Krzysztof Wielicki: wyprawa na Broad Peak to porażka
- Porażka - tak ocenił zimową wyprawę na Broad Peak jej kierownik Krzysztof Wielicki. - To zawsze jest porażka dla kierownika, kiedy ktoś nie wróci z wyprawy. A na Broad Peaku zginęło dwóch wspinaczy. Nie umiem się z tym pogodzić, bardzo to przeżyłem, tym bardziej że Maciek Berbeka był moim przyjacielem - mówi Wielicki.
10.06.2013 | aktual.: 11.06.2013 09:51
- Gdybym miał wtedy z Bieleckim i Małkiem jakąkolwiek łączność, to kazałbym im zaczekać na pozostałą dwójkę - mówi "Newsweekowi" Wielicki.
Z Broad Peak schodzili kolejno Adam Bielecki, Artur Małek, Maciek Berbeka i Tomek Kowalski. - Znam środowisko wspinaczy i raczej nie zdarza się, żeby ktoś, ot tak, zostawił kogoś w górach. Próbuję zrozumieć, co spowodowało, że Adam i Artur nie myśleli o Maćku i Tomku, tylko o sobie - mówi Wielicki. Zaznacza jednak, że nie ma do nich pretensji, ale jest zły, że nie łączyli się z bazą.
- Największe pretensje mam o to do Berbeki, Jak go spotkam w piekle albo w niebie, to go zrugam - powiedział. - Był najbardziej doświadczony, gdyby nawiązał łączność, podjęlibyśmy jakąś decyzję - tłumaczył.
- Maciek się do mnie nie odzywał. Myślę, że musiał być skrajnie wyczerpany. Nie włączał telefonu, bo wiedział, że nikt mu nie pomoże. Myślał pewnie: muszę zejść do obozu. Dlatego nie zaczekał na Kowalskiego - opowiadał kierownik wyprawy.
Stwierdził też, że Tomek nie był do uratowania. - Godzinę po tym, jak wszedł na szczyt, wiedziałem już, że dla niego ta wyprawa skończy się tragicznie - powiedział. - Za każdym razem, gdy się z nim łączyłem, mówił: "Nie dam rady". Pytałem o rękawice, mówił, że ma białe dłonie. Nie umiał powiedzieć, czy je zgubił. To typowy objaw zaburzeń - relacjonuje. - Wiedziałem, że Tomek umiera, nic nie mogłem zrobić - mówił.