Kosmiczne tanie latanie

Setka osób ma już bilet w kosmos. Pierwsze regularne loty turystyczne ruszą w 2008, a w USA powstaje komercyjny port kosmiczny. Na bilet trzeba odłożyć 600 tysięcy złotych.

25.01.2007 06:00

Po trzydniowym treningu cała szóstka zna wszystkie procedury awaryjne. W kabinie statku nie wolno niczego dotykać, za to każdy pasażer ma własne okienko. Prócz niezapomnianych widoków przewoźnik gwarantuje sześć minut w stanie nieważkości. Pierwsi chętni polecą w kosmos już w przyszłym roku. Jak dotąd w przestrzeni kosmicznej było zaledwie 500 osób, wszystkie w ramach rządowych programów kosmicznych.

To ma się zmienić. Na pustyni w Nowym Meksyku powstaje pierwszy komercyjny port kosmiczny. Inwestorem są władze stanowe, a głównym dzierżawcą - Virgin Galactic, spółka-córka holdingu ekscentrycznego milionera Richarda Bransona. Powstała w jednym celu: by uruchomić turystyczne loty w kosmos na masową skalę.

Półtora roku temu Branson połączył siły z Burtem Rutanem, projektantem statku SpaceShipOne, który dwa lata temu zwyciężył konkurs na pierwszy prywatny, załogowy lot w kosmos. W tym roku Rutan ma zbudować pięć powiększonych wersji SpaceShipOne i odbyć sto lotów próbnych, Virgin tymczasem szkoli pilotów i agentów, którzy zajmą się sprzedażą suborbitalnych wycieczek. Jako pierwszy poleci na orbitę Branson z rodziną, a w kolejce czekają już podobno muzyk Moby, projektant Philipp Starck, aktorka Sigourney Weaver oraz gwiazdeczka pop Paris Hilton. Pierwszych sto miejsc jest sprzedanych.

Aby zostać astronautą, nie trzeba mieć końskiego zdrowia i milionów dolarów. Wystarczy 200 tysięcy, a wybrańcy mają szansę na lot za darmo. Ani grosza nie zapłaci wybitny i niemal całkowicie sparaliżowany astrofizyk Stephen Hawking - Branson postanowił spełnić jego marzenie i sprezentował mu bilet na 65. urodziny. - Stan zdrowia Hawkinga nie ma znaczenia. Przeciążenia nie będą większe niż w samolocie pasażerskim - mówi pułkownik Krzysztof Kowalczuk z Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej. Nie będą, bo pojazd Rutana nie jest rakietą, tylko kosmicznym samolotem. W istocie składa się z dwóch maszyn - samolotu nośnego i podczepionego doń właściwego statku z pasażerami. Na granicy stratosfery ten ostatni odczepia się i na własnym silniku dolatuje na wysokość stu kilometrów nad poziomem morza. To tak zwana linia Karmana, czyli oficjalna granica kosmosu (dla porównania: Międzynarodowa Stacja Kosmiczna krąży 360 kilometrów nad Ziemią, amerykańskie wahadłowce mają zasięg do 1000 kilometrów). Potem statek swobodnym
lotem, jak szybowiec, wraca na Ziemię.

Hobby szurniętych milionerów

Jeśli wkrótce zaczniemy masowo latać na wycieczki w kosmos, będzie to w dużej mierze zasługa kapryśnych bogaczy. Postęp w prywatnych lotach kosmicznych jest możliwy dzięki ,thrillionerom", czyli krezusom goniącym za ekstremalnymi wrażeniami, którzy od kilku lat ładują grube miliony w kolejne prototypy statków powietrznych. Branson jest tu względnym nowicjuszem - pierwszym sponsorem Rutana był współzałożyciel Microsoftu Paul Allen, a głównym rywalem pozostaje właściciel Amazona Jeff Bezos, który miesiąc temu przetestował własny statek kosmiczny.

W pierwszych dniach stycznia firma Bezosa umieściła w Internecie film z próbnego startu statku Goddard. Stożkowa kapsuła rodem z filmu o UFO unosi się pionowo do góry, zawisa na kilka chwil na wysokości 87 metrów i powoli opada, lądując dokładnie w tym samym miejscu, skąd wystartowała. Wszystko w ciągu 25 sekund. - Na pierwszy rzut oka trudno uwierzyć, że to coś potrafi latać. Ale pionowy start ma przed sobą przyszłość - mówi "Przekrojowi" doktor Krzysztof Ziółkowski z Centrum Badań Kosmicznych PAN.

Goddard zabiera ze sobą nie tylko paliwo, ale również sprężony tlen, by jego silniki mogły działać także w rozrzedzonej atmosferze. - Statki, które powietrze do spalania czerpią z atmosfery, muszą rozpędzić się w niej do trzykrotnej prędkości dźwięku. W kosmos dolatują już siłą rozpędu, po czym zaczynają opadać - wyjaśnia Ziółkowski. Dlatego klienci Bransona mogą liczyć tylko na kilka minut nieważkości.

Goddard teoretycznie mógłby zapewnić im dłuższy pobyt w kosmosie, ale jest i druga strona medalu - dodatkowy zbiornik z tlenem jest bardzo ciężki i statek potrzebuje w związku z tym więcej paliwa. A to kosztuje. Poza tym program Bezosa jest bez porównania mniej zaawansowany niż przedsięwzięcie Bransona. Podczas gdy ci ostatni prezentują już wnętrze kabiny dla pierwszych pasażerów, właściciel Amazona ćwiczy jeszcze loty bezzałogowe nisko nad Ziemią. Co ciekawe, Goddarda i SpaceShipOne łączy osoba konstruktora - oba zaprojektował Burt Rutan. - To prawdziwy geniusz. Wszystkie jego pomysły się sprawdziły - mówi Jan Hoffmann z Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Ma na koncie takie "cuda techniki" jak Voyager, pierwszy samolot, który bez lądowania okrążył Ziemię, czy GlobalFlyer, w którym Steve Fossett odbył niedawno najdłuższy lot w dziejach lotnictwa. O usługi Rutana od lat stara się NASA. Bezskutecznie. Nagradzanie postępu

- Ostatnie lata to triumf komercyjnych lotów w kosmos. Rządowe projekty pozostały daleko w tyle - mówi Hoffmann. To również efekt systemu nagród, które przynoszą zwycięzcom sławę i pieniądze. - Jeśli do 2010 roku twój statek zabierze pięć osób na wysokość 400 kilometrów, to dostaniesz od nas 50 milionów dolarów - potwierdza "Przekrojowi" Peter Rust z komitetu nagrody America's Space Prize.

Pomysł przyznawania nagród za wybitne osiągnięcia lotnicze sprawdza się już od niemal stu lat. W 1909 roku Louis Blériot otrzymał od londyńskiej gazety "The Daily Mail" okrągły tysiąc funtów za pierwszy przelot nad kanałem La Manche. Nie chodzi o pieniądze - aby zdobyć 25 tysięcy dolarów za pierwszy samotny przelot nad Atlantykiem, konkurujący ze sobą piloci wydali w sumie 400 tysięcy. Ale trofeum zdobył tylko Charles Lindbergh.

Podobnie było z wyścigiem na granicę kosmosu - to SpaceShipOne zdobył dwa lata temu Ansari-X-Prize za pierwszy prywatny lot na granicę kosmosu. Od czasów Lindbergha zmienił się tylko poziom kosztów. Burt Rutan odebrał nagrodę w wysokości 10 milionów dolarów, ale na jej zdobycie rywale wydali łącznie ponad 200 milionów. - Same zmagania popchnęły rozwój technologiczny w lotnictwie co najmniej o kilka lat - mówi Rust.

Nieważkość coraz tańsza

- Zapytaliśmy potencjalnych klientów, czego oczekują od lotów suborbitalnych. Odpowiedź brzmiała: kilku chwil w stanie nieważkości - mówił dwa lata temu prezes Virgin Galactic Will Whitehorn. Dziś pierwszych sto biletów jest już sprzedane, po 200 tysięcy dolarów za miejsce. Szacuje się, że chętnych może być nawet trzy tysiące osób. - Po co mi te wszystkie pieniądze? Przecież trumna nie ma kieszeni. Od dziecka marzyłem o lataniu i na starość znów poczuję się jak dziecko - mówi "Przekrojowi" Roger Nicaud, francuski milioner i właściciel jednego z pierwszych biletów do SpaceShipTwo.

Pierwsi polecą więc bogacze, ale z czasem bilety w kosmos mają być coraz tańsze. To idée fixe Bransona, ta sama, która przyświeca jego tanim liniom lotniczym Virgin. Już tysięczny pasażer zapłaci za dwuipółgodzinną przygodę "tylko" 20 tysięcy dolarów.

Łukasz Wójcik

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)