Kosmiczni piraci

Docent Jan Hanasz, dr Zygmunt Turła i dr Leszek Zaleski chwile największej sławy zawdzięczają bezpiece. Ich zatrzymanie i proces komentowały media na całym świecie. A amerykański dziennikarz poświęcił im rozdział książki o najbardziej pomysłowych komputerowych przestępcach.

Kosmiczni piraci
Źródło zdjęć: © WP.PL

18.11.2005 | aktual.: 18.11.2005 16:00

Toruńskich astronomów Służba Bezpieczeństwa zatrzymała we wrześniu 1985 roku za to, że za pomocą nadajnika własnej konstrukcji wyemitowali w telewizji napisy wzywające do bojkotu wyborów do sejmu. Wkrótce świat obiegły informacje o przetrzymywaniu naukowców w areszcie, a potem o ich procesie. Buck Bloombecker, amerykański dziennikarz interesujący się piractwem komputerowym, przyjechał do Torunia w 1987 r. W wydanej trzy lata później książce „Spectacular computer crimes” poświęcił im jeden z rozdziałów. Hanasza nazwał swoim „ulubionym piratem”, bo choć astronom działał nielegalnie, to jako jedyny z bohaterów książki tak naprawdę nie był przestępcą.

Głosy z nieba

Jan Hanasz, jeden z przywódców podziemnej „Solidarności” w regionie toruńskim, dzięki kontaktom w środowisku naukowym zbudował siatkę ludzi, która przeprowadziła kilka śmiałych akcji. Do najbardziej spektakularnych należały tzw. audycje balonowe, firmowane przez toruńskie Radio Solidarność. – Wyjeżdżaliśmy poza miasto i po zmroku wypuszczaliśmy wypełniony wodorem balon z nadajnikiem radiowym, połączonym z magnetofonem – wspomina. – Po 15 minutach, kiedy balon był już wysoko nad miastem, nadajnik uruchamiał się samoczynnie. Audycje były zapowiadane w podziemnych biuletynach związku. Pierwszą wyemitowano 9 listopada 1982 r. Z czasem radiostacja była coraz skuteczniej zagłuszana przez SB. Zdarzało się też, że balony pękały w czasie napełniania wodorem. Toruńscy naukowcy pomagali także „Solidarności” z Górnego Śląska, gdzie zaplanowano dwie audycje balonowe. Tylko jedną udało się wyemitować. To było 4 grudnia 1984 r. – Nadajnik miał być umieszczony na balonie meteorologicznym – opowiada dr Zaleski. – Takie
balony napełnia się helem, a nie wodorem. Wiozłem więc z Torunia pociągiem puste butle w plecaku. Na miejscu okazało się, że w Katowicach udało się wypożyczyć dużą butlę z helem, ale bez reduktorów, które umożliwiłyby przetoczenie gazu do małych pojemników. Do Chorzowskiego Parku Kultury i Wypoczynku, gdzie balon miał być wypuszczony, trzeba było dostarczyć butlę z gazem, tak wielką jak człowiek.

Nad konstrukcją nadajników pracowało kilku toruńskich naukowców. Do odtwarzania kasety używali nieco przerobionego radia samochodowego. Ponieważ na dużych wysokościach panują niskie temperatury, dr Eugeniusz Myśliński z Instytutu Chemii opracował specjalne ocieplenie dla urządzenia. Pierwotnie magnetofony były wyposażone w mechanizm, który po zakończeniu audycji wyrzucał kasetę, aby uniemożliwić bezpiece skojarzenie szczątków balonów z audycjami. Z czasem z niego zrezygnowano. I wtedy, po jednej z audycji, w ręce SB trafiły szczątki dwóch balonów wraz z kasetami. Znaleziono je na Śląsku i na Białorusi. Kiedy ta informacja dotarła do „Solidarności”, uznano, że kolejne audycje są zbyt niebezpieczne.

Bezsilna bezpieka

SB nigdy nie udało się dotrzeć do ludzi związanych z audycjami balonowymi. Bezpieka była bezsilna, bo nie wiedziała, czego szukać. Kiedy nadchodził dzień emisji, po Toruniu jeździły patrole milicyjne i radiopelengatory, usiłujące namierzyć nadajnik. Podczas nadawania audycji w styczniu 1983 r. helikopter patrolował dachy. Następnego dnia esbecy wspięli się nawet na komin elektrociepłowni w Grębocinie. Niczego nie znaleźli.

Nieskuteczne były także obławy. Milicjanci przepuszczali przez punkty kontrolne Hanasza i jego kolegów wracających z akcji, bo nie znajdowali przy nich nic podejrzanego. Pewnego razu natomiast zatrzymali i przesłuchali pięciu aktywistów ZSMP, którzy w dniu obławy przewozili w bagażniku fiata części telewizora, antenę i kable.

Na głowie Borewicza

Bardziej niebezpieczne były emisje telewizyjne. Sprzęt do nadawania obrazu był zbyt ciężki, by mogły go unieść balony dostępne dla działaczy podziemia. Nadajnik trzeba było umieścić w jakimś budynku – na jak najwyższym piętrze. Skonstruowali go Zygmunt Turło i Eugeniusz Pazderski, wówczas pracownik katedry radioastronomii na UMK. Wykorzystali m.in. zwykły telewizor i komputer ZX Spectrum. Pierwsze „wejście na wizję” – 14 września 1985 r. – było dziełem Jana Hanasza i Grzegorza Drozdowskiego, matematyka z UMK. Sprzęt nadawczy rozłożyli w mieszkaniu sekretarki z Instytutu Fizyki UMK – Elżbiety Mossakowskiej. Lokalizacja była idealna: dziesiąte piętro, centrum miasta, balkon wychodzący na Starówkę. Wyemitowali dwa hasła: „Dość podwyżek cen, kłamstw i represji. Solidarność Toruń” oraz „Bojkot wyborów naszym obowiązkiem. Solidarność Toruń”. Były one widoczne na ekranach telewizorów przez cztery minuty. Sygnał docierał do całej toruńskiej Starówki, gdzie znajdowały się m.in. koszary i siedziba Urzędu Spraw
Wewnętrznych.

– A w tle napisów leciał film o gwiazdorze MO, poruczniku Borewiczu – wspomina z satysfakcją Jan Hanasz.

Kilka dni później solidarnościowe napisy mogli zobaczyć w swoich telewizorach mieszkańcy Rubinkowa – 30-tysięcznego toruńskiego osiedla. Pojawiły się w czasie największej oglądalności – podczas Dziennika Telewizyjnego. Chociaż akcja była przygotowana perfekcyjnie i naukowcy byli przygotowani do błyskawicznej ewakuacji, bez pozostawienia śladów w mieszkaniu, nie zdążyli uciec. Nagle usłyszeli głośny łomot do drzwi i okrzyki: „Otwierać, milicja!”. Zanim do mieszkania wtargnęli esbecy, właściciel uciekł przez balkon do sąsiada. – Dzięki temu nasze rodziny były uprzedzone o aresztowaniach jeszcze przed nocnymi rewizjami – wspomina Zaleski.

Podziemna fabryka nadajników

Wyrok zapadł po kilku miesiącach od aresztowania. Astronomowie dostali po półtora roku w zawieszeniu. W styczniu 1986 r. odbył się kongres intelektualistów w Warszawie. Tam nagłośniono sprawę. Mimo represji astronom nie zakończył podziemnej działalności. Jego grupa stała za jednym z najbardziej niezwykłych pomysłów opozycji: wdrożenia do produkcji „patentu” na nadajnik telewizyjny.

– W 1987 roku nawiązałem kontakt z fizykiem z Uniwersytetu Gdańskiego – doktorem Piotrem Kwiekiem – wspomina Jan Hanasz. – Koledzy w Gdańsku chcieli wyprodukować kilkanaście nadajników. Nad prototypem pracowali Pazderski i Turło. Testy miały się odbyć w Gdańsku, w październiku 1987 roku.

– Pojechałem na nie rannym pociągiem z Torunia. Kiedy przyjechałem na uniwersytet, dowiedziałem się od Kwieka, że mieli w nocy nalot SB, podczas którego zarekwirowano część aparatury.

Po powrocie z Gdańska Hanasz został zatrzymany. Miał przy sobie trochę bibuły, jakieś artykuły naukowe i dyskietkę ze schematem aparatury nadawczej. Na szczęście esbek nie wiedział, do czego dyskietka służy. – Powiedziałem, że do celów naukowych. A on mi ją zwrócił – wspomina. Gdyby nie zwrócił, Hanasz trafiłby za kratki. Po tym zdarzeniu Hanasz i Turło zdecydowali, że już dłużej nie mogą ryzykować. SB wiedziała zbyt wiele.

Robert Gołaś, niezależny publicysta

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)