PolskaKsięża szalikowcy. Jak reagują, gdy ich drużyna traci gola w ostatniej minucie?

Księża szalikowcy. Jak reagują, gdy ich drużyna traci gola w ostatniej minucie?

Księża szalikowcy. Jak reagują, gdy ich drużyna traci gola w ostatniej minucie?
Źródło zdjęć: © Facebook
Zenon Kubiak
13.05.2016 12:33, aktualizacja: 14.05.2016 16:54

• Wśród kibiców wymachujących klubowymi szalikami i dopingujących swoje drużyny są przedstawiciele wszystkich profesji - także księża
• Ks. Krzysztof Grześkowiak kibicujący Lechowi Poznań mówi wprost: "Jestem kibolem"
• Ks. Jarosław Wąsowicz to nie tylko kibic, ale też duszpasterz środowisk kibicowskich z całej Polski

Bywa, że ludziom, którzy nie interesują się piłką nożną, słowo "kibic" kojarzy się z ogolonym na łyso nastolatkiem, któremu lepiej nie wchodzić w drogę, bo można dostać w zęby.

Tymczasem każdy, kto choć raz był na stadionie, zauważył, że tłum wymachujący klubowymi szalikami i głośno dopingujący ukochaną drużynę to w zasadzie kompletny przekrój społeczny. Wśród kibiców są nie tylko nastolatkowie, ale też starsi panowie, którzy imponują młodzieży opowieściami o meczach sprzed pół wieku, rodziny z małymi dziećmi i nastoletnie dziewczyny, dla których piłkarz lokalnej drużyny to większy idol niż znany aktor czy piosenkarz.

Na mecze przychodzą uczniowie, studenci, robotnicy, kasjerki, przedszkolanki, prawnicy, lekarze, profesorowie wyższych uczelni, artyści i politycy. Na trybunach nie brakuje także księży - nie ma w tym zresztą nic dziwnego, bo dlaczego osoba duchowna miałaby nie lubić piłki nożnej? Miłość do ukochanego klubu zazwyczaj zaczyna się w dzieciństwie lub we wczesnej młodości - a więc często dużo wcześniej niż powołanie - a z przywiązania do ulubionej drużyny raczej się nie wyrasta.

Co było wcześniej - miłość do sportu czy powołanie?

Człowiekiem powszechnie znanym w środowisku kibicowskim jest ks. Jarosław Wąsowicz, który od 8 lat organizuje pielgrzymki kibiców na Jasną Górę. Sam już jako 10-letni chłopak zaczął regularnie chodzić na mecze Lechii Gdańsk. I tak zostało mu do dziś.

- Na pierwszy mecz poszedłem ze starszymi kolegami w 1983 r., kiedy Lechia grała jeszcze w II lidze. Z czasem zacząłem chodzić na wszystkie mecze, a później nawet jeździć na wyjazdy - opowiada Wirtualnej Polsce ks. Wąsowicz.

Dziś nie zawsze udaje mu się być na każdym meczu, bo od 12 lat mieszka w Pile, gdzie pracuje w Archiwum Salezjańskim Inspektorii Pilskiej. Jak sam mówi, z tego powodu nawet mecz Lechii na własnym stadionie jest dla niego meczem na wyjeździe.

Piła to niezbyt przyjazne miasto dla kibiców Lechii Gdańsk, ponieważ w tym mieście króluje Lech Poznań, ale ks. Wąsowicz nie ma z tym problemu. Jako organizator pielgrzymek kibiców i ich duszpasterz jest powszechnie szanowany w środowisku kibicowskim w całej Polsce. To również autor książki pt. "Moja Polska kibolska" będącej zbiorem jego artykułów poświęconych temu środowisku. Na co dzień udziela ślubów kibicom, spowiada ich i chrzci ich dzieci.

- W Pile współpracuję z kibicami Lecha. Razem organizujemy różnego rodzaju wydarzenia i spotkania o charakterze patriotycznym - mówi ks. Wąsowicz.

Ksiądz z Poznania: "Jestem kibolem"

Sympatii do Lecha Poznań nigdy nie ukrywał ks. Krzysztof Grześkowiak. Urodził się i wychował na poznańskim Dębcu, niedaleko starego stadionu Kolejorza. Tu niemal wszyscy mali chłopcy od zawsze kibicowali Lechowi.

- Nie pamiętam, który to był rok, kiedy pierwszy raz poszedłem na mecz, ale na pewno to była połowa lat 90. Graliśmy wtedy z Amiką Wronki i wygraliśmy - opowiada Wirtualnej Polsce ks. Grześkowiak. - Wtedy przez przypadek kupiłem bilet do "Kotła" - to sektor, który zajmują najzagorzalsi kibice i trzeba tam ostro dopingować. Teraz zazwyczaj zajmuję miejsce na spokojniejszej III trybunie, ale wciąż blisko "Kotła", aby poczuć doping i włączyć się, kiedy poczuję taką potrzebę. Mecze oglądam na stojąco. Mogę powiedzieć, że jestem kibolem, bo tak w Poznaniu nazywa się najzagorzalszych kibiców - dodaje.

Ks. Grześkowiak jest duszpasterzem akademickim w Poznaniu i wikariuszem w parafii Świętego Rocha. Przyznaje, że obowiązki związane z posługą kapłańską nie pozwalają mu być na każdym meczu, ale jeśli tylko może, jedzie na Bułgarską.

- Wszyscy księża w naszej parafii są z Wielkopolski, więc doskonale wiedzą, czym jest kibicowanie Lechowi Poznań. Zdarza mi się prosić księdza proboszcza, aby danego dnia przydzielił mi poranną mszę, a samemu odprawiał wieczorną, bo wtedy jest mecz - przyznaje kapłan.

Ostatnio ks. Krzysztof zadebiutował też jako kibic na wyjazdowym meczu Kolejorza.

- Byłem w Warszawie na finale Pucharu Polski, ale, jak wiadomo, wyprawy nie wspominam najlepiej - przyznaje, mając na myśli porażkę swojej drużyny z Legią Warszawa.

Wyzwiska pod adresem kibiców drużyny przeciwnej to grzech?

Lech i Legia to odwieczni rywale. Można się o tym przekonać na każdym meczu pomiędzy tymi drużynami. Z obu stron lecą wtedy wyzwiska i obelgi. "Bo w nienawiści do tej drużyny tak wychowano, wychowano nas. I bez powodu, i bez przyczyny śpiewamy dziś na cały świat: Bo Legia ku...a, Legia, Legia ku...a, Legia Warszawa starą ku...ą jest!" to stała przyśpiewka w repertuarze poznańskich kibiców. Jak na te wyzwiska reaguje ksiądz?

- Stadion to nie teatr, ale każda obelga, której celem jest obrażenie drugiej osoby, to grzech. Stadionowe przyśpiewki traktuję jako element subkultury, szermierki słownej. Niektóre wywołują u mnie uśmiech, chociaż są i takie, które budzą zażenowanie - mówi ks. Grześkowiak.

W podobnym tonie wypowiada się ks. Wąsowicz.

- Animozje towarzyszące rywalizacji były od czasów starożytnych, są i będą zawsze - zauważa. - Dla mnie jako kapłana oczywiście byłoby lepiej, aby na trybunach nie było wulgarnych wyzwisk, ale jest, jak jest. Warto jednak pamiętać, że zjawisko chuligaństwa stadionowego zostało zmarginalizowane. Komuś, kto nie chce paść ofiarą przemocy, na pewno nic nie grozi. W dalszym ciągu należy wspierać działania edukacyjne adresowane do kibiców, wspierać to, co dobre, a wypierać to, co złe - dodaje.

Ks. Wąsowicz nie ukrywa żalu do części mediów, że na swoich łamach przedstawiają kibiców wyłącznie w negatywnym świetle, a przecież zajmują się oni szeregiem inicjatyw społecznych i patriotycznych. Upamiętniają rocznice Powstania Warszawskiego, oddają cześć Żołnierzom Wyklętym, organizują zbiórki na rzecz domów dziecka itp.

Wiele z takich inicjatyw odbywa się ponad podziałami klubowymi. Są sytuacje, w których kibice na co dzień zwaśnionych drużyn jednoczą się we wspólnym celu. Opisywaliśmy na łamach Wirtualnej Polski m.in. akcję "Kolorujemy" polegającą na tym, że kibice z całej Polski w ramach wspólnej akcji remontują domy dziecka w różnych regionach kraju. Podobną jedność można zaobserwować podczas pielgrzymek kibiców na Jasną Górę. W styczniu w Częstochowie wspólnie modliło się ponad pięć tysięcy piłkarskich fanów z całej Polski i nie było żadnych konfliktów na tle przynależności klubowej.

- Dla kibiców są rzeczy ważne i ważniejsze - mówi ks. Wąsowicz.

Czy ksiądz przeklina, gdy jego drużyna traci gola?

Animozje animozjami, ale co ze zwyczajnymi przekleństwami? Gdy jedna z drużyn traci decydującego gola w ostatniej minucie gry albo któryś z piłkarzy nie trafia do bramki w idealnej sytuacji, z tysięcy gardeł na stadionie wyrywa się jednocześnie to samo przekleństwo. Czasem słychać to nawet w transmisji telewizyjnej. Czy tak samo reaguje kibic w sutannie?

- Mecz to są emocje, a w takich chwilach czuję złość jak każdy kibic. Ja jednak nie przeklinam, raczej modlę się do Świętego Judy Tadeusza, który jest patronem od spraw beznadziejnych - mówi z uśmiechem ks. Grześkowiak, który jako kibic Lecha Poznań musiał w minionym sezonie modlić się do niego wyjątkowo często.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (68)
Zobacz także