś ze sprawców przyjął obywatelstwo danego kraju. Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem. Niedawno natrafiliśmy w Chile na nazwiska zupełnie nieznanych sprawców, ale okazało się, że już nie żyją.
WP: Czy ściganie 90-letnich starców ma jakikolwiek sens z prawnego i moralnego punktu widzenia?
To nie tylko uzasadnione, ale wręcz konieczne. Na listach zgładzonych znajdują się półroczne niemowlęta i 95-letni starcy. Sprawcy nie pytali o wiek swoich ofiar. Nie wolno zapomnieć, że ludobójstwo odbywało się w majestacie ówczesnego prawa. Republika Federalna Niemiec jest prawną spadkobierczynią III Rzeszy. Nie może uniknąć przejęcia odpowiedzialności za ściganie zbrodniarzy nazistowskich. Ten rozdział historii jest ciągle otwarty. Tym bardziej, że mimo upływu lat cały czas zdobywamy nowe informacje o potencjalnych, żyjących sprawcach.
WP: Kiedy dziennikarze będą mogli relacjonować proces Hansa Lipschisa?
Z tego co wiem, prokuratura w Stuttgarcie zmierza wnieść akt oskarżenia w ciągu trzech miesięcy. Jest zatem bardzo prawdopodobne, że proces rozpocznie się jeszcze w tym roku.
WP: * W tegorocznym raporcie Centrum Wiesenthala oceniającym skuteczność ścigania zbrodni hitlerowskich Niemcy otrzymały ocenę „B”. Kilka lat temu Charlotte Knobloch, ówczesna przewodnicząca Centralnej Rady Żydów w Niemczech stwierdziła, ze Niemcy przegrały wyścig z czasem. Stawką było ukaranie znacznie większej liczby zbrodniarzy wojennych. Czy uważa Pan tę krytykę za uzasadnioną?*
Niezręcznie mi oceniać pracę poprzedników, ale rzeczywiście w latach 50. i 60. ściganie przestępców wojennych toczyło się w zwolnionym tempie. Jednym z błędów była rezygnacja z utworzenia centralnego archiwum, gdzie można przechowywać materiały dokumentujące niemieckie zbrodnie, zamiast wysyłać je do poszczególnych prokuratur. Z pewnością wiele rzeczy można było zrobić lepiej. Nasza praca wymaga nie tylko rozległej wiedzy historycznej, ale także ogromnej inicjatywy i pomysłowości. Nie wolno popadać w niebezpieczną rutynę. Charlotte Knobloch miała rację. Mogliśmy zrobić więcej.
Z Berlina dla WP.PL Izabella Jachimska