Ks. Henryk Błaszczyk: mówiłem, że ekshumacje to szaleństwo. Teraz przepraszam
- Po rozpoznaniu przekazywaliśmy ciało Rosjanom. Oni zapinali worek i nie pozwalali go już otwierać. Myślę, że do zamiany ciał mogło dojść na tym etapie. Być może z powodu trudności, jakim jest dla Rosjan pisownia polskich nazwisk - mówi ks. Henryk Błaszczyk, obecny przy identyfikacji zwłok i zamykaniu trumien ofiar katastrofy smoleńskiej. - Rok temu mówiłem, że ekshumacje to szaleństwo. Z perspektywy doświadczeń widzę, że to było nie na miejscu - dodaje gość RMF FM. Przepraszam rodziny ofiar. Ekshumacja nie jest szaleństwem. Potrzebujemy prawdy.
21.09.2012 | aktual.: 21.09.2012 11:05
- Dzisiaj chcę powiedzieć, że nie jest szaleństwem poszukiwanie prawdy - za wszelką cenę, nawet za cenę tak dramatycznych decyzji jak ekshumacja. Oczywiście ekshumacja w atmosferze spokoju, rzetelnego poszukiwania prawdy i z dala od medialnych fleszy, od politycznych kontekstów. Natomiast rodzina ma prawo do tego, by wiedzieć, gdzie leży jej bliska osoba, czy modli się na miejscu, w którym jest matka, ojciec - powiedział ksiądz Błaszczyk.
- Pani Anna była rozpoznana przez bliskich, jej tożsamość była określona. Po rozpoznaniu zespół, który w tym rozpoznaniu uczestniczył, przekazywał ciało Rosjanom. A Rosjanie przygotowywali je, już bez naszej obecności, jak gdyby opakowując to ciało foliowym okryciem czarnego koloru, zapinając ten worek, nie pozwalając go już potem otworzyć. Sądzę, że do tej zamiany, do tej dramatycznej zamiany doszło gdzieś na tym etapie przejęcia ciała i następnie pomylenia ciała może przez trudność nazwisk. Jednakże to nie zwalnia nas, strony polskiej, od tego, że powinniśmy domagać się wpływu, uczestniczenia na każdym etapie identyfikacji - podkreśla.
- Gdzieś wówczas była jakaś daleko posunięta grzeczność, może życzliwość, może przeświadczenie, że wspólnie staramy się pomóc rodzinom odkryć tożsamość bliskich i sprowadzić ich do domu, aby tutaj w godny sposób ich pochować. Dzisiaj widzimy, że to przeświadczenie o wspólnocie intencji do końca nie było słuszne - mówi gość "Kontrwywiadu".
- Natomiast chcę powiedzieć, że tam, w Moskwie, był niewystarczający, bo był mały, zespół, ale był też zespół ludzi głęboko współczujących i chcących przyjść z rzetelną pomocą tym rodzinom. Było za mało patologów, było za mało może psychologów, było za mało zabezpieczenia naszych ministrów, którzy mogliby opierać się na naszej własnej informacji, a nie informacji pozyskiwanej od strony rosyjskiej. Byliśmy tam w niewystarczającej grupie. Ale była też grupa wspaniałych sióstr zakonnych z Moskwy, byli kapelani wojskowi, którzy wykonali ogromną pracę tam na miejscu w Moskwie, ale także potem tu w Polsce.
Ordynariat polowy Wojska Polskiego wykonał niezwykłą pracę, posługując rodzinom, a także posługując państwu polskiemu w tym wszystkim. Natomiast dzisiaj wiem, że państwo polskie powinno nam pomóc w tym wszystkim. Pomóc rodzinom, powinno tej narodowej społeczności przyjść z konkretną pomocą. Sytuacja zaskoczyła nas wszystkich, może nikt nie wiedział, jak postępować. To było coś tak dramatycznego i tak paraliżującego, że na miarę tych skromnych środków staraliśmy się zrobić to, co jest najuczciwsze, najlepsze. Natomiast dzisiaj widzimy, że było nas tam wszystkich za mało - podkreślił.