"Król jest nagi". Spektakl jednego aktora [OPINIA]
Spotkanie Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego, a także przywódców europejskich, zakończyło się sukcesem. Prezydent USA był zadowolony, nie zrugał prezydenta Ukrainy, a być może udało się nawet częściowo zrównoważyć przekaz Putina z Alaski. Wszystko to jednak kosztem uczynienia światowej polityki teatrem zaspokajania ego Trumpa - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
To było w gruncie rzeczy dość smutne widowisko (choć nie brakowało w nim momentów naprawdę zabawnych czy widowiskowych). Światowi przywódcy, w tym lider kraju zaatakowanego przez zbrodniczy reżim, zajmowali się przez wiele godzin: chwaleniem, oklaskiwaniem, dziękowaniem. Facetowi, który, choć zaszkodził światowemu pokojowi, a od wielu miesięcy umożliwia Rosji jeszcze ostrzejsze niszczenie Ukrainy, to mógłby zdenerwować się jeszcze mocniej.
A to by oznaczało ostateczne rozbicie jedności Zachodu i jeszcze większe ustępstwa wobec militarnej agresji Rosji. Temu zadaniu - zadowoleniu ego i potrzeb prezydenta USA - podporządkowane było wszystko, począwszy od ubrania Wołodymyra Zełenskiego, przez skład delegacji (był w niej i golfista i lubiany przez Trumpa Mark Rutte, a nawet podziwiana i adorowana premier Włoch Giorgia Meloni).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosja zaatakowała Charków przed spotkaniem w Waszyngtonie
Ich zachwytom i pochwałom nie było końca, każdy miał do dodania coś miłego dla Trumpa, a ten sycił się entuzjazmem, pochwałami. Jeśli czegoś zabrakło to tylko obecności kogoś z Komitetu Noblowskiego, kto zapewniłby prezydenta Trumpa, że oto pokojowa nagroda Nobla jest już w drodze.
Uczciwie trzeba jednak przyznać, że - mimo słowotoków nie na temat (jak wtedy gdy opowiadał o modelu wyborów amerykańskich) czy pozbawionych większego sensu ataków na media - Donald Trump w czasie tego spotkania wypadł nadspodziewanie dobrze.
On także rewanżował się przywódcom europejskim komplementami. O sekretarzu generalnym NATO Marku Rutte mówił, że jest "wspaniałym dżentelmenem, ogólnie świetnym przywódcą politycznym"; premiera Wielkiej Brytanii określił przyjacielem, a prezydenta Francji zapewniał, że "lubił go od początku", a teraz "lubi go jeszcze bardziej. Istotne były także komplementy wobec premier Włoch Giorgii Meloni, którą nazwał "inspiracją", a nawet pochwała opalenizny kanclerza Niemiec Friedricha Merza. To wszystko budowało atmosferę przyjaźni i akceptacji, mocno uspokoiło atmosferę, a nawet przywróciło nadzieję.
Skąd takie zachowanie prezydenta Trumpa?
Odpowiedź wydaje się dość oczywista, a on sam poniekąd jej udzielił. Otóż spotkanie na Alasce nie zakończyło się jego sukcesem, on sam był ostro krytykowany nie tylko przez media, ale przez część republikańskich polityków, a nawet wyborców. I choćby dlatego potrzebował medialnego odbicia. A to mu się - nie bez udziału europejskich sojuszników - udało. Donald Trump showman niewątpliwie zyskał.
Zyskał także - za sprawą wykonanego podczas spotkania - telefonu do Władimira Putina - wizerunek Trumpa rozgrywającego w polityce światowej. I nawet jeśli Trump momentami "przegrzewał" (jak wówczas, gdy zapewniał, że Putin robi wszystko dla pokoju), to i tak udało mu się - z całą pewnością - odzyskać odrobinę wizerunku utraconego podczas spotkania na Alasce.
To jednak tylko jeden z powodów, dla których te rozmowy, wyglądały inaczej niż poprzednie z udziałem Wołodymyra Zełenskiego. Inny, nie mniej istotny, jest taki, że lekcję odrobili także dyplomaci zarówno europejscy jak i ukraińscy. Oni, jak wcześniej Rosjanie, przygotowali odpowiedni portret psychologiczny Trumpa, i to pod niego przygotowali swoje działania.
Wszyscy wiedzą, jak łasy na pochwały jest prezydent USA, wszyscy mają świadomość, że tylko "podlizując się" mu można uzyskać to, co się chce i zaczęli tym grać, mając świadomość, że roli USA w polityce światowej nie da się zastąpić, a to oznacza, że trzeba pracować, tak jak się da, z tym prezydentem.
Praca ta zaś oznacza właśnie model komunikacji, w którym nieustannie zapewnia się o geniuszu Trumpa. Zaspokojony w ten sposób prezydent USA zaczyna działać inaczej.
To, z perspektywy estetycznej, wygląda oczywiście średnio i tylko ujawnia jak bardzo "król jest nagi", ale... pozostaje jedyną skuteczną polityką. Przywódcy europejscy, tak jak Wołodymyr Zelenski, mieli świadomość, że muszą uczestniczyć w tym "wizerunkowym spektaklu", bo nie ma innej drogi, by odwrócić propagandę sączoną przez Putina do umysłu Trumpa.
Komentatorzy mogą ponarzekać na mierną jakość pochlebstw, albo na ich umiarkowaną szczerość, ale wszyscy mają przecież świadomość, że wściekłość Trumpa może odwrócić los tej wojny. Trzeba więc grać w grę, której warunki dyktuje osobowość prezydenta USA i miejsce tego kraju w geopolityce.
Tyle refleksji PR-owej. Warto jednak zadać sobie pytanie, co tak naprawdę udało się uzyskać? Kilka efektów jest niewątpliwie pozytywnych: uniknięto katastrofy kolejnej awantury z udziałem Trumpa i Zełenskiego. Udało się pokazać Trumpowi, że uwielbia i ceni go nie tylko Putin, ale i przywódcy europejscy, a nawet zebrał on umiarkowane pochwały od amerykańskich mediów.
To może (choć wcale nie musi) przełożyć się na bardziej długofalową politykę wobec Ukrainy i Europy. Trump może nieco przesunąć wektor swoich sympatii. I jeśli się tak stanie, to będzie to niewątpliwy sukces dyplomatów i polityków europejskich i ukraińskich.
Tyle, że to nadal będzie przesunięcie emocji, lepsze zaspokojenie emocjonalnych potrzeb narcyza, a nie odkrycie istoty globalnej polityki przez prezydenta USA. Trzeba jednak pamiętać, że to wszystko może się zmienić, jeśli Rosja zaspokoi potrzeby Trumpa lepiej. To zaś oznacza, że przez najbliższe lata światowi i lokalni przywódcy wcale nie będą skupieni na budowaniu lepszego, bardziej bezpiecznego świata, ale na chwaleniu i adorowaniu przywódcy Stanów Zjednoczonych.
Biada temu, z perspektywy politycznej, kto spróbuje powiedzieć, że "król jest nagi", a jego "nowe szaty" to dość nędzny spektakl, który im dłużej oglądany, tym bardziej staje się niesmaczny. Biada, bo tego mówić w polityce nie wolno, jeśli chce się prowadzić obecnie politykę ze Stanami Zjednoczonymi.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski"