ŚwiatKto ty jesteś, Polak mały z Irlandii? "Whatever..."

Kto ty jesteś, Polak mały z Irlandii? "Whatever..."

Kim będą dzieci polskich emigrantów? Chciałyby być stuprocentowymi Polakami, ale nie będą wiedzieć, co to znaczy. Na Irlandczyków też ich raczej ta Irlandia nie wychowa. I choć dzięki regularnym wyjazdom na święta i wakacje oraz stałemu kontaktowi z rodziną maluch oswaja się z krajem rodziców, którzy mu tłumaczą, że to i jego kraj, on sam miewa wrażenie, że jego kraj to Irlandia - pisze Piotr Czerwiński w Wirtualnej Polsce.

Piotr Czerwiński

Wkrótce w Irlandii dorośnie pierwsze pokolenie Polaków, dla których Polska jest obcym krajem. Obca będzie dla nich także Irlandia, bo nie mają w niej żadnych korzeni, a ich rodzice nie przyjechali tu z fascynacji kartoflami i guinnessem, tylko za pracą, więc korzeni tu nie zapuszczą. Wygląda więc na to, że w Irlandii dorośnie pierwsze pokolenie Polaków, którzy będą obywatelami świata.

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. W rzeczy samej, kiedyś na ulicach Dublina widywałem głównie młódź w wieku poborowym albo indywidua typu "Józef z krainy Oz". Tak zwanych przeciętnych ludzi było jak na lekarstwo. Dzisiaj proporcje są zupełnie inne, ponieważ Józef i jego kompania wynieśli się do swojej krainy Oz, w której poszukiwaniu trwają oblatując wszystkie rynki pracy, zaś młódź się zestarzała, przez co najczęściej spotyka się tu pary trzydziestolatków z małymi dziećmi. Pojawił się więc masowo kolejny element demograficzny naszej tutejszej społeczności: polskie dzieci.

Mógłbym nawet zaryzykować tezę, że polskie dzieci widuję w Dublinie częściej niż dorosłych Polaków, ponieważ codziennie prowadzam mojego syna do przedszkola, gdzie też oczywiście występuje mała polska diaspora, dosłownie i w przenośni. Działa również polska przedszkolanka, która jednakowoż prowadzi mieszane grupy i z obowiązku musi mówić do nich wszystkich w języku lengłidż. W oficjalnym obiegu funkcjonuje jednak polskie "pa-pa" zamiast "bye-bye", które podchwyciły wszystkie dzieci, a nawet reszta przedszkolanek, i w zasadzie nie trzeba wyjaśniać, że nasi byli prekursorami tego slangu. Wierzę, że teraz czas na inne słowa, i tak po nitce do kłębka, nauczymy ich wreszcie naszego języka...

Polskich dzieci jest w Irlandii coraz więcej, a to również i dlatego, że zawsze ceniono sobie tutaj politykę prorodzinną i system socjalny tego kraju stwarza naprawdę fantastyczne możliwości, jeśli chodzi o te sprawy. Wątek wszechobecnych dzieci jest właściwie wizytówką Irlandii, a wśród tubylców praktycznie nie ma jedynaków. Model 2+1, nadający się do zamieszkania w trzech pokojach z kuchnią, zaczęli wprowadzać dopiero nasi. Miejscowi mają często po pięcioro dzieci i nie od parady o niektórych irlandzkich kobietach mówi się złośliwie, że żyją z rodzenia.

W przeciwieństwie do reszty irlandzkiej służby zdrowia, tutejsze szpitale położnicze są prowadzone na naprawdę wysokim poziomie, państwo zapewnia całkiem konkretny dodatek na dziecko w wysokości 140 euro miesięcznie, a przede wszystkim urlop macierzyński nie jest równoważnikiem bezrobocia. Trwa w Irlandii pół roku i w przypadku wielu pracodawców jest pełnopłatny - połowę pensji dokłada Social Welfare. Jest to też gwarantem, a nawet niejako obligacją do tego, że będzie się miało pracę, gdy urlop się zakończy, bo pracodawcy życzą sobie pracować potem u siebie przynajmniej przez rok i żądają takiej deklaracji na piśmie.

O ludzkim obliczu irlandzkiego systemu socjalnego mógłbym rozwodzić się znacznie dłużej, ale stałoby się to tak ciekawe, że aż nudne, dodam więc tylko, że w tych stronach naprawdę można pozwolić sobie na dziecko bez specjalnego stresu, mimo lekko przesadzonych opłat za żłobki i przedszkola.

O wiele bardziej stresujące jest to, na kogo wychować to dziecko. Słuchałem niedawno wywiadu, jakiego udzielił poznańskiemu radiu Merkury mój kolega Jacek Rujna, redaktor dublińskiego "Kuriera Polskiego". Wspomniał w nim, że spora część Polaków, którzy wciąż mieszkają na tak zwanej zielonej wyspie, to rodziny z dziećmi, i że to oni właśnie najprawdopodobniej zostaną tu na zawsze.

Zgadzam się z przedmówcą, chociaż z drugiej strony, nie wiem czy się z tego cieszyć, czy smucić. Znam mnóstwo ludzi, którzy mieszkają w Irlandii, bo nie mają wyboru i rzeczywiście tu chowają dzieci, licząc się z perspektywą pozostania tu do końca życia. W ich przypadku jest to perspektywa lekko przerażająca, bo nic kompletnie nie łączy ich z tym krajem, oprócz odcinka pensji, ponieważ przyjechali tu na saksy, które okazały się na tyle udane, że nie wypadało wracać. Któregoś dnia się przyzwyczają, ewentualnie dołączą do tej grupy, która usilnie próbuje sobie wmówić, że im się tutaj podoba.

Na wszystko to oczywiście patrzymy przez pryzmat wychowywania dzieci. Narodziny dziecka były powodem, dla którego wielu moich znajomych zdecydowało się wrócić do Polski; nie chcieli zapuszczać tu korzeni aż tak dosłownie. Ma to sens, jeśli jest do czego wracać, ale powrót nad Wisłę wyłącznie z przyczyn ideowych, zwłaszcza kiedy ma się rodzinę na głowie, a na miejscu żadnych perspektyw, to z całym szacunkiem, eutanazja. Dla większości zostaje więc siedzieć na miejscu i udawać, że wszystko jest w porządku. O ile nie jest się jednym z tych, którzy uważają, że znaleźli tu swoje miejsce na ziemi i pozostanie w tych stronach w zupełności ich urządza.

Na kogo zatem tutejsi Polacy wychowają swoje dzieci? Na Polaków? Z pewnością wiele na to wskazuje, że będziemy próbować, ale nie wiem, czy to możliwe przy braku pełnometrażowego polskiego szkolnictwa i polskiej kultury pod ręką. Kilka polskich szkół czy szkółek niedzielnych nie załatwi sprawy, a nauka w domu ma sens tylko wtedy, kiedy dom będzie miał do tego jakieś predyspozycje. Polskie dzieci w tych stronach będą dwujęzyczne, ale tylko teoretycznie, bo w chałupniczych warunkach najprawdopodobniej nie uda się ich zmusić do nauki gramatyki, jeżeli w ogóle będą podejmowane takie próby.

Jedno, co można uważać za wielki plus, to z pewnością silne związki z samą Polską. Przy regularnych wyjazdach na święta i wakacje i stałym kontakcie z rodziną, maluch oswaja się z krajem rodziców; niestety tylko jako turysta. Tłumaczy mu się jednak, że to jego kraj, choć on sam miewa wrażenie, że jego kraj to Irlandia. Nikt oprócz niego nie ma takiego wrażenia, próbuje więc udawać, że tak nie jest. Wiele polskich dzieci ma irlandzkie obywatelstwo, przysługujące każdemu dziecku, którego rodzice przebywają tu stałe od co najmniej trzech lat. O ile wiem, większość tych dzieci ma też obywatelstwo polskie. Wyobrażam sobie zatem, że świat polskiego dziecka w Irlandii nie jest wolny od całkiem poważnych dylematów. Chcieliby być stuprocentowymi Polakami, ale nie będą wiedzieć, co to znaczy. Na Irlandczyków też ich raczej ta Irlandia nie wychowa, choć na pewno będzie się starała.

Ja osobiście preferuję kompilacyjne podejście i myślę, że nasze dzieci będą po prostu Europejczykami z polską duszą, tak jak my.

Skoro Europa zapewniła nam swobodę przemieszczania, dzięki czemu przemieściliśmy się w jej drugi koniec, wciąż pozostajemy Polakami, a jednocześnie przestajemy nimi być, w pewnym sensie. Dla odmiany, z formalnego punktu widzenia wtapiamy się w Irlandię, ale nam do niej nie spieszno; przecież przemieściliśmy się tutaj tylko, bo akurat ogłoszono swobodę przemieszczania. W praktyce moglibyśmy żyć gdziekolwiek indziej, wciąż uważając się za Polaków, prawda? Myślę, że to jest klucz do sprawy i że jest to wykonalne. My jeszcze tego nie wiemy, ale dla naszych dzieci będzie normą.

Ja osobiście wierzę, że kiedy dorosną, przynajmniej w Europie każdy człowiek będzie czuł się w pierwszej kolejności obywatelem świata, dopiero potem doszukując się, skąd właściwie i dokąd go przywiało.

Oprócz tego, wiele będzie zależało od nich samych, kiedy dorosną. Bo przecież nie wystarczy przysłowiowego Jasia nauczyć "kto ty jesteś - Polak mały", zostaje jeszcze pytanie, czy dla Jana to będzie jeszcze coś znaczyło. Pocieszam się jednak, że w samej Polsce dla tak wielu ludzi nie ma to tak kompletnie żadnego znaczenia, że samo wykucie wierszyka na blachę przez małego emigranta sprawi, że będzie mógł przynajmniej czuć się najprawdziwszym z prawdziwych Polaków, jacy kiedykolwiek chodzili po Ziemi, niezależnie od tego, na którym jej krańcu.

A na koniec w roli puenty, autentyczna scena z warszawskiego parku na Szczęśliwicach, który odwiedziłem z okazji wielkanocnej wizyty w rodzinnych stronach. Mijało mnie dwóch nastolatków o azjatyckich rysach. Nie wiem o co się spierali, ale mówili czystą polszczyzną, bo kiedy ich mijałem, jeden z nich powiedział z dumą, że jest Wietnamczykiem. Drugi z nich wykrzyknął wtedy wzburzony: "Ty idioto! Przecież ty nawet nigdy nie byłeś w Wietnamie!".

Dobranoc Państwu

Z Dublina specjalnie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (77)