...którzy jesteście w Niebie
Uczeni nie zawsze są tak racjonalni i sceptyczni, jak się powszechnie wydaje. Dobrym tego przykładem jest naukowy program poszukiwania inteligencji we Wszechświecie – SETI.
16.08.2006 | aktual.: 16.08.2006 20:58
Astronomia jest najstarszą z nauk przyrodniczych i współczesny postęp w dziedzinie badań i eksploracji przestrzeni kosmicznej słusznie uchodzi za przykład triumfu ludzkiego rozumu. Czy jednak fascynacja tajemnicami natury jest wyłącznie przejawem naszej bezinteresownej, naukowej ciekawości?
Przed kilkudziesięciu laty, we wrześniu 1971 r., odbyła się w armeńskim Obserwatorium Astronomicznym w Biurakanie pierwsza międzynarodowa konferencja na temat komunikacji z przedstawicielami pozaziemskich inteligencji. Zgromadziła ona tak wybitnych uczonych jak astronomowie Carl Sagan i Nikolai Kardaszew, matematyk Freeman Dyson czy biolog i laureat Nagrody Nobla Francis Crick. Przedmiotem dyskusji było m.in. słynne, sformułowane przez amerykańskiego radioastronoma Franka Drake’a, równanie służące oszacowaniu prawdopodobnej liczby obcych cywilizacji, stworzonych przez inteligentne istoty zamieszkujące naszą Galaktykę.
Kiedy wcześniej ustalano skład uczestników konferencji, Kardaszew, który był głównym organizatorem spotkania, ostro sprzeciwił się zaproszeniu przedstawicieli nauk społecznych i humanistycznych. Twierdził bowiem, że zajmują się oni głównie mało konkretnym pustosłowiem. Ostatecznie jednak humaniści zostali do tego grona mędrców dopuszczeni – jednym z nich był wybitny amerykański historyk William McNeil.
Kapłani rozumu
Kiedy dyskusja w Biurakanie zaczęła obracać się wokół galaktycznych komet (dotychczas nieodkrytych) jako potencjalnego siedliska życia, wieku zaawansowanych cywilizacji (10 mln lat zdaniem Sagana) i ich prawdopodobnej liczby w Galaktyce (około miliona), konsekwentnym sceptykiem okazał się jedynie McNeil. Zwrócił on uwagę, że szacowni reprezentanci najściślejszych z nauk rozmawiają o zjawiskach nigdy przez nikogo nie zaobserwowanych i pozwalają sobie na daleko posunięte spekulacje. „Odczuwam w tej dyskusji tony sugerujące pewien rodzaj naukowej religii” – stwierdził McNeil. Uwagą tą oczywiście nie zaskarbił sobie życzliwości zgromadzonych kapłanów rozumu.
Dziś podobnie urażeni czują się badacze poszukujący w kosmosie obcych inteligencji (pod egidą Instytutu SETI – Search for Extraterrestrial Intelligence, patrz ramka), których działalność porównał do religijnego obrządku emerytowany historyk techniki George Basalla w swej świeżo wydanej książce „Civilized Life in the Universe”. By dać odpór jego sugestiom, że wiara w istnienie kosmicznych cywilizacji jest rodzajem religii, kierownictwo Instytutu SETI zorganizowało radiową dyskusję z udziałem swego rzecznika, astronoma i dziennikarza naukowego Davida Darlinga, który dowodził, że Instytut zajmuje się czysto racjonalnymi badaniami naukowymi i z religią absolutnie nic go nie łączy. Krzywe zwierciadło ludzkości
Zapewne ma on słuszność, a uczeni powinni wsłuchiwać się uważnie w docierające z kosmosu sygnały, które mogą świadczyć o tym, że nie jesteśmy sami we Wszechświecie. Nie zmienia to jednak faktu, że ogólniejsza teza zawarta w książce Basalli jest równie interesująca jak poszukiwanie życia w przestrzeni kosmicznej i dotyczy czegoś znacznie mniej hipotetycznego – ludzkiej natury. Od niepamiętnych czasów, można by streścić tę tezę, ludzkość z fascynacją śledzi zjawiska niebieskie. Niebo spełnia bowiem w naszej masowej wyobraźni dwie funkcje – jest siedliskiem doskonalszych od nas istot, do których zaliczają się także nadprzyrodzone bóstwa, a także jest zwierciadłem, w którym ludzkość ogląda samą siebie.
Sam fakt, że w ogóle zapełniamy Wszechświat hipotetycznymi, doskonalszymi od siebie bytami, domaga się psychologicznego wyjaśnienia. Basalla powołuje się tu na psychologa Roberta Planka, autora wydanej w 1968 r. książki „The Emotional Significance of Imaginary Beings” (Emocjonalne znaczenie fikcyjnych istot), w której autor rozważał przyczyny powodzenia literatury gatunku science fiction. Samo stwierdzenie Planka, że ludzie posiadają emocjonalną potrzebę tworzenia takich wymyślonych bytów, niewiele jednak wyjaśnia. Czy szukamy ucieczki przed poczuciem kosmicznej samotności, czy też wiara w wyższe istoty spełnia socjotechniczne funkcje i stanowi adaptację do życia w społeczeństwie? To temat, którego nie będziemy tu w stanie rozwinąć.
Natomiast co do drugiej funkcji nieba jako zwierciadła ludzkiej kondycji, to długa, sięgająca starożytności, historyczna perspektywa ukazuje, że umieszczając w przestrzeni pozaziemskiej inne cywilizacje, zawsze wyobrażaliśmy sobie, iż warunki ich egzystencji są zasadniczo podobne do naszych. Z tą jednak różnicą, że w tym krzywym kosmicznym zwierciadle oglądaliśmy zwykle istoty, które pomimo że żyły podobnie do nas, były od nas daleko doskonalsze i znalazły już rozwiązania bolączek i problemów nękających ludzkość. Mogliśmy się więc od nich czegoś nauczyć, by poprawić nasz byt, mimo że nie miały nadprzyrodzonych, boskich atrybutów.
Uczeni i fantaści
Fakt, że w starożytności i średniowieczu uważano, że Ziemia stanowi centrum Wszechświata, jest często przytaczany jako dowód naszej ówczesnej megalomanii. Nic bardziej błędnego. Leżąc w środku świata Ziemia znajdowała się niejako na jego dnie i była raczej rynsztokiem niż najwyższym tworem natury. Zamieszkiwali ją niedoskonali, pełni przywar ludzie, żyjący w znoju i ciągłym niebezpieczeństwie, zaś wyższe sfery niebieskie zaludnione były coraz doskonalszymi istotami, aż do Istoty Najwyższej, nieruchomej przyczyny wszelkiego ruchu. Taki był świat Arystotelesa, największego uczonego starożytnej Grecji. Jednym z najwybitniejszych, po Koperniku i Galileuszu, prekursorów naukowej rewolucji XVII w. był niemiecki astronom Johannes Kepler (1570–1630), który także zaliczał się do grona pierwszych twórców fantastyki naukowej. Widoczne za pomocą teleskopu kratery Księżyca były w jego przekonaniu murami warownymi otaczającymi podziemne miasta, a opisywane przez niego życie mieszkańców Księżyca bardzo przypominało jego
rodzinne miasto Linz.
Koncepcję wielości zamieszkanych światów spopularyzował Francuz Bernard de Fontenelle, który był raczej światłym dyletantem niż oryginalnym uczonym. Jednak jej wyznawcami stali się także najwybitniejsi badacze, tacy jak holenderski astronom Christian Huygens (1629–1695), który co prawda wyeksmitował inteligentne istoty z Księżyca, ale za to zasiedlił nimi planety Układu Słonecznego. Na wszystkich tych planetach rozwinęła się nauka astronomii, w której celowali mieszkańcy Saturna i Jowisza, mający szczególnie wiele księżyców do obserwowania. Natomiast w XIX w., kiedy świat przeżywał z kolei okres budowy wielkich kanałów nawigacyjnych (Sueskiego, Kilońskiego, Korynckiego, Panamskiego), okazało się, że mieszkańcy Marsa są daleko bardziej zaawansowani w tej dziedzinie inżynierii i całą powierzchnię Czerwonej Planety pokrywa sieć kanałów irygacyjnych.
Mars zasługiwał zresztą na miano czerwonego także z racji społecznej organizacji swych mieszkańców. Odkrywca kanałów, włoski astronom Giovanni Schiaparelli, dowodził bowiem, że społeczeństwo Marsa żyje w pokoju i harmonii dzięki temu, iż panuje na nim prawdziwy socjalizm... W Ameryce jednym z licznych wyznawców idei Schiaparellego był Percival Lowell, potomek zamożnej rodziny z okolic Bostonu. Ufundował on obserwatorium astronomiczne w Arizonie imienia Schiaparellego, by lepiej poznać tajniki marsjańskiej cywilizacji. W późniejszych latach Obserwatorium Lowella zasłynęło odkryciem ostatniej planety Układu Słonecznego, Plutona.
Kosmici zamiast bogów
Zdaniem Basalli, przekonanie o istnieniu w kosmosie pozaziemskich inteligencji po prostu zastąpiło wiarę w to, że wśród gwiazd zamieszkują bogowie, a motywacja współczesnych entuzjastów SETI nie różni się od średniowiecznej wiary, iż niebo jest siedliskiem doskonalszych od nas intelektualnie i moralnie istot. Carl Sagan, zmarły w 1996 r. astronom, popularyzator nauki i główny inicjator amerykańskich prób nawiązania kontaktu z obcymi cywilizacjami, był z jednej strony oddanym propagatorem naukowego racjonalizmu i sceptycyzmu, autorem książek obalających rozpowszechnione wśród ludzi mity o Atlantydzie, latających spodkach, yeti i potworze z Loch Ness. Z drugiej zaś, jak obszernie dokumentuje to Basalla, gdy w grę wchodziły obce kosmiczne cywilizacje, ten sam Sagan poszukiwał na zdjęciach powierzchni Marsa, wykonanych przez sondę kosmiczną Mariner, ruin dawnych budowli i odcisków stóp, a na konferencjach naukowych spekulował o rozmieszczonych w kosmosie bojach nawigacyjnych ostrzegających wędrowców przed
czarnymi dziurami.
Sagan był niewątpliwie człowiekiem o nieprzeciętnej inteligencji – podobnie jak wcześniejsi poszukiwacze pozaziemskich cywilizacji – i być może, po prostu, lepiej niż inni badacze rozumiał tajniki naszej własnej cywilizacji. Amerykański program badań kosmosu zawdzięcza wiele jego niestrudzonemu entuzjazmowi, gdyż zainteresowanie projektami podejmowanymi przez NASA w większej mierze wynika z ludzkich marzeń o odkryciu istot od nas doskonalszych niż z naukowego zainteresowania takimi szczegółami jak geologiczna struktura innych planet.
Morał tej historii jest właściwie zupełnie trywialny – naukowcy są takimi samymi ludźmi jak my wszyscy i nieobce im są nasze irracjonalne marzenia, tęsknoty i mity.
Pół wieku daremnych poszukiwań
8 kwietnia 1960 r. Frank Drake, młody naukowiec z Narodowego Obserwatorium Radioastronomicznego (NRAO) w Green Bank w USA, rozpoczął nasłuchiwanie kosmosu z nadzieją natrafienia na sygnały radiowe pochodzące od obcych cywilizacji. Drake wpadł na ten pomysł sam, ale niezależnie od niego z identyczną ideą wystąpili także dwaj profesorowie fizyki – Giuseppe Cocconi i Philip Morrison. W 1959 r., w tygodniku naukowym „Nature”, opublikowali oni artykuł „Poszukiwanie cywilizacji międzygwiezdnych”. Twierdzili w nim, że życie we Wszechświecie pojawiło się najprawdopodobniej na wielu planetach, a z czasem powstały tam również inteligentne cywilizacje. Mogą one korzystać z łączności radiowej i próbować skontaktować się z innymi istotami w kosmosie.
Tak narodził się program SETI (Search for Extraterrestrial Intelligence), który w 1971 r. otrzymał oficjalny status sekcji (czyli został zrównany m.in. z badaniami galaktyk) przy Międzynarodowej Unii Astronomicznej. W jego ramach zrealizowano ponad 60 projektów podsłuchiwania Wszechświata. Prowadzono je na całym świecie, włącznie z ZSRR, gdzie od połowy lat 60. obcych szukała sieć pięciu radioteleskopów. Nigdy jednak nie udało się zarejestrować sygnału jednoznacznie świadczącego o istnieniu cywilizacji obcych. W ramach SETI prowadzono nie tylko podsłuch nieba, ale wysyłano również sygnały dla obcych. W 1974 r., za pomocą ogromnego radioteleskopu w Arecibo w Puerto Rico, wysłano pierwszy sygnał radiowy (i jak na razie ostatni) specjalnie przeznaczony dla inteligentnych istot pozaziemskich. Był to rysunek zakodowany za pomocą 73 wierszy po 23 znaki (zera i jedynki), przedstawiający symbolicznie ważne dla ziemskiego życia pierwiastki: wodór, węgiel, azot, tlen i fosfor, budowę materiału genetycznego oraz
sylwetkę człowieka. Na początku lat 90. Kongres USA zaprzestał finansowania SETI. Z tego powodu zabrakło pieniędzy m.in. na analizowanie danych pochodzących z radioteleskopu Arecibo. Wymyślono jednak, by dzielić napływające informacje na malutkie porcje i wysyłać je przez Internet do osób, które zgłosiłyby się do udziału w projekcie. Ich domowe komputery analizowałyby dane wówczas, gdy nie są obarczone żadną pracą (program działa podobnie jak wygaszacz ekranu). Oddźwięk wśród internetowej społeczności przekroczył najśmielsze oczekiwania. Do projektu, któremu nadano nazwę SETI@Home, przyłączyło się kilka milionów osób, w tym kilkadziesiąt tysięcy Polaków. W ramach SETI uruchomiono również inny program – poszukiwań błysków laserowych nadawanych przez obce cywilizacje – który jest realizowany przez naukowców z amerykańskich uniwersytetów – Berkeley i Harvarda. MR
Krzysztof Szymborski