Korupcja w komisji
Czterech pośredników, pięciu lekarzy i kilkunastu poborowych ma już postawione zarzuty za załatwianie zwolnienia ze służby wojskowej.
15.03.2006 | aktual.: 15.03.2006 08:06
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu nie wierzy w choroby kolejnych 100 poborowych. To największe tego rodzaju śledztwo w Polsce. Za zwolnienie ze służby wojskowej poborowi płacili najczęściej od od 2,5 do 6 tysięcy złotych. Byli jednak i tacy, których łapówka kosztowała jedynie tysiąc złotych.
Kredyt na "kamasze"
– Wielu z nich brało nawet kredyty, aby wywinąć się z wojska – mówi prokurator major Jakub Mytych z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Poborowi najczęściej tłumaczyli się, że nie chcieli stracić dobrej pracy lub po prostu ogarnął ich strach przed służbą wojskową. Informacje o możliwości załatwienia zwolnienia w Wojskowej Komendzie Uzupełnień rozchodziły się pocztą pantoflową. Łapówkarski proceder zaczął się kończyć kilka lat temu, kiedy na organizowaniu zwolnień z wojska wpadło dwóch podoficerów z WKU Poznań 2 i 3. Obaj zostali skazani przez Sąd Garnizonowy w Poznaniu w sierpniu 2004 roku. Wyrzucony już ze służby były chorąży żandarmerii został skazany na trzy lata pozbawienia wolności, a chorążego Wojska Polskiego skazano na 18 miesięcy ograniczenia wolności i degradację.
Będą kolejni zatrzymani
Jeszcze w trakcie tamtego śledztwa prokuratorzy trafili na liczne wątki poboczne, które doprowadziły do postawienia zarzutów innym osobom. Za przyjmowanie korzyści majątkowej i poświadczenie nieprawdy trafił do aresztu przewodniczący Terenowej Wojskowej Komisji Lekarskiej w Poznaniu, major Jacek W. Podobne zarzuty postawiono czterem innym lekarzom. Pośrednicy będą odpowiadać za płatną protekcję. – Najprawdopodobniej śledztwo doprowadzi nas do kolejnych osób zamieszanych w ten proceder – mówi prokurator Mytych. – Wszyscy poborowi, którzy zgłoszą się do nas i opowiedzą o wręczeniu łapówki, nie będą podlegać karze. – mówi ppłk Waldemar Praszczyk, rzecznik WPO w Poznaniu – Jeżeli zaś to my do nich dotrzemy, grozi im kara do ośmiu lat pozbawienia wolności. To tylko kwestia czasu, bo badamy wszystkie dokumenty na wiele lat wstecz.
Piotr Krysa