PolskaKosmita

Kosmita

Robert Więckiewicz odsłania przed Najsztubem swoje mroczne tajemnice.

Rozmowa odbyła się 11 lutego 2008 roku w Warszawie.

Kosmita
Źródło zdjęć: © AKPA

To dlaczego „raczej chce się pan ukrywać”?

– Nie ukrywać, mieć spokój.

Może trzeba zmienić zawód, jak się chce mieć spokój?

– A co ma piernik do wiatraka?

Dziś pan ma taki zawód, że publika chce przeżywać nie tylko pańskie role, ale także pańskie życie.

– Publiczność ma szansę obcowania ze mną poprzez ekran i poprzez scenę.

Aktorzy coraz bardziej żyją publicznie własnym życiem, własnymi problemami osobistymi niż swoją grą. Publika ma okołohollywoodzkie nadzieje, że pozna gwiazdy...

– I to jest straszne.

Podboje miłosne czynione na boku?

– To było w zamierzchłej epoce.

Że to wszystko pozna, że jak już jest pan aktorem, to i to im pan da...

– Że jestem ich. Ale ja nie chcę tak. Chcę po prostu sobie chodzić na zakupy na Saskiej Kępie do budek, do mojego warzywniaka, nie chcę zatrudniać osobnej osoby do sprzątania, osobnej do zakupów, osobnej do prowadzenia samochodu. Nie chcę się wpisywać w taki trend plotkarski. Poza tym jestem dosyć nudną osobą. Nie ma we mnie pierwiastka skandalisty.

* A wszyscy mówią, że jest pan duszą towarzystwa, czyli nudną duszą towarzystwa?*

– Otwieram się w bezpiecznym otoczeniu, nie w gronie dziennikarzy, paparazzich i postronnych osób.

To już wiem, dlaczego nigdy mnie pan nie zaprasza.

– Zapraszam, tylko że u mnie nie można palić, mieszkamy dwa kroki stąd, zobaczyłby pan ogródek...

A sam pan ten ogródek pielęgnuje?

– Jeszcze nie zdążyłem, ponieważ nastała zima, a wcześniej był remont elewacji, roboty budowlane.

Można było chociaż drzewka ogacić na zimę.

– To zrobiłem, ale muszę wyciąć jedną starą gruszę i w ogóle ogródek przeorać. Będzie fajnie, „grylik” będzie. * Czyli jest pan mieszczaninem właściwie?*

– Tak, mieszkam w przedwojennej kamienicy i cenię sobie spokój. Mój zawód wymaga ode mnie, że muszę się co jakiś czas na chwilę zamieniać w kogoś innego. Potem znowu muszę stać się sobą i muszę mieć miejsce, gdzie mogę to zrobić.

Po to są potrzebne ogródek i robienie zakupów?

– Po to jest potrzebne życie. Jak już się wstaje rano, to trzeba coś robić. Oczywiście można się położyć z powrotem, ale wtedy też coś się robi. Wstaję, jem śniadanie i patrzę, co by tu zrobić po prostu. Mam jeszcze jakieś 30 lat przed sobą i zastanawiam się, co z tym zrobić.

No i...?

– No i tak trochę mnie niesie, rzadziej sam tym steruję. Łatwiej mi mówić „nie”, niż coś inicjować.

Wcześniej był pan inny?

– Wcześniej chciałem się wgryźć w życie, poczuć, że żyję. Dlatego wcześnie wyjechałem z domu, od rodziców, żeby poczuć, jak się dostaje w dupę, zawsze bardzo chciałem tak porządnie dostać w dupę.

Marzenie się spełniło?

– Poniekąd tak, w Poznaniu po szkole aktorskiej były momenty trudne.

Że nie było co jeść?

– Nawet tak, a to oczywiście było związane z pracą, bo jak się nie pracuje, to nie ma co jeść.

Ale dostać w dupę to znaczy też być upokorzonym?

– To też się zdarzało, do tego stopnia, że myślałem o tym, żeby to wszystko rzucić. Miałem moment zwątpienia, kiedy siedziałem, zresztą u naszego wspólnego znajomego, w kawiarence Za Kulisami w Poznaniu i przeglądałem w poniedziałkowej „Wyborczej” dodatek „Praca”...

Zawody jakie?

– Różne, głównie akwizycja. Rozprowadzanie japońskich aparatów fotograficznych... Też dlatego, żeby osiągnąć taki punkt dna, z którego jak się odbiję, to będę mógł powiedzieć, że zrobiłem to sam.

A największe upokorzenie, jakie pan przeżył?

– To były porażki zawodowe. * Że nie głaskali po głowie czy że reżyser pana skopał?*

– Nie, sam miałem poczucie, że mogło być lepiej, ale było fatalnie z różnych powodów. Jestem Rakiem, a znajomi, którzy się na tym znają, mówią: Raki są bardzo wrażliwe.

Co pan z przyjemnością powtarza.

– Tak. I nawet to w sobie znajduję. Boli mnie brak akceptacji. [Podczas autoryzacji bohater domagał się, żeby zaznaczyć, że się tu śmiał].

Czy upragnionym dnem okazał się przyjazd do Warszawy, gdzie nic na pana nie czekało?

– To było już drugie dno. Pierwszym był wyjazd z domu i chęć zrobienia czegoś innego niż pół mojej rodziny, czyli pozostanie w Nowej Rudzie i bycie górnikiem. Oczywiście wtedy nie zdawałem sobie sprawy z różnych pokus, które mogą się zamienić w zagrożenie. A te przenosiny do Warszawy to była kompletna partyzantka, tutaj rzeczywiście nikt na mnie nie czekał. A później miałem dużo szczęścia po prostu. Już nie miałem nic do stracenia w Poznaniu, więc to była jedyna właściwie słuszna decyzja.

W Warszawie już myśli o akwizycji nie było?

– Nie. Najgorsze było dosyć jałowe pół roku, a później karta jakoś się odwróciła. Wtedy działałem pod wpływem impulsu. Na przykład przedstawienie „Shoping and Fucking” było takim impulsem, szansą zaistnienia tutaj. Rzuciłem się na głęboką wodę – i to poskutkowało. Dzisiaj jestem bardziej zachowawczy.

Bo?

– Bo jestem starszy, bo przyzwyczaiłem się do poczucia bezpieczeństwa.

A co daje takie poczucie?

– Zapewnienie sobie i rodzinie możliwości rozwoju.

Jest pan takim XXI-wiecznym konsumentem?

– Mój telewizor kupiłem w lutym 1993 roku.

I targał go pan z Poznania do Warszawy?

– Tak, to bardzo dobry telewizor, tylko że mały. Nie rzucam się, nie jestem gadżeciarzem.

Jakieś męskie kosmetyki?

– Mydło Clinic do twarzy w tubie, Calvin Klein Man – to wszystko.

Serum opóźniające moment starzenia?

– Ja już się nie wygładzę. Może parę rzeczy bym zmienił w swojej gębie, ale ona nie jest taka najgorsza. Właściwie to dzięki niej tak naprawdę jestem w tym miejscu. * Że brzydka taka?*

– Tak, że taka brzydka. Więc po co to wygładzać, przecież tutaj, gdzie mnie uderzył meteoryt, to już nic z tym nie zrobię.

Meteoryt?

– Tak.

Jak pana uderzył?

– To banalna historia, po prostu uderzył mnie meteoryt.

A skąd pan wie, że to był meteoryt?

– Bo przyjechała komisja, zbadali kamień i okazało się, że jest pochodzenia kosmicznego.

Czyli zetknął się pan z kosmosem...

– Więc jestem w jakimś sensie kosmitą...

To przydało panu siły i wiary w siebie?

– Czułem się naprawdę jak He-Man, mimo że dwa tygodnie spędziłem w szpitalu.

A ile kobiet zmiękło na wieść o tym kosmicznym zderzeniu?

– Opowiadałem to jednej kobiecie, lecz ona oczywiście w to nie uwierzyła. Ale z kobietami tak jest, że jak im się mówi prawdę, to one nie wierzą. Nie brałem nikogo „na meteoryt”. Mógłbym zostać posądzony o lekką fiksację.

Więc pańskim zdaniem jak najłatwiej zdobyć kobiety? Nie meteoryt, więc może dzieciństwo, kopalnia...

– Nie czuję się tu specjalistą. Zazwyczaj jak już coś sobie układałem w głowie, to nigdy nie wychodziło, mimo że w gruncie rzeczy jestem odtwórcą, o wiele lepiej się czuję z tekstem już napisanym, który tylko przyswajam, niż gdybym miał coś sam wymyślić. W związku z tym zrezygnowałem z gotowych recept, bo one się nie sprawdzały. Zazwyczaj działa tak zwana dyspozycja dnia, jak to mówią nasi komentatorzy sportowi.

Grywał pan i śpiewał jako młody człowiek pieśni Leonarda Cohena. To działało zawsze, z tego, co pamiętam.

– Ale to było, kiedy byłem jeszcze w wieku przedkonsumpcyjnym i traktowałem to bardzo uczciwie i czysto.

Co w tym wypadku oznacza uczciwość?

– Jak już dla kogoś zagrałem, to po to, żeby zagrać. Raczej się popisać swoimi umiejętnościami, niż żeby ewentualnie z ich efektu korzystać. Później czasem byłem zaskakiwany, ale intencje były czyste... * Jednak czyniły szkody w organizmie kobiet.*

– Wtedy cieszyłem się, że mi wychodzi granie na gitarze i że mogę użyć swego aksamitnego głosu.

Chropawego, aksamitnego głosu.

– Aksamit leciutko przetarty papierem ściernym.

Jest pan, albo chciałby być, takim mężczyzną, o którym napisał Leonard Cohen: „Słyszałem o mężczyźnie, który słowa wypowiada tak pięknie, że może mieć każdą kobietę, ledwo tylko wypowie jej imię. Jeżeli milczę, leżąc u twojego boku, to tylko dlatego, że słyszę jego kroki i chrząknięcia pod naszymi drzwiami”.

– Nie, ja bardzo późno zorientowałem się, że to działa. A zorientowałem się w bardzo prosty sposób. Niektóre kobiety mówiły mi: ale ty masz głos! A wracając do różnych strategii i dyspozycji dnia, to czasami miałem taką dyspozycję dnia, że w ogóle się nie odzywałem, i to też działało. Nie odzywałem się, a później coś mówiłem, na przykład: dobrze. I wtedy to „dobrze” wybrzmiewało jak te chrząknięcia i kroki.

Ale w tym tekście Cohena jest też strach mężczyzny, który czeka, że pojawi się drugi, który właśnie nic nie musi robić, musi się tylko odezwać, fatum dla trwałych związków.

– Tu nie o to chodzi chyba, bo to jest kwestia decyzji – jak się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć „b” i tyle. To jest proste.

Na tym polega monogamia?

– Później jest „c” i później jest „d”. Jak się dojdzie do „ż”, to wtedy można się zastanawiać.

No bo „ż” – Żakowski – namysł.

– A jak się skończy alfabet, jak się kończy konsekwencja, to wtedy się zaczyna kosmos.

Tak łatwo być monogamistą?

– Wszędzie czyha pokusa, więc niełatwo, ale sprawia to przyjemność.

Monogamia to jest wybór, którego człowiek świadomie dokonu-je, czy to się dzieje po prostu, że człowiek się staje monogamistą?

– Musiałbym mówić o sobie, bo siebie znam najlepiej. Więc musiałbym mówić o swoim życiu, o swoich myślach, czego nie lubię, bo co ja mam powiedzieć...

Jak jest.

– Myślę, że może to być spowodowane zasadami. * A monogamista ze strachu? Że się świat zbudowany z mozołem rozsypie...*

– Ale to chyba wynika z tych zasad. To jest problem, bo czy ten, który przestrzega zasad, jest odważny, czy też boi się i dlatego ich przestrzega? Można też przestrzegać zasad dla przekory, ponieważ większość ludzi ich nie przestrzega, i tak się wyróżnić. Można oczywiście wierzyć bardzo głęboko w te zasady i wtedy problem nie istnieje, ale do momentu, kiedy pojawia się zwątpienie, a ono zawsze się pojawia. Ja ciągle wątpię w jakiś sposób w siebie, właściwie w każdej dziedzinie życia. Zaraz, co to za jakaś szczera rozmowa...

A dlaczego nie ma taka być?

– Nie umiem się przyzwyczaić do tego, że jestem w tym punkcie, w którym jestem, nie mówię tylko o sprawach zawodowych, że to wszystko się jakoś udaje, że nie mogę narzekać, że w miarę harmonijnie się toczy to moje życie. I skąd więc myśli, czy moje wybory i to, co robię, są właściwe, czy nie należałoby czasami zrobić inaczej... Czy to, że jest w miarę dobrze, wywołuje myśl o możliwej karze, katastrofie, bo przecież tak nie może być, że wszystko się udaje? To sięga znacznie głębiej, tam gdzie pojawia się pytanie: po co w ogóle się jest?

Po co jest Więckiewicz?

– Najprościej byłoby odpowiedzieć, że po to, żeby był następny Więckiewicz.

Jakoś nie wierzę.

– To też jest dobry powód.

Może tylko alibi?

– Ale on już jest. Gdybym był aktorem nie w Warszawie, tylko w mniejszym mieście, i kompletnie nierozpoznawalnym, to też bym był aktorem.

A czy dzisiaj męczy pana jakaś tęsknota za czymś, co jest gdzie indziej?

– Chyba już nie, ten moment minął, choć oczywiście istnieje potrzeba, żeby grać raczej w fajnych filmach i dobrych przedstawieniach niż w złych, bo to mi wypełnia życie.

Ta „fajność” to jest tylko materia scenariusza czy może też polegać, jak 25–30 lat temu, na zmienianiu rzeczywistości?

– Nie wierzę w to, że można zmienić w jakiś sposób rzeczywistość rolą w filmie lub w tea-trze. Nie mają już takiej siły oddziaływania jak w latach 70. czy 60.

Może to wasza wina, aktorów, że nie potraficie tak zagrać, żeby przykuć nas, wychłostać...

– Decydujące jest to, czego dzisiaj chce publiczność, na co czeka. * A nie to, co wy byście chcieli jej dać?*

– Jest taki krąg ludzi, aktorów, którzy chcieliby dać to, o czym mówimy, czyli może w jakiś sposób zmieniać tę rzeczywistość, tylko nie mają narzędzi. Bo to, czego chce publiczność, jest banałem, gubieniem czasu. Publiczność chce mieć produkty do skonsumowania. A przy okazji skonsumować aktorów, ich ciąże i romanse – i to jest powód, dla którego chcę się schować, nie być w tym, co jest najłatwiejsze, co jest na wyciągnięcie ręki, co kosztuje złotówkę w kiosku i po którego zakupie pani Hela jest tysiąc razy lepiej poinformowana o życiu różnych osób publicznych niż ja, bo ja tego nie czytam, ja tego nie chcę. Nie chcę przykładać ręki do tego, co jest najłatwiejsze i co wygląda jak nieapetyczne nażeranie się bezsensownymi informacjami.

W wielu filmach grał pan postaci mroczne, brutalne, stosujące przemoc, pański bohater zabijał. Mam takie osobiste przekonanie, że strasznie łatwo – właściwie większość z nas by to potrafiła – taką granicę przemocy przekroczyć i zabić, uderzyć co najmniej. Czy grając, myślał pan: ja też bym tak potrafił, mógł?

– Nie, mnie to przychodzi o tyle łatwo, że ja w normalnym życiu jestem człowiekiem spokojnym. Trzeba by cofnąć się do młodości, kiedy byłem rozrabiaką...

Bił się pan wtedy często?

– Tak i lubiłem to, miałem takie poczucie, że jestem silniejszy. Lubiłem tak zwany posłuch, świadomość, że ty mi nie zagrażasz i o tym wiesz.

To wymaga stosowania przemocy.

– Oczywiście, że wymagało, więc ja to musiałem sobie wywalczyć, o czym świadczy też moja twarz poniekąd. Lubiłem się bić.

Co jest w tym przyjemnego?

– Wygrywanie.

A czy były takie momenty, w których już pan przeciwnika pokonał, ale nie przestawał go bić?

– Nie! Biłem się do 18. roku życia, później to wyparowało, poszedłem dalej. Zwykle kończyło się to jednym albo dwoma konkretnymi strzałami i to mi wystarczało.

Pytam o to, czy dotknął pan takiej mrocznej części samego siebie, kiedy bije się innego w jakimś ciemnym amoku, nie przestając.

– Nie, nigdy nikogo nie skatowałem, nie czerpałem z tego zwierzęcej satysfakcji. To były sytuacje ustawiające status bądź sytuacje podyktowane samoobroną. Ale wiem, o co pan pyta... Może dlatego opowiedziałem tę historię, ponieważ później odpłynął ten rodzaj agresji czy predyspozycji do agresji, przestał we mnie dominować. Zamienił się w coś przeciwnego – poszukiwanie spokoju i harmonii. Oczywiście teraz łatwiej mi grać postaci stosujące przemoc, bo wiem, jak kogoś uderzyć w sensie technicznym. Znajdowanie takich emocji, potrzebnych do roli, też przychodzi mi łatwiej, bo już dotknąłem tego wcześniej. Natomiast grając drani, nie mam potrzeby, żeby odblokowywać w sobie jakąś mroczną stronę. Mam ją w sobie, potrafię ją zidentyfikować, ale nie ma potrzeby, żeby w sensie zawodowym z tego korzystać. * Jakie to są mroczne strony?*

– Po co mam to wywalać?

One i tak są.

– To jest tak, jak pan powiedział, że każdy ma w sobie pierwiastek mordercy, więc ja pewnie też mam w sobie coś takiego.

Ma pan w sobie taki strach, że może zabić?

– Chyba nie. Ale funkcjonuje taki mit mężczyzny silnego, macho, który nie odpuszcza. Jak idę ulicą i idzie dwóch naprzeciwko, to on natychmiast budzi się we mnie i od razu sobie wyświetlam film, co by się działo, gdybym mu uległ, i to powoduje, że idę prosto. Więc boję się i się nie boję. Ten mężczyzna we mnie, ten atawizm nie pozwala mi zejść z drogi, ale jednocześnie boję się, że mogę nie ogarnąć sytuacji.

Grając tak zwanych złych ludzi, myślał pan o nich: nieszczęśni ludzie czy raczej potwory do eliminacji?

– Mnie interesowało raczej to, co tam u nich było pod spodem, nie efekty ich działalności. Dlaczego ktoś mógł się rano żegnać z dzieckiem, przytulając je, całując w policzek, mówić do żony: pa, kochanie, wychodzić i strzelać ludziom w kolana. To mnie interesowało, tego rodzaju schizofrenia.

Może tak właśnie jesteśmy zbudowani, tylko niektórzy z nas wprost to realizują.

– Wiele na to wskazuje, że chodzi tylko o to, czy mamy wędzidło, które jesteśmy w stanie sobie nałożyć. Jeśli go nie ma, to się to kończy. Tak jak bohaterowie tych filmów.

Jest pan zwolennikiem kary śmierci?

– Nie jestem.

Zemsta nie załatwia sprawy?

– Kara śmierci nie jest karą. A kara powinna być czymś, co jesteśmy w stanie odczuć. Zabicie człowieka nie jest karą, nawet najgorszego człowieka. To jest tylko rodzaj jakiegoś okrutnego zadośćuczynienia, oczywiście kiedy to działa państwo, bo kiedy oni sami się zabijają, jeśli ktoś się mści, jeśli ktoś dokonuje wendety, to jego problem. Robi to na własny rachunek.

Pan dałby sobie radę w więzieniu czy boi się pan takiej perspek-tywy?

– To jest jeden z moich najgorszych snów – że kiedyś kogoś zabiłem i zakopałem, a oni coś tam budują i odkopują. * Mam to samo, tylko ja w tym śnie jestem mordercą seryjnym, odkopują wiele ciał.*

– Ja mam jedną ofiarę i to jest bardzo precyzyjne zlokalizowane miejsce. Ten sen się powtarza i jest przerażający, dlatego że ja sobie wtedy uświadamiam, że teraz pójdę do więzienia. I co teraz się stanie z tym wszystkim, co jest? A kolejny przerażający sen jest o tym, że już jestem w tym więzieniu i tu muszę się posłużyć „dyspozycją dnia”, zależnie od okoliczności, wymiaru kary, z kim siedzę i gdzie. Myślę, że starałbym się raczej być spokojny, ale może okoliczności zmusiłyby mnie do tego, żeby się stać kimś innym.

Sen o tym, że odkrywają ciało pańskiej ofiary, może świadczyć o tym, że jest w panu morderca i boi się pan tego.

– Tak, nie ma co tutaj ukrywać, oczywiście w tym sensie, w jakim sobie to powiedzieliśmy.

Jak długo po przebudzeniu nie jest pan do końca pewien, czy rzeczywiście nie zabił?

– Natychmiast się z tego otrząsam. Gorzej, gdy zdarzy mi się sen w śnie, to znaczy, że w śnie już się niby obudziłem, a to ciągle jeszcze jest sen i sobie uświadamiam, że jednak to nie był sen. Wtedy dramat, to już są poty, drę się. I dopiero kiedy widzę żaluzje, uspokajam się.

Rozmawiał Piotr Najsztub.

Robert Więckiewicz, 41 lat, aktor, który w kinie grywa na ogół tego złego: gangstera („Świadek koronny”), złodzieja („Vinci”), zdradzającego żonę cwaniaczka („Ile waży koń trojański?”). Ożenił się grubo po trzydziestce, na studiach aktorskich we Wrocławiu słynął nie wybitnymi interpretacjami, ale romansami i swobodnym trybem życia. Karierę zaczynał na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu. Przełomem w jego życiu zawodowym był jednak dopiero przyjazd do stolicy, a konkretnie rola geja w „Shopping and Fucking” w reżyserii Pawła Łysaka. Dzięki niej dostał propozycję pracy w Teatrze Rozmaitości, gdzie z kolei wypatrzył go Andrzej Saramonowicz. On i Juliusz Machulski są reżyserami, z którymi Więckiewicz najczęściej spotykał się na planie, stąd przylgnęła też do niego łatka aktora od komedii.
Szansą na ostatecznie odcięcie się od komediowego i gangsterskiego emploi są dwie dramatyczne produkcje, które właśnie realizuje: „Grom” i „Tajemnica Westerplatte”.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)