Krajobraz po bitwie, czyli Polska po ewentualnych wyborach
Polityk tym się różni od analityka, że uważa, iż będzie to, czego on chce, a analityk chce tego, co będzie, czyli po prostu chce, żeby wydarzenia przebiegły zgodnie z jego przewidywaniami. Pomieszanie tych ról jest niedobre: wówczas zamiast analizy mamy chciejstwo, a gdy z kolei politycy nie wiedzą, czego chcą, nie ma wizji rozwoju. Dlatego warto chłodnym okiem spojrzeć na możliwe scenariusze po ewentualnych wyborach i zastanowić się nad ich szansami, a także możliwymi skutkami. To oczywiście będzie trochę wróżenie z fusów, bo nic nie jest pewne, łącznie z tym, czy będą wcześniejsze wybory.
30.08.2007 | aktual.: 25.09.2007 12:00
Zacznijmy od scenariusza całkiem prawdopodobnego, czyli odtworzenia po wyborach obecnego układu rządzącego. Wcale nie jest niemożliwe, ze PiS wygra, jest realne, że do parlamentu dostanie się LiS i w końcu nie można wykluczyć, że mimo wszystkiego, co się dzieje dzisiaj, odnowi się stara koalicja. Uważam to za bardziej prawdopodobne niż to, że PiS będzie w stanie rządzić samodzielnie. To mogłoby stać się bowiem chyba tylko wtedy, gdyby Platforma Obywatelska nie wytrzymała kolejnej porażki i rozpadła się, zasilając częścią swych posłów klub PiS. To notabene też nie jest wykluczone, a nawet pewnie bardziej prawdopodobne niż wariant koalicji PiS z PO w przypadku wygranej PiS. Raczej widziałbym wtedy szanse na kooptację części PO do PiS, niż koalicję. A więc w tej czy innej wersji mielibyśmy wariant status quo.
Trzeba o nim pamiętać, choć w dzisiejszych komentarzach i przewidywaniach częste jest nieuzasadnione oczekiwanie jakiejś radykalnej zmiany po wyborach, które zgodnie z tymi oczekiwaniami miałyby zakończyć się porażką PiS. To właśnie jest przykład chciejstwa niektórych analityków. Elektorat PiS nie zniknął, a jeśli liderom tej partii uda się go zmobilizować argumentując, że przeciwnik rzuca dobrej władzy kłody pod nogi i nie daje dokończyć zmian, to kto wie, czy nadal nie mielibyśmy jako premiera polityka tej partii. Wygrana PiS jest moim zdaniem tym bardziej prawdopodobna, im szybciej będą wybory – wtedy bowiem elektorat nie zdąży zniechęcić się widokiem partii miotającej się w przedłużającym się chaosie i źle znoszącej afery typu ostatniej z zeznaniami Kaczmarka.
Może jednak być i tak, że wybory wygra Platforma. Wtedy jej los będzie ciężki, podobnie, jak byłby przy porażce i podobnie jak wówczas byłaby zagrożona dezintegracją. W przypadku porażki, wiadomo, mało która partia wytrzymałaby kolejną przegraną. A na dodatek pamiętajmy, że mówimy o partii ambitnych polityków, z których niejeden nosi w plecaku buławę czy to marszałka, czy premiera. Jeśli Platforma wygra, wtedy natychmiast pogrąży się w wewnętrznych sporach na temat tego, z kim zawierać koalicję. Jeśli jednak przetrwa te spory (co wcale nie jest pewne), to dokona wyboru jednego z dwóch wariantów: albo z PiS, albo z LiD. Myślę, że koalicja typu POPiS wciąż byłaby chętnie widziana przez sporą część wyborców. Jest też moim zdaniem nieco bardziej prawdopodobna gdy wygrywa PO, a nie PiS. Nie byłaby też zła dla kraju: łączyłaby modernizację z pamięcią o tradycji i historii. Ale cóż, taka koalicja to w istocie zaprzeczenie podziału na Polskę liberalną i solidarną, a do frazeologii tego szkodliwego moim zdaniem
podziału PiS zdaje się ostatnio wracać. Także i po stronie PO nie byłoby łatwo. Może więc bardziej realny jest wariant koalicji z LiD? W niektórych mediach jest niemal promowany. Gdyby Platforma związała się z lewicą, wówczas obawiam się, ze spora część energii rządzących zostałaby zużyta na rozliczenia z PiS zamiast na konsekwentne reformy instytucjonalne. Poza tym jednak jakoś do mnie nie przemawia widok doświadczonych działaczy SLD, pamiętających z własnego doświadczenia i życiorysu nieboszczkę PZPR, występujących dzisiaj jako obrońcy demokracji. A tego widoku pewnie mielibyśmy więcej w przypadku wspomnianej koalicji.
Jest jeszcze jeden aktor na scenie politycznej, o którym niekiedy niesłusznie zapomina się. To PSL. Ma moim zdaniem szanse na wejście do parlamentu i może stać się języczkiem u wagi różnych potencjalnych koalicji. Z tego krótkiego przeglądu widać, że wariant relatywnie najciekawszy i dający szanse na istotne zmiany (a jest to moim zdaniem wciąż jakiś rodzaj związku PO i PiS) wcale nie jest najbardziej prawdopodobny, a z kolei wariant trwania (jakaś forma odtworzenia istniejącego układu) wydaje się bardziej realny. Czy więc znowu będzie tak, że zmieni się bardzo dużo po to, aby wszystko zostało tak samo?
Prof. Andrzej Rychard dla Wirtualnej Polski