Kto nam robi dziury w drogach?

Dawno, dawno temu, u schyłku III Rzeczypospolitej, pewien Internauta wyraził pod moim felietonem opinię, że frontalny remont nawierzchni asfaltowych, jaki przetoczył się latem przez warszawskie ulice był tak naprawdę perfidnym (i za nasze pieniądze) elementem kampanii wyborczej obecnego prezydenta (a ówczesnego włodarza stolicy). Zarzut Internauty wydawał się niesprawiedliwy (w końcu co złego jest w remoncie?) i nie dawał się w żaden sposób potwierdzić. Jednak kilka dni temu przekonałem się, że asfalt w Polsce miesza się z tyloma świństwami, że mieszanie go z polityką nie jest niczym nadzwyczajnym.

Kto nam robi dziury w drogach?
Źródło zdjęć: © AFP

18.01.2006 | aktual.: 23.01.2006 06:23

Mieszkam przy ulicy, która znalazła się na linii zeszłorocznego frontu robót remontowych. Kiedy pod moimi oknami pojawiły się ciężarówki, walce, koparki nasiębierne, asfaltozrywarki i asfaltoodnowaukładarki, byłem przerażony! Moja ulica ma na oko jakieś 400 metrów i stanowi dość strategiczny ciąg komunikacyjny, co – jak mi się wydawało – oznacza co najmniej 3 miesiące chaosu. I tu proszę Państwa – niespodzianka! Chaos owszem był, ale nie trwał więcej niż 60 godzin! Uniósł się kurz, zawyły piekielne trąby silników, zaterkotały pneumatyczne młoty bojowe. Armia specjalistów od asfaltu wkroczyła do bezwzględnej walki z nawierzchnią mojej ulicy.

Bitwa trwała noc, dzień, noc, dzień i noc. A trzeciego dnia rano wyszedłem na zupełnie nową ulicą. Pachnący nowością asfalt wyglądał tak pięknie, że chciało się do niego przytulić. Wszedłem na niezmąconą jak tafla czarodziejskiego jeziora powierzchnię jezdni i zrozumiałem, że rzeczywiście jestem świadkiem magii. Magii, która sprawiła, że oto cudownie odmienił się stereotypowy wizerunek polskich pożal-się-Boże-fachowców – wiecznie spóźnionych, leniwych, niesolidnych partaczy. Oto rzeczywiście widziałem efekt magii, która wyrywa z naszych rozradowanych i popękanych serc resztkę optymizmu: “A jednak Polak potrafi!”.

Dziury w polskich drogach są już chyba nierozerwalnie związane z naszą tożsamością narodową. Gdy Polak wyjeżdża za granicę i jedzie po płaściuchnych szosach Niemiec czy Francji, ciągle powtarza: “nie to co u nas”. A jeśli zdarzy się, że trasa jego podróży przebiega przez jakiś remontowany odcinek zachodniej autostrady i trząść zaczyna jego wozem, łza mu się nagła w oku kręci i o razu zaczyna wspominać jakąś warszawską wylotówkę, fragmenty “zakopianki” lub śląski odcinek “gierkówki”. Przyzwyczailiśmy się do tego i nasze narzekania uczyniliśmy rytualnymi. Dużo w swoim czasie jeździłem autostopem i doskonale pamiętam, że przyjaźń z kierowcą najlepiej nawiązuje się, wymieniając krytyczne uwagi na temat dziurawego asfaltu.

I w tę atmosferę zgody na nieprawość uderzyli jak młot pneumatyczny, cudowni fachowcy, którzy kładli nowy asfalt pod moim oknem. I z tego niespodziewanego, a wszak słodkiego uderzenia, wzięła się nagła euforia, która ogarnęła mnie i moich sąsiadów, którzy wraz ze mną kładli się na asfalt, przytulali do niego, chwytali się szczęśliwi za ręce i płakali zachwyceni. I tak też wyglądała atmosfera w wielu polskich domach we wrześniu i październiku, kiedy wszystko zaczynało wskazywać, że może być inaczej, że Polska się zmieni, że odejdą pożal-się-Boże-fachowcy, a nadejdą rzetelni eksperci od zrywania starego asfaltu i kładzenia nowego – płaskiego i bez dziur.

Tymczasem jednak nadeszła zima. Ku zaskoczeniu drogowców spadł śnieg i chwycił mróz. Śnieg to jest właściwie paradoksalnie woda, która ma tę niefajną właściwość, że jak marznie, to się robi większa. I nagle okazało się, że są takie miejsca na mojej nowej pięknej ulicy, gdzie w wyniku dość oczywistych i sezonowo powtarzalnych procesów (typu opad meteorologiczny-chwilowa odwilż-szybki przymrozek), porobiły się wielkie dziury. Może jeszcze nie takie wielkie, jak były przed remontem, ale już wystarczająco duże, by móc ze spokojem pielęgnować naszą opartą na narzekaniu tożsamość narodową.

Polska dysponuje zupełnie unikalnym patentem na asfalt. Inżynierowie wielu innych krajów nie potrafili rozgryźć tajemnic receptury polskiego asfaltu, który wprawdzie mięknie jak plastelina, gdy temperatura powietrza przekroczy 25 stopni, ale za to błyskawicznie kruszeje, gdy zetnie mróz. Taki asfalt, który pełni swoje funkcje jedynie od końca kwietnia do początków czerwca, wskazuje niezbicie, że nasi drogowcy uwielbiają wiosnę. Podobnie jak nasi politycy, którzy od kilku sezonów mówią o wiosennych wyborach. I wierzą, że my uwierzymy, że gdy wybory będą na wiosnę, to zimą nie zrobią się dziury. Ale dziury się zrobią. Zawsze się robią. Nawet, jeśli zaraz po wyborach skaczemy ze szczęścia. Po prostu taki jest już ten nasz patent.

PS: pragnę zaznaczyć, że ten felieton nie miał na celu udowodnić związków między remontem mojej ulicy a kampanią wyborczą obecnego Prezydenta RP. Związek pomiędzy asfaltem i polityką jest znacznie głębszy i wykracza poza partyjne partykularyzmy.

Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)