PolskaKsiążka płk. Klicha; "może internauci łatwiej zrozumieją"

Książka płk. Klicha; "może internauci łatwiej zrozumieją"

Do katastrofy lotniczej zawsze dochodzi w wyniku więcej niż jednej przyczyny - taki wniosek płynie z książki "Bezpieczeństwo lotów w transporcie lotniczym" płk. pil. Edmunda Klicha, akredytowanego przedstawiciela Polski przy MAK badającym katastrofę smoleńską.

27.09.2010 | aktual.: 27.09.2010 16:58

Jak deklarował Klich, książka może pomóc w zrozumieniu, na czym polega istota badania katastrof. - Może nie będzie już komentarzy, jakie czasami spotykam w internecie śledząc sprawę, że szuka się jednej przyczyny: albo błąd pilota, albo załogi, albo coś innego, ale jedno. Tak nie jest. Może łatwiej będzie czytelnikom zrozumieć także przyczyny katastrofy smoleńskiej - mówił.

Książka, napisana we współpracy z płk. pilotem Jerzym Szczygłem, powstała w zasadniczej części przed katastrofą smoleńską 10 kwietnia - jest w niej tylko jedno odwołanie do tego wypadku. Wydawnictwo nie będzie na razie do kupienia. Znajdzie się ono w specjalistycznych bibliotekach instytutów lotniczych.

Autor przedstawia też powstałe już przed laty teorie systemowe bezpieczeństwa lotów, omawiając je na bazie konkretnego wypadku, począwszy od 17 września 1908 r., gdy w USA na ziemię spadła maszyna pilotowana przez Orville'a Wrighta. Zginął jego pasażer, porucznik artylerii Thomas Selfridge.

Jak podkreśla Klich, ważną - a niedocenianą sprawą - jest współpraca w załodze oraz współpraca załogi z kontrolerami lotu na ziemi. - Nie ma takiej katastrofy, w której w tym sektorze nie wystąpiłyby jakieś uchybienia - powiedział, nawiązując także do problematyki szkolenia pilotów i konieczności dopasowania odpowiednich procedur latania do charakterystycznych cech osobowościowych wynikających z narodowości, czy zwyczajów danego kraju.

W książce znajdzie się też opis katastrof, w których współpraca załogi nie była właściwa, np. gdy próbowano na własną rękę - z pominięciem wskazań przyrządów - zobaczyć pas startowy i lądować.

W książce znalazł się opis kuriozalnej katastrofy z 1982 r. boeinga 737 z 79 osobami na pokładzie, który zderzył się z mostem na rzece Potomak w Waszyngtonie. Ustalono, że załoga zignorowała problem oblodzenia skrzydeł maszyny, zaś kapitan samolotu, niepomny wezwań drugiego pilota uznał, że lód uda się roztopić... kołując po pasie startowym tuż za innym samolotem. Z katastrofy ocalało pięć osób - pasażerowie siedzący z tyłu.

- Zdarzają się piloci-autokraci. Gdy autokratą jest dowódca, to wiele też zależy od drugiego pilota - czy jest asertywny, czy potrafi się porozumieć, czy jest jak szara myszka, która patrzy w obraz kapitana. Wtedy nic kapitanowi nie pomoże. A on takiego kapitana powinien przebudzić, otrzeźwić. Ale musi być do tego przygotowany, wiedzieć, jak to się robi - mówił Klich.

Zarazem ze statystyk przytoczonych przez autorów paradoksalnie wynika, że samolot - z uwagi na powszechną świadomość trudności pilotowania - pozostaje najbezpieczniejszą formą transportu.

Jak podkreśla polski ekspert, choć scenariusze katastrof się powtarzają, to badanie przyczyn katastrofy musi trwać co najmniej kilka - kilkanaście miesięcy, choć zdarzają się przypadki wieloletnich procesów badawczych.

- Dla eksperta, który przybywa na miejsce katastrofy, wiele spraw jest jasnych bezpośrednio po jej zaistnieniu. Natomiast żeby to udokumentować, przeprowadzić proces badawczy i pokazać, że jakaś teza nie wynika tylko z doświadczenia życiowego badaczy, ale z konkretnych następujących po sobie faktów - potrzeba więcej czasu - mówił Edmund Klich.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)