Ksiądz się nie nadaje
Odejścia księży były, są i zapewne będą się wydarzać. Jak radził sobie z nimi Kościół pierwszych wieków?
11.06.2008 | aktual.: 12.06.2008 14:31
Na początek trzeba zauważyć, że ze starożytności chrześcijańskiej znamy niezwykle mało przypadków dobrowolnego odchodzenia biskupów, prezbiterów czy diakonów. Był taki jeden biskup za czasów Juliana Apostaty, ale okazało się, że biskupem został tylko po to, by zaopiekować się posągami bóstw, które chrześcijanie chcieli zniszczyć, a on je pieczołowicie przechował. W czasach prześladowań zdarzały się natomiast przypadki załamania duchownych, którzy wobec gróźb czy tortur składali przepisane ofiary, tym samym dyskwalifikując się jako pasterze Kościoła. Nie nam jednak ich osądzać.
Nie oznacza to, że jak już ktoś księdzem został, to musiał nim być do końca życia. Można nawet odnieść wrażenie, że znacznie łatwiej było przestać być księdzem niż nim zostać. By być wybranym do biskupstwa, prezbiteratu lub diakonatu, należało spełnić dość surowe warunki (dla niższych stopni, czyli subdiakonów, egzorcystów, akolitów, lektorów i ostiariuszy warunki były proporcjonalnie łagodniejsze). Synod w Elwirze (dzisiejsza Grenada w Hiszpanii), odbywający się ok. 306 r., ustala, że po pierwsze musi to być człowiek znany w lokalnym Kościele, to znaczy nie ktoś z obcych stron ani ktoś, kto w młodości cudzołożył lub był heretykiem. Syryjskie „Didaskalia Apostolskie” z III w., a za nimi „Konstytucje Apostolskie” zredagowane pod koniec wieku IV, dodają na temat kandydata na biskupa, że musi być nienaganny, rozważny, jeśli to możliwe, to najlepiej po pięćdziesiątce (chyba, że nader przykładny), uczony, miłosierny, trzeźwy, rozsądny, nieskory do bójki, raz tylko żonaty, który dobrze wychował dzieci i w ogóle ma
być obdarzony wszelkimi cechami właściwymi dla świętych. Podobnie owe teksty mówią zresztą o prezbiterach i diakonach, przytaczając pochodzące z II w. „Didaché”. Te same „Konstytucje” przykazują też, by wierni szanowali ich „jak ojców, jak panów, jak dobroczyńców, jak sprawców szczęścia”. Zaiste, Kościół bardzo się starał, by ci, którzy mają przewodzić ludowi w życiu i w modlitwie, byli nienaganni. Dlatego też nie pozwalano nigdy na powtórne małżeństwo duchownego w przypadku wdowieństwa, gdyż samo zawarcie drugiego małżeństwa uważano za niedoskonałość. Dopuszczano je w przypadku ludzi świeckich, aczkolwiek niechętnie, od duchownych wymagano jednak doskonałości.