PolskaKsiądz Czajkowski ofiarą systemu?

Ksiądz Czajkowski ofiarą systemu?

Około 150 osób podpisało się pod listem, w którym wyraziło wdzięczność dla ks. Michała Czajkowskiego za jego słowa i czyny, kazania i gesty, które były dla nich wsparciem, nauką i pomocą. "Nasza wdzięczność jest niezależna od tego, czy i w jakim stopniu był on w swoim czasie uwikłany w relację z SB" - napisano w liście. List komentuje Tomasz Terlikowski.

22.06.2006 | aktual.: 22.06.2006 13:34

Sygnatariusze listu podkreślili, że chcą publicznie wyrazić swoją wdzięczność ks. Czajkowskemu. Pod listem podpisali się m.in. Stanisław Krajewski, ks. Adam Boniecki, ks. Ryszard Bosakowski OP, Anna Bikont, Marek Edelman, Karol Karski, Janina Ochojska, Stefan Wilkanowicz i Irena Wóycicka.

W ich ocenie "ks. Czajkowski stał się ofiarą tamtego systemu i pozostaje nią do dziś". "To, co nam dał, to, co od niego usłyszeliśmy, nie może być uważane za mniej ważne, niż materiały stworzone przez oficerów SB lub pod ich presją" - podkreślili. Dodali, że niezależnie od tego, co się niegdyś działo, w najróżniejszych sytuacjach mogli mu ufać.

Terlikowski pisze, że nikt nie kwestionuje zasług ks. Michała Czajkowskiego dla ekumenizmu, ale nazywanie go "ofiarą" jest poważnym nadużyciem, i nie powinno mieć miejsca. Ten językowy zwyczaj nazywania Tajnych Współpracowników „ofiarami” powoduje bowiem, że zaciera się różnica między duchownymi, którzy nigdy nie dali się złamać, i rzeczywiście stali się ofiarami systemu, byli – jak ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski bici, wypalano im na piersiach papierosami symbol V, czy wręcz jak ks. Jerzy Popiełuszko zostali zamordowani, a między tymi, którzy rozpoczęli współpracę i donosili na własnych biskupów, kolegów, ale i świeckich. Stosowanie wobec tych ostatnich terminu „ofiara” obraża rzeczywiste ofiary i rozmazuje kryteria moralnej oceny zdrady.

Za stosowaniem terminu ofiara w odniesieniu do tych, którzy swoimi donosami realnie krzywdzili innych, kryje się jeszcze jedno trudne do historycznej akceptacji założenie – uważa Terlikowski. Jeśli stwierdza się, że zwerbowani duchowni byli „ofiarami” to zakłada się, że zostali złamani, że okrutni oficerowie bezpieki łamali im kręgosłupy, godzinami przesłuchiwali, a na koniec bili na odlew. I choć taka opinia może być w Polsce prawdziwa w odniesieniu do lat 50., to później w przeważającej większości werbunków duchownych nie sięgano po siłę fizyczną. Zdecydowanie częściej albo grożono księżom ujawnieniem ich obyczajowych problemów, albo przekupywano paszportem, zgodą na spokojne budowanie świątyni albo ułatwieniami administracyjnymi. Nazywanie zatem ofiarą kogoś, kto dla paszportu albo kilku worków cementów zdecydował się donosić na kolegów jest, delikatnie rzecz ujmując, nadużyciem – pisze Terlikowski.

I choć trudno nie zgodzić z tezą, że gdyby nie było oficerów bezpieki, systemu komunistycznego i nieustannej inwigilacji kleru – to nie byłoby także księży-agentów, to nie może to zmieniać moralnej oceny samej zdrady. Idąc bowiem dalej tropem myśli zakładanej (mam nadzieję, że nieświadomie) przez część hierarchii, trzeba by uniewinnić Judasza, bowiem padł on „ofiarą” arcykapłanów, chcących zlikwidować Jezusa. Podobnie mężów zdradzających żony z tirówkami uznać za ofiary seksualnej mafii, bo przecież gdyby te kobiety nie stały na drogach, to oni by nie upadli – kończy Terlikowski.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)