Koziej dla WP: szef obrony - szkodliwy prezent dla wojska
Minister obrony leje miód na serce niektórych moich kolegów w mundurach, ogłaszając zamiar powołania szefa obrony, który miałby być dodatkowym superdowódcą w Wojsku Polskim, ponad całą obecną strukturą dowodzenia. Ma mu podlegać szef Sztabu Generalnego i dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Innymi słowy wojsko dostanie prezent w postaci głównodowodzącego w czasie pokoju. Dzisiaj w całym demokratycznym świecie wojskiem w czasie pokoju kierują cywile (z wyjątkiem państw, gdzie ministrami są wojskowi). Dopiero na czas wojny, na potrzeby prowadzenia operacji i kampanii, pełnię dowodzenia przekazuje się wojskowym.
14.04.2009 | aktual.: 14.04.2009 12:29
Zamiar ustanowienia funkcji szefa obrony jest w istocie odnowieniem lansowanego w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych pomysłu na utworzenie stanowiska Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Pomysł został wtedy odrzucony, ale jak widać, dobrze zakonserwowany dotrwał do dzisiaj. Szczęśliwie wszyscy dotychczasowi ministrowie byli nań odporni. Dopiero obecny uległ jego urokowi.
Oczywiście istniejący system kierowania polityczno-strategicznego siłami zbrojnymi trzeba zreformować. Jest czymś nienormalnym, że pełne dowodzenie (bazowe i operacyjne) sprawuje szef Sztabu Generalnego, tradycyjnie odpowiedzialny za planowanie strategiczne. Zauważmy, że szef sztabu na każdym poziomie dowodzenia - od najniższego do najwyższego - zawsze był i jest planistą, a nie dowódcą. Tylko Moltke w Prusach XIX wieku był odstępstwem od normy.
Dzisiaj musi być zapewniony rozdział centralnych funkcji planowania, dowodzenia bazowego (codziennego zarządzania wojskiem) i dowodzenia operacyjnego. Sztab Generalny musi zajmować się tylko planowaniem i pomocą ministrowi, rządowi i prezydentowi w strategicznym kierowaniu całością sił zbrojnych zarówno w czasie pokoju, jak i wojny. Trzeba połączyć dowództwa rodzajów sił zbrojnych w jedno Dowództwo Sił Zbrojnych, odpowiedzialne za całość codziennego funkcjonowania i życia wojska. I trzeba wzmocnić i usamodzielnić Dowództwo Operacyjne, z założeniem przygotowania się jednocześnie przezeń do pełnienia funkcji organu dowodzenia Naczelnego Dowódcy w razie wojny, odpowiedzialnego za wojskową obronę kraju.
Pomysł tworzenia szefa obrony nie ma nic wspólnego z unowocześnianiem systemu dowodzenia. Wszystkie te trzy funkcje, które dzisiaj skupiają się u szefa Sztabu Generalnego, zostaną skoncentrowane u szefa obrony. On będzie odpowiadał za strategiczne planowanie (przy pomocy podległego mu Sztabu Generalnego), za codzienne dowodzenie i gospodarzenie wojskiem (poprzez podległych mu dowódców rodzajów sił zbrojnych) i za dowodzenie operacyjne (poprzez podległe mu Dowództwo Operacyjne). To ponadto budowanie jeszcze jednego piętra w warunkach, gdy struktury winny być spłaszczane (dzisiejszy świat jest płaski, jak pisze T. L. Friedman).
Powołanie głównodowodzącego to osłabienie cywilnego nadzoru nad siłami zbrojnymi. Jeśli Sztab Generalny nie będzie podlegał ministrowi tylko owemu szefowi obrony, to minister zostanie pozbawiony merytorycznego instrumentu kontroli sił zbrojnych, w tym merytorycznego nadzoru nad szefem obrony, który sam sobie będzie „sterem, żeglarzem, okrętem”: sam będzie planował przy pomocy Sztabu Generalnego, sam realizował plany i programy przy pomocy dowódców rodzajów sił zbrojnych i sam się z tego rozliczał przed ministrem. Minister będzie od załatwiania spraw trudnych wśród polityków (głównie pieniędzy), od promocji i publicznego wyróżniania - ale nic nie będzie miał do powiedzenia w sprawach merytorycznych. No bo niby skąd ma otrzymywać jakiekolwiek propozycje merytoryczne i oceny tego, co robi szef obrony? Tylko od szefa obrony. Będzie wpadał w coraz głębsze merytoryczne ubezwłasnowolnienie.
Dlatego nie ma sensu, a jest wręcz szkodliwe, odtwarzanie dawnej funkcji głównodowodzącego w czasie pokoju. Zamiast tego istnieje niewątpliwa potrzeba podnoszenia poprzeczki wymagań wobec cywilnych ministrów obrony. To oni muszą - czy chcą, czy nie chcą - przejmować coraz więcej odpowiedzialności nie tylko politycznych, ale także merytorycznych (strategicznych, operacyjnych, transformacyjnych) za podległe im wojsko. Dlatego minister nie może „merytorycznie oddalać się” od wojska, nie może odgradzać się od niego dodatkowo funkcją głównodowodzącego, nazywanego, chyba dla „zmylenia przeciwnika”, szefem obrony. Odwrotnie: to raczej minister musi stopniowo przejmować niektóre kompetencje w czasie pokoju, które w tradycyjnych systemach wojskowych przypisywane były głównodowodzącemu w mundurze.
Myślałem, że obecny kryzys budżetowy w MON doprowadzi do odstąpienia od takich „prezentów”, jak szef obrony i postawi w związku z tym wyżej poprzeczkę wymagań merytorycznych wobec funkcji ministra obrony. Niestety - ginie szansa na ucieczkę do przodu.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski