Kto odpowie za spaprane śledztwo?
RZESZÓW. Policja i prokuratura prowadząc postępowanie w głośnej sprawie śmierci 11-letniej Ani Betlei dopuściły się karygodnych błędów. Ginęły ważne dowody rzeczowe, znikały istotne ślady. Najprawdopodobniej nie dowiemy się już kto rzeczywiście był sprawcą tragedii.
12.07.2004 | aktual.: 12.07.2004 09:26
Przypomnijmy. Ania Betleja zginęła 7 maja 2003 roku w drodze do domu koleżanki, z którą miała iść do kościoła. W tym samym czasie w pobliskim Jaworniku Niebyleckim kończyły się uroczystości kościelne z udziałem biskupa pomocniczego diecezji rzeszowskiej Edwarda Białogłoskiego. Przez Połomię mknęła kawalkada samochodów z księżmi. Koło 20.00 doszło do tragedii. Najpierw Anię potrącił niezidentyfikowany do dzisiaj samochód, później na dziewczynkę najechał seat księdza Tadeusza N.
Duchowny zgłosił się na policję dopiero po 20 godzinach. Twierdził, że był w szoku, mimo, że wcześniej przez cały dzień spowiadał. Uporczywie powtarzał, że przed nim jechał TIR. Sąd udowodnił, że ksiądz kłamał. W sądzie w Strzyżowie Tadeusza N. skazano na karę trzech lat pozbawienia wolności. Obrona się odwołała. Sąd Okręgowy w Rzeszowie podtrzymał jednak wyrok.
Błędy w postępowaniu w sprawie wypadku wytknął niedawno policji i prokuraturze rzeszowski Sąd Okręgowy rozpatrujący apelacje oskarżonego księdza Tadeusza N. Sędzia Waldemar Nycz dopatrzył się poważnych uchybień w protokole oględzin miejsca wypadku. Według niego, nie zabezpieczono dobrze śladów. W dokumencie wstępnych oględzin zwłok błędnie opisano położenie ciała dziewczynki. W protokole widniało, że leżała na plecach, tymczasem świadkowie zarzekają się, że na brzuchu. Z naszych informacji wynika, że dokumentacja fotograficzna miejsca zderzenia byłą sporządzona w karygodny, amatorski sposób.
W tej chwili nie da się więc praktycznie określić dokładnego miejsca uderzenia Ani przez samochód. W tajemniczych okolicznościach zaginęła gromnica, z którą dziewczynka wychodziła z domu do kościoła. Świadkowie twierdzą, że świeca leżała tuż przy nóżce dziewczynki. W dokumentacji powypadkowej nie ma jednak po niej śladu. Zaginął też leżący na drodze zderzak seata ibizy. Sąd uznał również, że księdzu N. wydano samochód zbyt wcześnie, bez przeprowadzenia dokładnych jego badań. Poważne sprzeczności znalazły się w opiniach biegłych lekarzy. W czasie obdukcji zwłok stwierdzono złamanie obu nóżek dziewczynki, w czasie sekcji już tylko jednej. Przygotowana dokumentacja fotograficzna sekcji zwłok nie odwzorowywała dostatecznie najcięższych obrażeń Ani. Specjaliści łapali się za głowy analizując materiały w tej sprawie.
- Popełniono błędy których nie wybacza się studentowi I roku medycyny – mówił nam jeden z biegłych sadowych. Nie przesłuchano dokładnie najważniejszych świadków zdarzenia. Wielu z nich składało zeznania dopiero po wielu miesiącach. Dopiero po prawie miesiącu sprawdzono należący do jednego z hierachów kościelnych polonez, który według doniesień tygodnika “Nie” mógł jako pierwszy potrącić Anię. W pierwszych komunikatach policja i prokuratura podawały, że Ania zginęła już po pierwszym potrąceniu. Wiceszef Prokuratury Rejonowej w Strzyżowie Jacek Złotek mówił prasie, że dziewczynka w chwili najechania jej przez księdza N. była już martwa okazało się to nieprawdą. Dlatego m.in. wkrótce dochodzenie przejęła Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie.
- Zrobimy wszystko, by winni zaniedbań ponieśli karę. Przecież tu zginęło nasze dziecko – mówią rodzice Ani Sylwester i Zofia Betlejowie. Najprawdopodobniej wkrótce wystąpią oni z oficjalną skargą.
-Zgodnie z naszymi procedurami musi dojść do wystąpienia ze strony prokuratury lu sądu, jeżeli dopatrzą się one uchybień w pracy policji. Jeżeli takie wystąpienia będą podejmiemy odpowiednie czynności – powiedział nam mł. insp. Józef Gdański, zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Rzeszowie.
Szymon Jakubowski