Ksiądz kontrowersyjnie o biskupie: trzeba dać po łapach
- Słyszę cudze kazania, kiedy siedzę w konfesjonale podczas rekolekcji. I to są czasem takie pierdoły, takie banialuki - mówi w rozmowie z "Wprost" ks. Wojciech Lemański, niepokorny kapłan, który został przeniesiony przez biskupa z podwarszawskiego Otwocka do małej wsi koło Tłuszcza, Jasienicy.
Ksiądz Lemański przyznaje, że Kościele hierarchicznym jest dla wielu niewygodą, który ich boleśnie dotyka. Ale - jak zaznacza - nie robi tego z przekory, tylko wtedy, gdy widzi, że skutki działania Kościoła w danym obszarze są dramatyczne.
Kapłan przyznaje, że na początku traktowano go jako niegroźnego dziwaka, jednak mocno "podpadł" wtedy, gdy raz i drugi zaprotestował przeciw antysemityzmowi, kiedy jeździł do Jedwabnego i zajmował się kwestiami żydowskimi.
Głośno zrobiło się o nim wtedy, gdy wystąpił z krytyką bp. Meringa, upominającego ks. Bonieckiego za wypowiedź o Adamie Darskiem "Nergalu". - Jeżeli ktoś publicznie zniesławia czy też obraża jakiegoś człowieka, to trzeba dać po łapach - mówi ks. Lemański, odnosząc się do swojego wystąpienia ws. bp. Meringa.
Duchowny z Jasienicy nie ustaje w próbach naprawy Kościoła. Ks. Lemański przytacza ostatnie wydarzenie, na które Kościół nie potrafił odpowiednio zareagować. Chodzi o śmierć Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata Antoniny Wyrzykowskiej. - Prezydent Komorowski potrafił się zachować, a mój Kościół zachował się jak zwykle - mówi kapłan. Dodaje, że Prymas Glemp do dziś nie potrafi odnaleźć się wobec Jedwabnego, a biskup warszawsko-praski Henryk Hoser, w obliczu profanacji w Ossowie, nie potrafił wypowiedzieć jednego słowa. - Jeżeli księża nie potrafią stanąć po stronie słabszych, a zmarły jest zawsze słabszy, to znaczy, że nie są dobrymi księżmi. I to dotyczy, niestety, również biskupów - mówi duchowny.
- My księża nie słyszymy siebie nawzajem. Czasem dzięki mediom dowiadujemy się, że jakiś biskup powiedział coś ważnego albo palnął głupotę - mówi ks. Lemański. Dodaje, że kiedy siedzi w konfesjonale i słucha kazań innych księży, to często myśli jakie są to pierdoły i banialuki. - "Pomówmy o warunkach sakramentu pokuty...". To ja mówię: "Kurczę, przez ostatnich sześć lat mówi to samo. Czy oni mają tych ludzi za idiotów?" - zwraca uwagę duchowny. Dodaje, że księżom najłatwiej przychodzi mówienie o ogłoszeniach typu "nie zamykacie drzwi w Kościele", niż o sprawach naprawdę istotnych takich jak np. Eucharystia.
- Kościół nie radzi sobie z sytuacją, kiedy trzeba znów pracować organicznie - mówi ks. Lemański, odnosząc się do tego, że coraz mniej Polaków chodzi do kościoła. - Łatwiej było być w oblężonej twierdzy. Wtedy wierni skupiali się wokół księdza. Przyszedł czas wolności, a my ciągle wypatrujemy wroga. Trzeba uczyć się na nowo bić się w piersi i powiedzieć sobie, że coś zawaliliśmy - podkreśla kapłan.
Podkreśla, że niewiele potrzeba, by wiele zmienić. Jak przykład podaje parafię pallotynów w Otwocku, gdzie frekwencja na niedzielnej mszy wynosi 80%. W innych parafiach utrzymuje się ona na poziomie ok. 30%. Ks. Lemański tłumaczy ten fakty tym, że aby przyciągnąć wiernych, księża muszą się naprawdę zaangażować, nie pozwalać sobie na rozgoryczenie, czy nawet zmęczenie. - Jeśli wierny czuje się intruzem, to następnym razem nie przychodzi - podkreśla duchowny.