Kulisiewicz: za korzystanie z Internetu płacimy naszymi danymi
Nie ma "darmowych obiadów" w Internecie - za wykorzystywanie informacji zamieszczonych w Internecie płacimy ujawnieniem naszych danych osobowych - powiedział współtwórca inicjatywy Internet Obywatelski Tomasz Kulisiewicz podczas V Forum Internetu Obywatelskiego "Ochrona praw obywatelskich w Sieci" zorganizowanego w Warszawie.
21.01.2004 17:20
"Internet to bezpłatna przestrzeń informacyjna. Musimy mieć świadomość, że zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce skorzystać z treści zamieszczanych w nim przez nas" - podkreślił wiceprezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji Aleksander Frydrych.
Przykładem naruszania obywatelskiego prawa do zachowania danych osobowych jest zamieszczanie w internecie spamu - informacji, na których doręczanie użytkownik internetu nie wyraził uprzednio zgody, np. reklam.
"Konstytucja RP gwarantuje obywatelom wolność wyrażania własnych informacji i opinii, ale nakazuje też państwu chronić obywatela przed nielegalnymi praktykami gospodarczymi. Niestety teoria leży daleko praktyki" - uważa prawnik Piotr Waglowski, specjalizujący się zagadnieniach prawnych dotyczących internetu.
Uczestnicy spotkania podkreślali, że nie tylko osoby prywatne i firmy wykorzystują informacje o użytkownikach internetu. Zdaniem socjologa, prof. Ireneusza Krzemińskiego, robią to też urzędnicy państwowi. "Możliwości 'podglądania' nas przez państwo wzrosły niewiarygodnie. Jeżeli sami nie będziemy kontrolować państwa, nigdy nie przestanie ono korzystać z tych możliwości" - powiedział.
Internet pozwala budować ponad wszelkimi podziałami więzi międzyludzkie, ale wykreował też wiele niebezpieczeństw, na które coraz częściej napotykają osoby korzystające z sieci. Waglowski ocenił, że w Stanach Zjednoczonych stwierdzono około siedmiu milionów przypadków kradzieży tożsamości, czyli podszywania się pod inną osobę i wykorzystywania jej danych do własnych, często przestępczych celów.
"W USA wiele osób straciło w ten sposób majątek i dobre imię. Kradzież tożsamości występuje już w Polsce. Znane są przypadki, kiedy to ktoś, chcąc skompromitować inną osobę, zamieścił informację w Internecie podszywając się pod kompromitowanego" - powiedział Waglowski.
Podkreślił jednak, że czasem sami ułatwiamy hakerom dostęp do własnego komputera, ponieważ nie potrafimy korzystać z niego we właściwy sposób. "Rodzi się komputer-zombi. Wydaje się nam, że jest wyłączony, a tymczasem cały czas korzysta z niego ktoś, o kim nie mamy w ogóle pojęcia" - powiedział.
"Świadomość tego, że jesteśmy inwigilowani, wywołuje lęk i agresję, może doprowadzić do choroby osobę 'podglądaną'" - podkreśliła dr Krystyna Kmiecik-Baran z Instytutu Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Gdańskiego.
Publicysta "Polityki" Edwin Bendyk zaproponował trzy sposoby uniknięcia skutków bezprawnej inwigilacji. Najmniej radykalnym i najbardziej oczywistym byłoby wprowadzenie skutecznie egzekwowanego prawa. Można też liczyć na to, że ci, którzy "podglądają", zauważą, iż inwigilowanie wpływa destrukcyjnie nie tylko na osoby "podglądane", ale też na interesy "podglądających".
W większości amerykańskich przedsiębiorstw pracodawcy inwigilują pracowników używając do tego celu różnych środków, m.in. przeglądają zawartość komputerów swoich podwładnych. Podglądani pracodawcy przestają dzielić się wiedzą z kolegami z pracy w obawie o to, że chlebodawcy przekazywanie tych treści mogą zinterpretować jako marnotrawstwo czasu pracy. "Pracownicy przestają się rozwijać, co w ostatecznym rozrachunku przynosi straty firmie. Możemy tutaj liczyć na to, że system sam się skoryguje" - powiedział Bendyk.
Najbardziej radykalnym sposobem walki z 'podglądactwem', zdaniem publicysty, byłoby wprowadzenie powszechnej inwigilacji. "Gdyby wszyscy mieli możliwość podglądania wszystkich, wówczas prawdopodobnie w naturalny sposób 'podglądacze' zaczęliby narzucać sobie ograniczenia" - podsumował Bendyk.